Morsy z Kędzierzyna-Koźla. Najbardziej ekstremalni pływacy na świecie

fot. Daniel Polak
Janusz Tyka przepłynął żabką 700 metrów w wodzie o temperaturze 1 stopnia. Ponad powierzchnią wody termometr wskazywał pięć stopni na minusie. Oprócz czapki miał na sobie jeszcze tylko slipki. Prawdopodobnie nie ma na świecie innego człowieka, który by to wytrzymał.  No, chyba że na kolejny rekord pokusi się któryś z jego kędzierzyńskich kolegów.
Janusz Tyka przepłynął żabką 700 metrów w wodzie o temperaturze 1 stopnia. Ponad powierzchnią wody termometr wskazywał pięć stopni na minusie. Oprócz czapki miał na sobie jeszcze tylko slipki. Prawdopodobnie nie ma na świecie innego człowieka, który by to wytrzymał. No, chyba że na kolejny rekord pokusi się któryś z jego kędzierzyńskich kolegów. fot. Daniel Polak
Lekarze łapią się za głowy, słuchając o ich wyczynach, a naukowcy chcą dzięki nim poznawać granice ludzkich możliwości. Morsy z Kędzierzyna-Koźla tylko się uśmiechają: - Zażywając rekordowo długich zimowych kąpieli, po prostu świetnie się bawimy.

Pierwsza i najważniejsza zasada: w zimnej wodzie wszystko się kurczy.
- Dlatego lepiej się wysikać przed kąpielą, bo potem mogą z tym być wielkie problemy - uśmiecha się Andrzej Szopiński-Wisła, dziennikarz z Kędzierzyna-Koźla, jeden z morsów.
Zapewnia jednak, że w domu nie leje sobie do wanny zimnej wody. Bo ta z kranu ma około 8-10 stopni, za ciepła. Bo morsy chcą czuć na własnej skórze prawdziwy mróz.

Dlaczego "Szopa" nie umiera?
Szopiński-Wisła tuż przed Bożym Narodzeniem ustanowił niesamowity rekord świata.
- Byłem w Walii, nad brzegiem Morza Irlandzkiego. Powietrze miało minus trzy stopnie Celsjusza, woda plus jeden - opowiada "Szopa".

Zdjął spodnie, ostrożnie wszedł do morza, ochlapał ciało zimną wodą. Potem się położył. Muskany przez niewielkie fale, idealnie wyprostowany, utrzymał się na wodzie przez 31 minut.
- Trzeba usztywnić mięśnie i regularnie oddychać. Wówczas płuca stają się czymś w rodzaju kamizelki, która utrzymuje nas na wodzie. Nogi bardzo chcą iść pod wodę, ale koniuszki palców muszą wystawać z morza. Inaczej idzie się na dno - instruuje.

Już samo to, że utrzymuje się w bezruchu na powierzchni, jest nie lada wyczynem. Ale dlaczego Andrzej nie umiera po tym, leżąc ponad pół godziny w wodzie o temperaturze jednego stopnia?
- Nie wiem, właściwie nikt tego nie wie - przyznaje wyczynowiec.

Odpowiedź na to pytanie chcieliby znać także naukowcy. Przyjmuje się, że już w wodzie o temperaturze 4 stopni po 10 minutach następuje zgon. Wychłodzony organizm wpada w stan hipotermii. Temperatura ciała spada z 36,6 do nawet 32 stopni. Zaczyna się od drżenia mięśni i zawrotów głowy. Potem przychodzą skurcze mięśni i utrata poczucia czasu. Następnie człowiek zaczyna bełkotać, a jego skóra nabiera sino-zielonego koloru. Wtedy tylko sekundy dzielą go od śmierci.

Ktoś wbił w ciebie miliony szpilek

Janusz Tyka przepłynął żabką 700 metrów w wodzie o temperaturze 1 stopnia. Ponad powierzchnią wody termometr wskazywał pięć stopni na minusie. Oprócz
Janusz Tyka przepłynął żabką 700 metrów w wodzie o temperaturze 1 stopnia. Ponad powierzchnią wody termometr wskazywał pięć stopni na minusie. Oprócz czapki miał na sobie jeszcze tylko slipki. Prawdopodobnie nie ma na świecie innego człowieka, który by to wytrzymał. No, chyba że na kolejny rekord pokusi się któryś z jego kędzierzyńskich kolegów. fot. Daniel Polak

Niech nikogo nie zmylą te skafandry. Do środka dostaje się woda, która wychładza później organizm. Kędzierzyńscy śmiałkowie wytrzymują w tych piankach po dwie, trzy godziny. Ich ulubioną rozrywką jest spływ Kłodnicą.
(fot. fot. Daniel Polak)

- Zainteresowali się nami już ludzie z Akademii Wychowania Fizycznego z Krakowa. Chcą przeprowadzić na nas badania, które pozwolą wyjaśnić, w jaki sposób potrafimy wytrzymać długie lodowe kąpiele - przyznaje Janusz Tyka, mors z Kędzierzyna-Koźla.

Kilkanaście dni temu także on ustanowił rekord świata w pływaniu w zimnej wodzie. Na jeziorze w Dębowej (wieś oddalona dwa kilometry od Koźla) przepłynął 700 metrów żabką. Pokonanie takiego dystansu zajęło mu 21 minut.
- Wychodząc po czymś takim na brzeg, czujesz, jakby w twoje ciało ktoś wbił miliony szpilek - opowiada Tyka.

- Bo to wcale nie jest tak, że nam w tej zimnej wodzie jest ciepło. Trzęsiemy się tak samo jak inni. Ale my to lubimy - dodaje Szopiński.

Jeśli rekordy są ustanawiane gdzieś daleko i spontanicznie, dokumentują przypadkowi przechodnie, robiąc zdjęcia i nagrywając filmy telefonami komórkowymi. Gdy ich bicie jest zaplanowane, na miejsce przyjeżdża Dionizy Zejer, szef Towarzystwa Kontroli Rekordów Niecodziennych z Rabki. Supermiły facet z sumiastym wąsem, który jeździ po kraju i ogląda, jak warzy się największą w Polsce zupę pomidorową (gar miał 3,5 tysiąca litrów), fasolową (5100 litrów w jednym kotle) albo notuje wyniki wyścigów na muszli klozetowej.

- To, co robią chłopcy i dziewczyny z Kędzierzyna-Koźla, to jest niesamowite. Nikt inny na świecie wcześniej nie dokonał czegoś takiego - przyznaje.

Każde kolejne wydanie jego książki "Polskie rekordy i osobliwości", w której wiele wpisów należy do kędzierzyńskich morsów, sprzedaje się na pniu. Ich sukcesy mogłyby być wpisywane do "Księgi rekordów Guinnessa". Ale nie są, bo tam zasadą jest, że nie odnotowuje się takich wyczynów, których pobicie byłoby bardzo prawdopodobne z utratą życia. Kąpiele w zimnej wodzie dla zwykłego śmiertelnika są dużo bardziej niebezpieczne niż bicie rekordów w upychaniu pasażerów w ikarusie (w Częstochowie zmieściło się ich 311, co odnotowała księga Guinnessa) czy powiększanie sobie biustu (po dziewięciu operacjach amerykanka Sheyla Hershey ma rozmiar 38KKK).

Wychodzić z wody, ale już!

Opinia

Dr Maciej Szamrej, lekarz chorób wewnętrznych i mors z Koszalina:
- Nie wiadomo, gdzie jest granica wytrzymałości ludzkiego organizmu. Z historii katastrof morskich wiemy, że przebywając w lodowatej wodzie około 10 minut, większość ludzi umiera. Za pomocą treningu morsy z Kędzierzyna-Koźla przyzwyczaiły swój organizm do tego, że wytrzymują takie ekstremalne warunki znacznie dłużej. Nikomu nie radziłbym jednak ich naśladować. Można się kąpać w zimnej wodzie, ale nie tak długo. Za dobre samopoczucie tych ludzi w wodzie odpowiadają betendorfiny. Te hormony pozwalają organizmowi przeżyć w ekstremalnych sytuacjach. Dlatego morsy w wodzie cieszą się, nie jest im zimno, ale już po wyjściu ich organizmy reagują całkiem inaczej. Mam nadzieję, że nie przesadzą w biciu swoich rekordów, bo ta granica ludzkich możliwości gdzieś w końcu jest. To, co robią, jest bardzo niebezpieczne.

Miłośnicy zimowych kąpieli z całej Polski co roku zimą spotykają się w Mielnie. Ostatni raz byli tam 15 lutego. 1200 morsów, a wśród nich kilkudziesięcioosobowa delegacja z Opolszczyzny.
- Organizatorzy zlotu mają na nas oko za każdym razem. Bo tam zasady są takie, że do wody wchodzi się na chwilę, a my chcielibyśmy pływać jak najdłużej. Dlatego przed wejściem do morza musimy obiecać, że nie będziemy tam siedzieć w nieskończoność - uśmiecha się Janusz Tyka.

Raz zapomniał się Andrzej Szopiński. Pływał w lodowatym morzu ponad 40 minut.
- Za długo - przyznaje uczciwie. - Do dziś nie wiem, co działo się ze mną po wyjściu. Utraciłem świadomość, gdzieś się zgubiłem. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, bo przeżyłem. Może właśnie wtedy dotarłem do granicy ludzkich możliwości? - zastanawia się.

Kobiety też próbują swoich sił
Szefowa Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kędzierzynie-Koźlu Teresa Koczubik to kobieta z charakterem. Na co dzień musi użerać się z tymi, którzy stają w kolejce po gminne zapomogi, choć powodzi im się całkiem nieźle. Praca to niełatwa, może właśnie dlatego regularnie chłodzi nastroje w zimnej wodzie.

Pływa m.in. w Kłodnicy. To rzeka, którą jedni traktują jak miejski ściek, a inni widzą w niej supermiejsce do uprawiania sportów ekstremalnych. Śmiałkowie zimą wchodzą do wody w miejscu, gdzie krzyżuje się ona z Kanałem Gliwickim i stamtąd płyną aż do ujścia Kłodnicy do Odry. To nieco ponad siedem kilometrów.

- Pływa się w tzw. mokrym kombinezonie. Przepuszcza on zimną wodę, która wpływa do rękawów i potem wychładza nasze ciało. Ale i tak jest dużo lepiej niż w samym stroju kąpielowym - wyjaśnia Teresa Koczubik.

Dyrektor Koczubik potrafi przepłynąć owe siedem kilometrów, spędzając w lodowatej wodzie, w kombinezonie przepływowym ponad dwie godziny. To nie rekord świata, ale i tak wszyscy bardzo podziwiają, że szefowa MOPS-u chce dorównać największym twardzielom.
- To niesamowity wysiłek, ale i wielka frajda - przyznaje pani Koczubik.

W samych gaciach lepiej się pływa

Janusz Tyka przepłynął żabką 700 metrów w wodzie o temperaturze 1 stopnia. Ponad powierzchnią wody termometr wskazywał pięć stopni na minusie. Oprócz czapki miał na sobie jeszcze tylko slipki. Prawdopodobnie nie ma na świecie innego człowieka, który by to wytrzymał. No, chyba że na kolejny rekord pokusi się któryś z jego kędzierzyńskich kolegów.
(fot. fot. Daniel Polak)

Słynne już na całą Polskę spływy Kłodnicą rozpoczęły się w 2005 roku. Janusz Tyka o mało nie spóźnił się na pierwszy start, bo przy ponad 10-stopniowym mrozie nie chciał mu odpalić samochód. Problem z rozruchem silnika pontonu mieli też strażacy z OSP Waterprof, którzy asekurowali pływaków. Przed wejściem do wody śmiałkowie nałożyli pianki, specjalne rękawice i buty, a oprócz tego sprzęt pływacki - płetwy, maskę i fajkę.

- W samych gaciach pływanie jest o wiele prostsze - śmieje się Andrzej Szopiński-Wisła.
Wtedy po raz pierwszy się przekonali, jak mieszkańcy traktują rzekę. Na dnie widzieli kołpaki samochodowe, rury, butelki... Pokonanie Kłodnicy zajęło całej trójce około dwóch godzin.
Rok później na starcie kolejnego maratonu stanęło już 11 morsów. Wśród nich m.in. emeryt z Gdańska, 65-letni Tadeusz Wardziukiewicz, i Monika Tomaszewska, matematyczka z jednej z warszawskich podstawówek. Oboje, gdy tylko dowiedzieli się, że w Kędzierzynie-Koźlu urządzane są spływy, od razu zaklepali sobie miejsce na liście startowej.

Tym razem woda miała temperaturę 3 stopni, a powietrze 5 na plusie.
- Takie warunki to dla nas pestka - śmiali się morsowie, dla których jedyną rozgrzewką było przyjście nad rzekę.

Pierwszy na mecie był pan Tadeusz z Gdańska. Płynął niecałe dwie godziny, przyznał, że mógł ten wynik poprawić, ale podczas spływu za bardzo rozglądał się za bobrami, których ślady widać niemal na całym odcinku rzeki. Zresztą jedno z powalonych pływających drzew pojawiło się nagle przed nosem matematyczki z Warszawy, co mogło się zakończyć tragicznie. Ale na szczęście udało się ominąć przeszkodę. Po trzech godzinach wszyscy byli na mecie.

Samo pływanie w Kłodnicy w towarzystwie gości z całej Polski kędzierzyńskim morsom jednak nie wystarcza. Rok temu umówili się na zimową sztafetę, już bez pianek. Jedenastu twardzieli postanowiło, że każdy z nich przepłynie w Odrze po 100 metrów, a reszta czekać będzie cierpliwie na swoją kolejkę na brzegu. Odra miała -0,2 stopnia. Tylko silny nurt sprawił, że nie została skuta lodem.
Każdy oczywiście przepłynął swój dystans. Morsy uznały, że wyczyn trzeba co najmniej powtórzyć. I znów wskoczyli do wody. Dionizy Zejer kręcił głową, gdy ostatni ze śmiałków ustanawiał rekord - 2,2 kilometra w wodzie o temperaturze poniżej zera stopni.

Adam siedział najdłużej

W 2009 roku odbędzie się już szósty spływ Kłodnicą. Ale prawdziwym wyzwaniem dla twardzieli jest Krutynia (zawody zaplanowano na ostatni weekend lutego). Tam dystans wynosi 12 kilometrów. Najszybsi potrafią go pokonać w dwie godziny, oczywiście w kombinezonach przepływowych. Ale śmiałkowie z Kędzierzyna-Koźla słyną nie z tego, że są pływakami sprinterami, tylko że potrafią wytrzymać w zimnej wodzie najdłużej ze wszystkich. Szopińskiemu tak spodobała się mazurska czysta rzeka, że płynął Krutynią... 5 godzin.
- Było tak przyjemnie - zapewnia mors.

Jedni są specjalistami w leżeniu na wodzie w bezruchu, inni w pływaniu, a jeszcze inni po prostu w siedzeniu. Adam Giet, kolejny śmiałek z Kędzierzyna-Koźla, wraz z kolegami wyrąbał rok temu przerębel w jeziorze w Dębowej. Powietrze miało minus 20 stopni. Przy takim mrozie jeszcze nikt wcześniej nie wchodził do wody, by ustanawiać rekord.
- Przesiedziałem 35 minut. Koledzy zaczęli wychodzić wcześniej, ale ja nie miałem na to ochoty. Czy to było igranie ze śmiercią? Nie wiem - mówi Giet, skromny kierowca Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego w Kędzierzynie-Koźlu.

Do dziś nikt inny na świecie nie siedział tak długo w wodzie przy takim mrozie.
W latach pięćdziesiątych amerykańskim naukowcom udało się zamrozić szczury do temperatury 0 stopni i po godzinie przywrócić do życia. Z chomikami poszło jeszcze lepiej, bo te po siedmiu godzinach leżenia w lodówce potrafiły się obudzić. Może kędzierzyńskie morsy pozwolą kiedyś naukowcom zdobyć informacje, jak bezpiecznie zamrażać ludzi?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska