Mord wśród nocnej ciszy

Zbigniew Górniak
freeimages.com
Tą zbrodnią, która wydarzyła się w pasterkę, żyła swego czasu cała Polska. Za kilkanaście tygodni sztuka inspirowana tym ponurym wydarzeniem będzie miała premierę na deskach „Kochanowskiego”. Jej tytuł: „Nie oświadczam się”.

Dwaj mordercy zostali powieszeni, dwaj inni odsiadywali ciężkie wyroki, między innymi w Strzelcach Opolskich. Wszyscy czterej byli rodziną. Głowa rodu, dwóch zięciów i szwagier. Jednego z ocalonych od stryczka wyciągał zza krat mecenas Siła-Nowicki, antykomunistyczna legenda palestry, sam w przeszłości skazany na karę śmierci. A sprawę opisywał swego czasu wnikliwie stołeczny redaktor Wiesław Łuka, co zaowocowało potem filmem fabularnym „Zmowa” i powieścią Romana Bratnego „Wśród nocnej ciszy”.

Łuka stworzył najpierw cykl artykułów do tygodnika „Prawo i Życie”, a potem napisał książkę „Oblicze zbrodni”. Jej wznowienie sprzed roku w słynnej reporterskiej oficynie „Dowody na Istnienie” nosi właśnie tytuł „Nie oświadczam się”. I nie chodzi tu o oświadczyny jako akt prośby o rękę, bynajmniej. W ten sposób Jan Sójka, główny oskarżony, herszt i prowodyr mordu, odmawiał przed sądem składania wyjaśnień.

- Czy oskarżony przyznaje się do winy?
- Nie oświadczam się.
- Czy oskarżony rozumie treść aktu oskarżenia?
- Nie oświadczam się.
- Czy oskarżony po aresztowaniu wysłał gryps do żony, w którym czytamy: „Sprawcą jest Józef Michaś, idź, zeznaj do prokuratury prawdę, nie lituj się, tak jak rzeźnik nie lituje się nad świnią, gdy ją rżnie na wędliny”?
- Nie oświadczam się.
- W swoim czasie oskarżony chciał od sąsiada odkupić psa, by go rozpruć i stwierdzić, czy ten zjadł kury oskarżonego? Tak?
- Nie oświadczam się.
- Czy oskarżony mógłby wyjaśnić, co rozumie przez wyrażenie „nie oświadczam się”?
- Nie oświadczam się.
I tak aż do granic wytrzymałości sędziów, prokuratora, świadków, milicjantów, obserwatorów.

Mord wśród nocnej ciszy

Jednym z obserwatorów procesu był Wiesław Łuka, dziś 74-letni wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Po 40 latach od zbrodni, która przyniosła mu sławę jako reporterowi - podobnie jak morderstwo rodziny Clutterów w Kansas przyniosło sławę Trumanowi Capote – Wiesław Łuka tak tłumaczy mi swoją ówczesną namiętność:

– No, dobra, do tej sprawy zwabiło mnie jej okrucieństwo. Ale przecież rasowy reporter nie żywi się samą sensacją, lecz niezwykłym kontekstem społecznym, w jakim ta sensacja jest osadzona. W przypadku mordu w Zrębinie ten kontekst wystąpił w stopniu nieomal stężonym. Był gęsty jak smoła. Piekielna.

Jest Wigilia 1976 roku. Północ. Bóg się rodzi. Trzyma mróz. W kościele w Połańcu odprawiana jest pasterka. Połaniec leży w województwie tarnobrzeskim, bo Tarnobrzeg jest wtedy jednym z 49 województw.
Przed kościołem stoi autobus San. Mieszkańcy nieodległego Zrębina przyjechali nim na mszę. Nie wszyscy poszli oddać pokłon Dzieciątku, kilku mężczyzn zostało w autobusie. Teraz wśród nocnej ciszy piją wódkę i spiskują. Celem spisku jest małżeństwo Jakubków. Krystyna i Stanisław Jakubkowie modlą się w kościele. Jest z nimi 12-letni brat Krystyny – Miecio. Krystyna nosi ciążę.

Mózg spisku to Jan Sójka, nazywany królem Zrębina. Rolnik z dziada pradziada po kursach PCK, przez co wzywany jest do bolących zębów, które chętnie wyrywa. Zamożny. Ma respekt u okolicznych nie tylko za te zęby, także za nieustępliwość i mściwość. Jest wpisany do jasnogórskiej księgi ślubów wieczystych, zwanej też Księgą Abstynencji, jako jeden z trzech zrębiniaków nie pijących alkoholu.

Sójka wysyła swoich zięciów, Jerzego Brochę i Stanisława Kukulskiego, żeby podstępnie wywabili Jakubków z kościoła. Udaje się. Wraz z małżeństwem na mróz wychodzi brat Krystyny. Nie wracają już na pasterkę, lecz idą piechotą w stronę swojego Zrębina. Msza się kończy, lud boży zbiera się w autobusie. Ten i ów pokrzepia się wódką, której już niewiele zostało. Wtedy autobus rusza w ślad za Jakubkami i po kilku minutach wyławia ich reflektorem z mroku. Za autobusem jedzie swoim fiatem taksówką zięć Brocha.

Krystyna Jakubek to wnuczka dziadka Roga, który był komunistą i aktywistą ORMO, a w 1947 roku przyszedł z dwoma milicjantami do młodziutkiego Jana Sójki i oskarżył go o gwałt na wiejskiej dziewczynie. To było zarzewie rodowego konfliktu. Dwa lata później na podwórku Sójków zginął zastrzelony w tajemniczych okolicznościach syn Roga. Kula wyleciała ze strzelby Sójki, lecz ten wytłumaczył się, że pożyczył ją krewnemu na ptaki. Jak to w Zrębinie: nikt nic nie wie, a wszyscy i tak wiedzą, bo gdy w niespełna dwa lata później ten krewny od strzelby zginie w dziwnym wypadku, wszyscy będą gadać, że ma za swoje, bo to on był sprawcą śmierci młodego Roga. Śmierć za śmierć. Niby kwita.

Konflikt między Rogami a Sójkami spoczywa w uśpieniu do dnia wesela wnuczki Rogów, z którego to wesela kobieta z rodziny Sójków kradnie wódkę i kiełbasę. Wiejska opinia publiczna piętnuje ją za to, a tego król Zrębina nie może ścierpieć. Wypatruje okazji do zemsty. Okazja nadarza się w Wigilię 1976 roku.

Prowadzący taksówkę zięć Sójki potrąca idącego z tyłu Miecia. Zaś król wioski z drugim zięciem i szwagrem, Józefem Michasiem, dopadają Krystynę i Stanisława i po rozpaczliwej szarpaninie zabijają ich kluczem do autobusu. Dobijają też Miecia. W brzuchu Krystyny umiera jej dziecko. Napastnikom przyświeca latarką ich sąsiad z wioski, Henryk Konar. Z autobusu patrzy na wszystko jakieś trzydzieści osób.

Sójka z rodziną wywlekają trupy na drogę i pozorują wypadek, najeżdżają na ich głowy autobusem, w którym siedzą ludzie. Kobietę rozbierają i układają tak, żeby wyglądało na gwałt. Herszt wioski wraca do autobusu i odbiera od pasażerów przysięgę, którą każdy z osobna składa na zdjęty z jego szyi krzyż. Trzeba go też pocałować. Sójka lubuje się w pompatycznych gestach: w sądzie przegryzie sobie palec, żeby przysięgać na krew, że jest niewinny.
A zaraz po zbrodni przyniesie z domu pieniądze, po czym wręczy świadkom z przykazaniem, aby milczeli. I wieś stanie za zbrodniarzami milczącym murem, od którego śledczy będą się odbijać jak piłka. Kilka rys w tym murze pozwoli dopiero uczynić przenikliwość reporterska Wiesława Łuki. Ale na czym polegał wspo¬mniany przez reportera gęsty jak smoła kontekst społeczny?

Szczękościsk zabójcy

– Po pierwsze, wyjątkowy czas – tłumaczy dziś reportażysta. – Wigilia, pasterka, narodziny Zbawcy, a tu takie okropieństwo. Trzy ofiary, a czwarta w brzuchu matki. Po drugie, wyjątkowe okrucieństwo dokonane na oczach ponad trzydziestu osób. Nikt nie protestował, nikt nie próbował pomagać. Ale nie przez znieczulicę czy z solidarności z rodziną zbrodniarzy, lecz ze strachu. No i po trzecie, zmowa milczenia. A do tego magia okrucieństwa, to przysięganie, całowanie krzyża. Jak określił to wybitny specjalista od prawa, mecenas Zbigniew Dyka, takiej zbrodni do tamtej pory w polskiej kryminalistyce jeszcze nie było.

Łuka jeździł do Zrębina przez cały czas trwania śledztwa i potem podczas procesu. Chodził po wsi, wypytywał, pukał, stukał, kołatał, opędzał się od ludzkiej złości i psów, słuchał plotek i zwierzeń, notował pilnie. Uważa się, że to cykl jego artykułów w „Prawie i Życiu” spowodował, że pękła zmowa milczenia i po wielu miesiącach bez¬owocnego śledztwa milicja dostała w końcu pierwszy prawdziwy opis zdarzenia. Przez co w rezultacie kilkanaście osób stanęło przed sądem za składanie fałszywych zeznań.

- Ci, którzy wcześniej kłamali ze strachu, nigdy nie powiedzieli mi, że to przeze mnie zdecydowali się iść na współpracę, ale wybitni kryminolodzy stwierdzili, że te artykuły złamały solidarność wioski, że moje drążenie tematu przyniosło nie tylko opisowy skutek – mówi dziś Łuka nie bez satysfakcji w głosie.

Raz jedyny tylko reporter usłyszał, że cała misterna zmowa posypała się przez niego. Na dodatek usłyszał z ust jednego ze sprawców. Stało się to w więzieniu w Strzelcach Opolskich, gdzie Jerzy Brocha, ten od taksówki, odsiadywał karę 25 lat.
– Byłem tego świadkiem – mówi Andrzej Kucharz, emerytowany wieloletni dyrektor Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich. – Nawet umieściłem ten epizod w swojej wspomnieniowej książce, którą właśnie kończę. Jej tytuł „I wylądowałem w więzieniu”. Byłem wtedy w „Jedynce” zastępcą naczelnika, a Wiesiek, bo jesteśmy na ty, przyjechał po reportaż na zupełnie inny temat. Gdy się dowiedział, że mam tu jednego ze zrębiniaków, poprosił o widzenie. Jerzy Brocha pracował akurat w naszej więziennej fabryczce butów, poszliśmy tam i Wiesiek tak z głupia frant: „O, dzień dobry, panie Jerzy, ale przypadek”. Tamten pamiętał go z rozpraw. Powiedział tylko, że nie życzy sobie rozmowy, bo przez Łukę ludzie zaczęli gadać. Po czym dostał szczękościsku.

Obrońca przemawiał dwie godziny

Jana Sójkę i jego szwagra Jozefa Michasia bronił mecenas Zbigniew Dyka, który zasłynął w wolnej już Polsce tym, że przez jego chwilową gastryczną niemoc, która wywabiła go z sali sejmowej, upadł tym jednym głosem rząd premier Hanny Suchockiej. To było w 1993 roku.

Na procesie morderców z Połańca Dyka mówił tak: „Jako człowiek wierzący jestem w stanie wyobrazić sobie wszystko, nawet to, że ofiary zdarzenia mogłyby wstać z grobu i powiedzieć, z czyjej przyczyny zginęły. Jako człowiek myślący uważam zaś taki przebieg zbrodni, jaki zarysowali świadkowie w swych nie pozbawionych sprzeczności zeznaniach za nieprawdopodobny”. Po czym uzasadniał to dwie godziny i na koniec wniósł o uniewinnienie. Bez skutku: sąd skazał całą czwórkę na karę śmierci.
Sąd drugiej instancji utrzymał w postępowaniu rewizyjnym obie kary śmierci dla klientów mecenasa Dyki. Obu powieszono. Andrzej Kucharz pokazuje mi protokół wykonania wyroku śmierci przez powieszenie. In blanco, niewypełniony. Nawet czysty robi piorunujące wrażenie.

Natomiast dwaj zięciowie herszta urwali się ze stryczka. W postępowaniu rewizyjnym Jerzy Brocha dostał 25 lat, a Stanisław Kukulski 15 lat. Emerytowany dyrektor Andrzej Kucharz zagląda do maszynopisu swej książki:

– Jerzy przyjechał do nas w listopadzie 1982 roku – czyta. – Pracował tu jak traktor, robił buty. Nie sprawiał problemów, wzorowy skazany, odwiedzała go rodzina. Wyszedł w kwietniu 1990 roku na warunkowe przedterminowe zwolnienie po odsiedzeniu 12 lat i 9 miesięcy. Dziś, jeśli żyje, ma 66 lat. O jego zwolnienie wnosił Władysław Siła-Nowicki. Tak, tak, ten sam słynny Siła-Nowicki, który bronił działaczy „Solidarności”. Nie, nie było tu żadnego kontekstu politycznego. Po prostu ci mordercy ze Zrębina to był bogaty ród, stać ich było na drogich adwokatów.

Starszy pan drepczący przy bramie

Drugi zięć króla wioski z wyroku 15 lat więzienia odsiedział 11 lat i 11 miesięcy. Też wyszedł na warunkowe, ale staraniem innego adwokata.

– Tego człowieka też spotkałem po latach – zwierza się Wiesław Łuka. – A właściwie całkiem niedawno, gdy przy okazji wznowienia książki pojechałem rok temu do Zrębina na reporterski rekonesans. Jego żona najpierw mnie okłamała, że poszedł z pielgrzymką, ale w końcu go dorwałem. Nie chciał rozmawiać. Powiedział, że jestem hiena i wysłannik szatana.
A wracając do Siły-Nowickiego. Był rok 1989, ponura, słotna jesień, gdy Andrzej Kucharz zobaczył przez okno swojego więziennego gabinetu starszego eleganckiego pana drepczącego przy bramie.

– Dzwonię do bramowego i pytam, co to za dziadek, a on mi za chwilę melduje, że to sam Siła-Nowicki. Więc proszę do siebie na kawę. Sławny adwokat przyjechał na posiedzenie sądu penitencjarnego, który miał się odbyć w moim gabinecie w sprawie Sochy. Chodziło o warunkowe zwolnienie. Zdążyliśmy sobie miło pogawędzić, choć nie był specjalnie wylewny. Spytałem go, czy to prawda, że i on w latach pięćdziesiątych siedział w Strzelcach jako polityczny. Okazało się, że tak. Jemu najpierw dali karę śmierci za udział w zbrojnym podziemiu po wojnie, ale związki rodzinne, oparte o siostrę samego Feliksa Dzierżyńskiego, spowodowały zamianę wyroku przez Bieruta na dożywocie. Jego kompanów rozstrzelano. Wyszedł na mocy amnestii z kwietnia 1956 roku.

Poprosiłem mistrza Wiesława o puentę do reportażu. Odpowiedział: – To, że ta historia jeszcze dziś zapładnia reżyserów teatralnych, świadczy o jej dużym ciężarze gatunkowym. Wydaje mi się, że dotknąłem wtedy jakiejś ponurej prawdy o człowieku. Bardzo bym chciał dostać zaproszenie na opolską premierę i cieszę się, że moje nazwisko znajdzie się na plakacie.

PS. Nazwiska zabójców i ich ofiar zostały zmienione zgodnie w wymogami przepisów o ochronie danych osobowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska