Moje Kresy. Ludzie Sambora

Stanisław S. Nicieja
Budynek sądu, w którym pracował sędzia i historyk Sambora Aleksander Kuczera, obecnie uniwersytet. Na zdjęciu obok: strona tytułowa słynnej, dziś unikatowej książki Aleksandra Kuczery.
Budynek sądu, w którym pracował sędzia i historyk Sambora Aleksander Kuczera, obecnie uniwersytet. Na zdjęciu obok: strona tytułowa słynnej, dziś unikatowej książki Aleksandra Kuczery.
Tuż przed wojną ukazało się monumentalne dwutomowe dzieło "Samborszczyzna". Mimo upływu 75 lat nikt nie podjął się napisania głębszej, solidniejszej i lepiej udokumentowanej pracy o Samborze.

Autorem tego dzieła był Aleksander Kuczera (1881-1940) - piękna postać wpisana na trwałe w dzieje Sambora. Urodził się we wsi Letnia pod Drohobyczem, gdzie jego ojciec był nauczycielem w szkole ludowej.

Po ukończeniu gimnazjum w Drohobyczu i studiach prawniczych na Uniwersytecie Lwowskim, zmuszony odpracować stypendium, objął posadę konsultanta sądowego w Samborze. I z tym miastem związał się na trwałe do końca życia.

Ten związek był wyjątkowo mocny, gdyż z czasem przerodził się w fascynację dziejami miasta, w którym Kuczera dość przypadkowo zamieszkał. To nie człowiek wybiera miłość, a podobno miłość wybiera człowieka.

Kuczera miał naturę entuzjasty o wszechstronnych zainteresowaniach. Wszędzie było go pełno: w Towarzystwie Gimnastycznym Sokół, gdzie objął prezesurę, w harcerstwie, gdzie wykazywał się sprawnością, organizując liczne obozy plenerowe, w Polskim Czerwonym Krzyżu, gdzie śpieszył z pomocą potrzebującym, w Towarzystwie Szkoły Ludowej, gdzie był prezesem zarządu powiatowego i skutecznie prowadził akcję zwalczania analfabetyzmu.

Ale z największą pasją zajął się gromadzeniem wszelkich dokumentów, eksponatów związanych z historią ziemi samborskiej. Stał się twórcą muzeum w Samborze. Jak trzeba było, to jechał do Lwowa, aby tam godzinami w archiwach przekopywać się przez tony dokumentów w celu ustalenia jakiegoś faktu z historii Sambora.

Dzięki swej dociekliwości i pracowitości stworzył monumentalne dwutomowe dzieło. Jest to praca fundamentalna, imponująca precyzją i pedanterią. Wobec zniszczenia w czasie wojen wielu archiwaliów, praca Kuczery jest dziś podstawą dla badaczy pragnących poznać dzieje Sambora i jego okolic. Tworzył ją całymi latami.

Tylko I wojna światowa na krótko przerwała jego pracę, gdyż zmobilizowany do armii austro-węgierskiej musiał odbyć kampanię włoską, a później walczył o niepodległość Polski. Po wojnie osiadł ponownie w Samborze, gdzie w lutym 1936 r. awansował na wiceprezesa Sądu Okręgowego. Zajął się studiami etnograficznymi, wydając m.in. książkę "Wśród Bojków", poświęconą kulturze ludowej tej grupy etnicznej. Publikował wiele artykułów.

We wrześniu 1939 r., po dwudniowym bombardowaniu Sambora, do miasta weszli Niemcy, by po 17 września przekazać władzę Sowietom. W tym czasie miasto już opuścili wojskowi, policjanci i starosta samborski dr Stanisław Kaszubski (1883-1944) - prawnik.

Aleksander Kuczera, który miał już miejsce zarezerwowane w samochodzie ewakuacyjnym, został w mieście. Do odjeżdżających powiedział: "Nic nikomu złego nie zrobiłem - dlaczego miałbym uciekać?". Wkrótce zaczęły się aresztowania, grabieże, procesy pokazowa, deportacje. 26 września aresztowano wszystkich samborskich sędziów.

Było ich szesnastu. Wezwano ich do gmachu sądu. Ten budynek stoi do dziś, jest jednym z najokazalszych w Samborze. Mieści się w nim filia uniwersytetu drohobyckiego.

Sędziów wezwano na rzekome wznowienie urzędowania. Posłużono się w tym celu woźnym sądowym, który z enkawudzistą zwoził samochodem osobowym po kolei nie przeczuwających podstępu. Kuczery w tym momencie nie było w domu, więc poproszono, aby przekazać mu, by sam się zgłosił do sądu. I Kuczera to zrobił. Gdy zbliżał się do gmachu sądu, woźny podbiegł do niego i powiedział: "Panie prezesie, niech pan tam nie idzie. Oni pana aresztują". Ale jak wspomina Marzena Kuczera, która przeżyła wojnę, ojciec nie zatrzymał się, tylko machnął ręką.

Do końca 1939 r. rodzina Kuczery donosiła do gmachu więziennego obiady i wymianę bielizny. Paczki przyjmowano, ale na widzenie ani żona, ani córka nie uzyskały pozwolenia. Tylko pewnego dnia żona widziała jak przez ulicę przeprowadzano Kuczerę do drugiego gmachu. Był cały siny, poobijany, spuchnięty, z dużymi obrzękami na twarzy.

Do stojącej na trotuarze żony powiedział tylko jedno słowo bardzo cichym głosem: "Niesłychane!". Kilka tygodni później żonę i córkę wywieziono do Kazachstanu. Pisały stamtąd do NKWD prośby o adres męża i ojca. Nigdy nie otrzymały odpowiedzi. Nikt też z sędziów samborskich wojny nie przeżył.

Długo trwały próby ustalenia, gdzie i kiedy zabito Kuczerę. Aż wreszcie w 1994 r. w Kijowie odnaleziono spis 3435 nazwisk jeńców zamordowanych przez NKWD. Pod pozycją 1632 znajdował się zapis: Aleksander Kuczera, syn Jana i Rozalii, porucznik, prawnik, działacz polityczny i sportowy. Zabito go w Bykowni pod Kijowem. Dwa miesiące temu prezydent Polski Bronisław Komorowski w towarzystwie prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza odsłonił na miejscu tamtejszej kaźni monument, na którym wśród setek nazwisk widnieje też nazwisko Aleksandra Kuczery.

Synowie poczmistrza z Sambora

W scenerii podsamborskich wsi (głównie w Smolnicy) i w renomowanym gimnazjum w Samborze kształtowały się osobowości dwóch wybitnych polskich pisarzy, braci Walerego (1837-1861) i Władysława (1843-1913) Łozińskich.

Obaj byli absolutnie fenomenami swoich czasów. Starszy, Walery, wszedł do historii literatury polskiej jako autor bestsellera wydawniczego połowy XIX w. pt. "Zaklęty dwór". Powieść ta, od momentu wydania w 1859 r., wznawiana była wielokrotnie i nigdy nie zalegała półek księgarskich, a nawet po niemal 120 latach stała się podstawą scenariusza siedmioodcinkowego serialu telewizyjnego w reżyserii Antoniego Krauzego, w doborowej obsadzie aktorskiej z Romanem Wilhelmim i Krzysztofem Jasińskim w rolach głównych.

Wieczny buntownik

W 1849 r. po wydarzeniach Wiosny Ludów Walery Łoziński trafił do gimnazjum w Samborze. Był uczniem zadziornym, w którym raz po raz dawał o sobie znać niespokojny duch, nieskory do podporządkowania się obowiązującym rygorom.

Wszczynał bójki, płatał figle nie lubianym profesorom. W VI klasie usunięto go na rok ze szkoły za napisanie satyrycznego wiersza ośmieszającego jednego z wykładowców. Ten rok odpokutował w domu rodzinnym.

W trybie eksternistycznym w 1855 r. przyjęto go do gimnazjum, ale wdał się w konspirację polityczną przeciwko rządom austriackim, za co znów usunięto go ze szkoły. Otrzymał drakoński wyrok - zakaz wstępu do jakiejkolwiek szkoły w państwie austriackim.

Wraca więc Łoziński do rodzinnej Smolnicy pod Samborem i oddaje się żarliwie samokształceniu. W wieku 16 lat zaczyna pisać i publikować w prasie lwowskiej opowiadania i humoreski w cyklu "Szpargały Wartogłowa".

Nie mając jeszcze pełnoletności, napisał swą pierwszą powieść, pt. "Kamień w Spasie". Jest to historia zaczerpnięta z podsamborskich legend. Widząc objawiający się nowy talent, jego wuj, wybitny historyk Karol Szajnocha, załatwia mu pracę w "Gazecie Lwowskiej".

Zaczyna się jego fantastyczna kariera dziennikarsko-artystyczna, której nie sposób tu w krótkim ujęciu przedstawić. Wówczas też dochodzi do toksycznej przyjaźni młodziutkiego Walerego z trzydzieści lat od niego starszym Józefem Dzierzkowskim - autorem kilkudziesięciu poczytnych wówczas powieści, m.in. "Kuglarzy", wykształconym na literaturze francuskiej, zwłaszcza na Balzaku.

Obaj wyjątkowo zdolni i popularni pisarze w świecie bohemy lwowskiej prowadzili życie wręcz awanturnicze: nadużywali alkoholu, nurzali się w hazardzie i we frywolności. Waleremu Łozińskiemu przepowiadano wówczas przyszłość i popularność Aleksandra Dumasa - słynnego francuskiego pisarza. Kto wie, czy nie byłoby mu dane przesłonić wielkości Kraszewskiego i Sienkiewicza.

Wydawał ważne powieści, które pisał szybko i błyskotliwie. Podobał się zwłaszcza "Czarny Matwij" - powieść w modnej wówczas konwencji "płaszcza i szpady". I może przepowiednia by się sprawdziła, gdyby nie tragiczny pojedynek z kolegą, pisarzem Karolem Cieszewskim, któremu Łoziński w sposób bezczelny uwiódł narzeczoną.

Dwaj do niedawna nierozłączni przyjaciele wyzwali się na pojedynek, który skończył się dla Walerego fatalnie: cięty szablą w skroń umarł w wieku 24 lat. Pochowano go na lwowskim Łyczakowie. W pogrzebie uczestniczyły tysiące jego czytelników, a przez prasę polską przetoczyła się fala nekrologów i wspomnień o niespełnionym do końca talencie, o ciosie wymierzonym literaturze polskiej.

Władysław Łoziński

Powszechny żal po stracie rokującego tak ogromne nadzieje Walerego stał się swoistym handicapem dla kariery literackiej jego o sześć lat młodszego brata Władysława, który zadebiutował tekstami dziennikarskimi w 17. roku życia.

Rozpowszechniła się bowiem opinia, że jest on równie zdolny i może stać się realizatorem tych perspektyw, które przekreśliła tragiczna śmierć twórcy "Zaklętego dworu". Ta rekomendacja otwierała mu redakcje wielu czasopism. Władysław uzyskał też moralne i materialne wsparcie u najwybitniejszego w tym czasie historyka Karola Szajnochy, u którego w czasie studiów pełnił obowiązki lektora i skryptora.

Od wczesnej młodości Władysław Łoziński pisał dużo, co ułatwiała mu ogromna lekkość przystępnego i atrakcyjnego formułowania myśli, pozwalająca na pracę w każdych warunkach. Współpracował z najważniejszymi redakcjami.

Był głosicielem zasady, iż obowiązkiem pisarza jest wspieranie każdego przedsięwzięcia służącego sprawie narodowej. Był wyznawcą idei niepodległościowych. W roku 1867, licząc 24 lata, objął kierownictwo redakcji "Dziennika Literackiego", najlepszego w tym czasie polskiego pisma społeczno-literackiego. Skupił wokół siebie twórców tej miary co Adam Asnyk, Józef Ignacy Kraszewski i Jan Lam.

Błyskotliwy krytyk Kazimierz Chłędowski, charakteryzując Władysława Łozińskiego, napisał:
"Prawie brzydki, ale o bardzo znaczącej fizjonomii, z dużymi, czarnymi, niesfornymi włosami, niskawy, o kroku śmiałym, szerokim, zdawał się świat mierzyć, pewny, że dojdzie do celu.

Obdarzony wielką pamięcią, mnóstwo czytając, umiał w rozmowie co chwila jak rakiety puszczać jakieś nieznane anegdotki, cytować powiedzenia sławnych ludzi, popisywać się erudycją, która olśniewała. (...)

Do każdej okazji w życiu umiał zastosować jakieś opowiadanie lub jakąś anegdotę, naszpikowany był cytatami, jak plum-pudding rodzynkami. Gdy był w dobrym humorze, umiał tę swą erudycję bardzo zręcznie w opowiadanie wplatać, mówił dużo i zajmująco, gdy mu jednak - jak to powiadają - mucha siadła na nosie, milczał, obrażał się i był opryskliwy".

Rywal Sienkiewicza

Pierwszą swą powieść, pt. "Za światem", opublikował Władysław Łoziński, mając 23 lata. Rok później sławę ogólnopolską przynosi mu dokumentalna powieść historyczna pt. "Pierwsi Galicjanie". Jest to romans, którego akcja dzieje się w czasie powstania kościuszkowskiego i w którym postacie fikcyjne przenikają do świata autentycznej walki politycznej.

Po tym utworze przychodzą drukowane w odcinkach kolejne powieści, takie jak: "Hazardy", "Historia siwego włosa", "Oko Proroka" (sfilmowana w 1983 r. przez Pawła Komorowskiego), "Skarb watażki".

W tej ostatniej akcja toczy się w okresie powstań hajdamackich na Ukrainie, a bohaterem jest młody oficer Fogelwander poszukujący legendarnego skarbu atamana Trokima, któremu plany pragnie pokrzyżować "czarny charakter", handlarz niewolnikami Sahima.

Utworami tymi, w których zdaniem historyków literatury ujawniony został znakomity talent kompozycyjny oraz zdolności budowania klarownych, zaskakujących czytelnika intryg, Łoziński zainaugurował świetną dobę w dziejach polskiej powieści historycznej. Stworzył powieść dygresyjną, budowaną z różnych elementów, przeplataną wstawkami publicystycznymi.

Mówiono o nim, że jest mistrzem kompozycji i gejzerem pomysłów. Przeplatał i zawieszał wątki w momentach najciekawszych, cofał akcję w czasie bądź zmieniał jej teren, dramaty z wydarzeń potęgował poprzez piętrzenie przed bohaterami przeszkód, zdawałoby się, nie do przezwyciężenia, a następnie dawał czytelnikowi satysfakcję w szczęśliwym rozwiązaniu intrygi. W centrum wydarzeń najczęściej umieszczał wątek miłosny, a bohaterom przeciwstawiał nie przebierających w środkach rywali.

Tę technikę pisarską znamy doskonale z powieści Sienkiewicza i był taki czas, gdy Łoziński rywalizował i wpływał inspirująco na przyszłego laureata Nagrody Nobla.

Władysław Łoziński był tylko 3 lata starszy od Sienkiewicza, ale debiutował 9 lat wcześniej. W pierwszej fazie ich kariery literackie były podobne.

Z tym, że do roku 1883, a więc momentu ukazania się "Ogniem i mieczem", Łoziński stale wyprzedzał Sienkiewicza i jak twierdzi Karol Kosek - był dla niego wzorem i prekursorem. Powieści i gawędy literackie Łozińskiego inspirowały autora "Trylogii" i w znacznym stopniu wpłynęły - jak to wykazały badania porównawcze - na wykreowanie takich postaci Sienkiewiczowskich jak Zagłoba czy Staś Tarkowski.

Ale rozwijający się z gigantycznym rozmachem talent twórcy "Potopu" w drugiej połowie lat 80. XIX w. przyćmił sławę Łozińskiego, a ten z godnością umiał uznać wyższość konkurenta i w jednym z listów do przyjaciela Ludwika Finkla napisał: "Gdy w gaju odezwie się słowik, szlachetne ptaki milkną i przysłuchują się, a jedynie pospolite ptactwo usiłuje wrzaskiem zagłuszyć słowika".

Historyk polskiego obyczaju

Zdystansowany jako powieściopisarz przez Sienkiewicza Władysław Łoziński postanowił przerwać nić swej twórczości artystycznej i aby "ocalić swój ślad od zapomnienia", wszedł na pole pisarstwa stricte historycznego - złamał pióro prozaika i ujął w dłoń rylec dziejopisa.

Zaczął pisać szkice i obszerne monografie, z których najsłynniejsze to: "Prawem i lewem - obyczaje na Czerwonej Rusi" (dotychczas 7 wydań), "Życie polskie w dawnych wiekach" (dotychczas 15 wydań).

Prace te uznane są dziś za klasyczne w historiografii polskiej, a ich autor traktowany jest jako prekursor badań nad obyczajowością dawnej Rzeczypospolitej. Łucja Charewiczowa twierdzi, iż Władysław Łoziński zostawił dzieła "nie pyłem wieków tchnące, ale obrazy plastyczne, nie napisał nekrologu przeszłości, lecz odtworzył postacie z życia pełne krwi i kości".

Wielki kolekcjoner pamiątek narodowych

Jego wielką pasją było kolekcjonerstwo. Przez całe życie gromadził stare księgi, obrazy, sprzęty i różnego typu antyki. W swej pasji kolekcjonerskiej utopił bajońskie sumy zdobyte dzięki swemu talentowi pisarskiemu i pracowitości.

U schyłku życia jego majątek szacowano na 3 miliony ówczesnych austriacko-węgierskich koron. Jego prywatne zbiory muzealne liczyły 1200 eksponatów. Były to głównie rzeźby, obrazy portretowe, broń, ryngrafy, meble i wyroby złotnicze. Kolekcję Łozińskiego zaliczano do najcenniejszych zbiorów prywatnych w Europie. Zapisał ją w spadku narodowi polskiemu.

Na starość Łoziński lekko zdziwaczał, stał się chimeryczny. Niegdyś gęstą, wichrowatą czuprynę spustoszył czas. Zamykał się wówczas w swym pałacyku i wiódł życie samotnicze w kręgu bliskiej rodziny, ksiąg oraz zbiorów sztuki. Na wyjątkowe uroczystości ubierał się w kontusz i przypasywał karabelę.

Był szanowany i przesycony objawami uznania. Zmarł 20 maja 1913 r., licząc 70 lat. Jego przedzgonne życzenie brzmiało: "Nad trumną żadnych mów". I wykonawcy testamentu to polecenie wykonali. Pogrzeb był skromny, ale na Cmentarzu Łyczakowskim wzniesiono mu okazały grobowiec, który dziś znajduje się w stanie krańcowej dewastacji, mimo że jego zbiorami wypełnione są muzea lwowskie, zwłaszcza Galeria Obrazów, mieszcząca się w dawnym jego pałacu.

Po wojnie kolekcji Władysława Łozińskiego nie oddano Polsce, podobnie jak zbiorów Ossolińskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska