Motocyklowy gang stróżów prawa z Opolszczyzny

Redakcja
Noszą skórzane kamizelki, ciemne okulary i jeżdżą szybkimi, hałaśliwymi motocyklami. To elitarna grupa, do której należą policjanci, prokuratorzy, strażnicy graniczni i miejscy. Kierują się żelaznymi zasadami, za złamanie których jest jedna kara - wyrzucenie.

Blue Knights, czyli Błękitni Rycerze to międzynarodowy klub motocyklowy zrzeszający stróżów prawa. Od 1997 roku "rycerze" są w Polsce, a od niemal dwóch lat mają swój chapter (czapter), znaczy oddział, na Opolszczyźnie. To klub elitarny, żeby zostać jego członkiem, trzeba spełnić kilka warunków.

- Dwa główne to posiadanie motoru i praca w służbach egzekwujących prawo - mówi Grzegorz Dik, prezydent czapteru Blue Knights Poland V. Tego zrzeszającego Błękitnych Rycerzy z Opolszczyzny. - Zgodnie z rycerską konstytucją członkiem klubu może być osoba, która nosi broń i kajdanki, których używa dla ochrony innych ludzi. W praktyce są to stróże prawa, czyli policjanci, strażnicy graniczni, więzienni i miejscy oraz prokuratorzy i sędziowie.

Skąd tyle obcych określeń? Bo idea powstała w USA. Tam też do dziś mieszczą się władze klubu, a każdy nowy oddział musi uzyskać akceptację Amerykanów.

- Idea założenia klubu dla policjantów strzegących prawa na amerykańskich drogach narodziła się w 1974 roku - opowiada Grzegorz Dik. - Ojcem założycielem (tak nazywa go konstytucja klubu - przyp. red.) był Ed Gallant. W klubie mówimy o nim "Edek". Był oficerem policji w Bangor, w stanie Maine. Klub z czasem coraz bardziej się rozrastał, przenikał do innych krajów i kontynentów. Do amerykańskich Błękitnych Rycerzy dołączyli ich koledzy z Kanady, Meksyku i Australii. W Europie najprężniej działają w Niemczech. Obecnie klub ma ponad 20 tys. oficjalnych członków w blisko 590 czapterach, aż w 28 krajach.

Mandat to byłaby siara
"Edek" zwalczał motocyklowe gangi po służbie. Jego następcy tego nie robią, no i stojąc na straży prawa, nie zawsze też jeżdżą motorami.

- Pracuję w straży granicznej - opowiada Grzegorz Dik, który mieszka w Raciborzu. - Do niedawna ochranialiśmy zieloną granicę i wówczas była możliwość patroli na motocyklu terenowym. W strefie Schengen zielona granica przestała istnieć. Może kiedyś ktoś wpadnie na pomysł, że motocykle przydadzą się do kontroli na naszych polskich drogach. Wtedy chętnie bym trafił do takiej sekcji.

Zawodowo z motoryzacją ma więcej do czynienia Dariusz Pawlicki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu, wiceprezydent opolskiego oddziału.

- Służbowo na motorze nie jeżdżę, ale pracuję w wydziale kryminalnym zajmującym się zwalczaniem przestępczości samochodowej - wyjaśnia.

Z kolei Marek Lekki, skarbnik opolskiego oddziału, jest dyżurnym w opolskiej KWP.
- Łączy nas praca oraz zainteresowanie motoryzacją - mówi Marek Lekki. - O klubie dowiedziałem się od kolegów z pracy i oni zachęcili mnie do wstąpienia do Blue Knights.

Blue Knightsem z krwi i kości wydaje się być Jacek Kozłowski. Od 12 lat jest w opolskiej drogówce.
- I przez wiele lat motor był moim narzędziem pracy - przyznaje. - Jednak od piewowzoru się różnię, bo "Edek" zwalczał motorowe gangi w ukryciu.
Ja walczę z drogowymi piratami otwarcie, na służbie. Poza nią promuję bezpieczną jazdę motocyklem. To jeden z głównych celów naszej organizacji.

- Mottem klubu jest hasło "Ride with Pride", czyli "Jedź z dumą" - podkreśla Dik. - Staramy się dawać przykład jak należy jeździć. Chcemy zmienić wizerunek motocyklisty-szaleńca, "dawcy organów". Pokazujemy, jak jeździć w grupach. Jak trzeba, to innych też przywołujemy do porządku.

W grupie nie ma tolerancji dla jazdy po alkoholu. Dlatego podczas wspólnych zlotów i imprez jest dyżurny alkomat. Następnego dnia przed wyjazdem każdy może zmierzyć zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu.
- Bawimy się jak wszyscy: głośno, wesoło i długo. Dlatego tak ważne jest, by zabawa nie zakończyła się jakimś nieszczęściem - mówi jeden z uczestników zlotu w Szymocicach pod Raciborzem, który w miniony weekend organizował chapter Blue Knights Poland VIII. - Raz rano miałem jeszcze ponad promil. Zaczekałem do obiadu, pospacerowałem, wypiłem kawę i po południu, kiedy wskazanie było na zero, wróciłem do domu.

Blue Knights zapewniają też, że nie płacą mandatów.
- I nie z racji wyłgania się policyjną odznaką - podkreśla Jacek Kozłowski. - Jak każdemu - zdarzyło mi się popełnić wykroczenie drogowe. Jednak nie na tyle poważne, by zasługiwało na mandat.
Dariusz Pawlicki obecnie jeździ hondą CBR 1100XX.

- Ma 164 konie i człowiek czuje pod sobą tę moc - mówi. - To piekielnie mocna maszyna, która może pojechać bardzo szybko. Lubię prędkość, ale stosuję się do przepisów. Dlatego nigdy mnie nie spotkała taka przykrość, że ktoś mnie złapał na radar.

Dziewiczy rejestr ma też Grzegorz Dik.
- Nie żebym zasłaniał się stanowiskiem służbowym, po prostu staram się respektować znaki - zapewnia.
- Mandat nie jest dla Blue Knightsa skazą na honorze, w klubie nie ma z tego tytułu dyscyplinarnych wniosków, ale przepisów nie łamiemy - twierdzi Marek Lekki.

- Skazą może nie jest, ale to byłaby siara - ucina dywagacje Ola, żona Grzegorza Dika.

Rycerze i ich zakręcone kobiety
Członkostwo w klubie to sposób na życie. Błękitni Rycerze spotykają się po pracy, na wspólnych imprezach, krajowych lub międzynarodowych zlotach.

- Wśród nas są tacy, którzy niedawno kupili motory i dopiero w klubie pojechali w dłuższą trasę. Z nami zrobili swoje pierwsze tysiące kilometrów - mówi Grzegorz Dik.

- Jeżdżąc na zloty i międzynarodowe konferencje, można sobie zorganizować niezłe wakacje - opowiada Dariusz Pawlicki. - W tym roku w ten sposób zaliczyliśmy Chorwację, włoskie Dolomity, Garmisch- Partenkirchen i Monachium w Niemczech. Pod względem podróży to były bogate wakacje i nie wiem, czy następne takie będą.
Kasia Pawlicka jest zafascynowana Blue Knights. Pracuje w handlu, ale jako żona Błękitnego Rycerza ma prawo uczestniczyć w życiu klubu. Na klubowe spotkania jeżdżą z dwiema córkami.

- Mam swój motocykl i sama jeżdżę - chwali się Kasia. - Kiedy dziewczynki stały się nastolatkami, a bardzo lubiły motorowe wyjazdy, to w domu zaczęło dochodzić do małych sprzeczek: kto ma z tatą jeździć na zloty. Była rywalizacja, bo są trzy baby i wszystkie pchają się na plecak (siedzenie z tyłu). Z reguły kończyło się tak, że Darek jechał z jedną z córek, a ja wkurzona za nim w samochodzie. Tak dalej być nie mogło. Kupiłam motocykl, potem zrobiłam prawo jazdy i teraz jeździmy razem i wozimy obie córki. Dla nas to fantastyczny sposób na wspólne spędzanie wolnego czasu, którego w tygodniu nie mamy. Czasami Darka nie ma w domu dzień lub dwa i jedynym kontaktem jest telefon. A gdy jedziemy na zlot, to jesteśmy wszyscy razem.

- I nie musimy namawiać na wyjazd córek - dodaje Darek. - Często to one nas inspirują do kolejnych podróży.
Kobiety rycerzy, Knight's Ladys, też są pozytywnie zakręcone. Motocykle są ich pasją, uwielbiają wspólne wypady i pomagają podczas charytatywnych i społecznych akcji, organizacji klubowych imprez.

- To już tradycja, że z okazji Dnia Dziecka staramy się sprawić frajdę najmłodszym, organizując lub biorąc udział w różnych akcjach. Wozimy dzieciaki na motocyklach, obdarowujemy ich jakimiś upominkami, które wcześniej udało nam się zebrać - wyjaśnia Ola. - Sprawiamy dzieciakom ogromną frajdę, ponieważ przejażdżka motocyklem, na który zwykle mogą jedynie popatrzeć gdzieś na ulicy, jest dla nich sporym przeżyciem.

Blue Knightsi wzięli udział w pomocy rodzinom poszkodowanym przez ubiegłoroczne wichury na Opolszczyźnie.
- Nie jesteśmy w stanie postawić domu czy naprawić dachu. Ale poszukaliśmy sponsorów i udało się zawieźć środki czystości oraz wiele przyborów szkolnych dla dzieci - dodaje Ola.

- Dla nas to ogromna satysfakcja, która mobilizuje do kolejnych działań - zapewniają "rycerze". - Członkostwo w klubie nie wiąże się z przywilejami służbowymi, a działania prowadzone są społecznie.
Ola również uwielbia motocykle. Jednoślady bardzo łączą ją z mężem.

- Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo - mówi. - Poznaliśmy się młodo i motocykle stały się naszą wspólną pasją. Razem jeździliśmy na pierwszym ogarku, potem była pierwsza wueska, a z czasem coraz lepsze maszyny.
Ola swój motocykl musiała sprzedać.

- Niedługo będę mamą, dlatego motocykl zamieniłam na wózek - śmieje się. - Ale na pewno jeszcze kiedyś wrócę do motoru.

Nie wystarczybyć gliniarzem
Okazji do spotkań jest coraz więcej, bo i krajowych chapterów przybywa. Obecnie jest osiem. Opolski ma numer pięć.

- Pierwszy polski oddział skupiał ludzi z całego kraju - wyjaśnia Grzegorz Dik. - Kiedy się rozrastał, to podczas zlotów łatwiej znajdowało się wspólny język z ludźmi z danego regionu. Zauważyliśmy, że jest dość spora grupa z Opolszczyzny. Wprawdzie jestem z Raciborza, ale zżyliśmy się z chłopakami z Opola i postanowiliśmy zarejestrować chapter.

Elitarność Blue Knights polega też na tym, że rejestracja oddziału nie odbywa się na pstryknięcie palca.
- Nie jest tak, że zbiera się 10 stróżów prawa i postanawia być Blue Knights - mówi prezydent BK Poland V. - Muszą znaleźć poparcie istniejącego chapteru, którego prezydent występuje do władz w USA o pozwolenie na założenie kolejnego oddziału. To trwa kilka miesięcy.

Podobnie jest z członkami klubu. Nie wystarczy mieć motor i mundur. Kiedy spełni się te warunki, trzeba jeszcze referencje, czyli osobę wprowadzającą.
Grzegorz Grycan z Opola pracuje w branży ubezpieczeniowej. Z racji wykonywanego fachu nie ma szans na wstąpienie w szeregi Blue Knights. Ale jest kuzynem Marka Lekkiego i dzięki temu uczestniczył w kilku zlotach. Fascynuje go ten klub.

- Robota policjanta zawsze mnie kręciła i bywając z nimi, w jakiś sposób się utożsamiam z tym, co robią - mówi. - To też niesamowita ekipa motocyklowa, a od półtorej roku to moja pasja. Chciałbym znaleźć się w klubie. Na razie się jednak nie łudzę, bo to nie ode mnie zależy. Ale byłoby ekstra, gdybym kiedyś został zaproszony jako członek honorowy…

Jest taka możliwość, by stał się Blue Knights, bo zgodnie z konstytucją na dziesięciu członków w chapterze jeden może być honorowy, czyli spoza stróżów prawa.

- To osoba, która w znaczny sposób zasłużyła się dla klubu i rozumie ideę stowarzyszenia - wyjaśnia Dik. - A jak się zasłużyć? Trzeba brać czynny udział w życiu klubowym, pomagać przy organizacji zlotów, wspierać prowadzone przez nas akcje charytatywne. Członkostwo honorowe przyznawane jest na rok i potem przedłużane bądź nie.

To dotyczy także członków zwykłych. Nie wystarczy być gliniarzem, by stać się Blue Knightsem.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Blue Knightsa można poznać po charakterystycznej skórzanej niebieskiej kamizelce. Obszycia na przodzie składają się z międzynarodowego logo Blue Knights (niebieski rycerz na białym koniu) oraz indywidualnego logo oddziału (w wypadku opolskiego to czarny orzeł na konturze Polski), które jest zatwierdzane przez międzynarodowe władze klubu. Na plecach jest duże logo Blue Knights oraz nazwa chapteru - w wypadku opolskiego to Poland V. Kamizelki z klubowymi barwami może nosić także najbliższa rodzina (partnerzy życiowi, dzieci) z jednym wyjątkiem - międzynarodowego logo z przodu kamizelki, do którego ma prawo jedynie pełnoprawny członek klubu. Otrzymuje je z USA wraz z zatwierdzeniem jego osoby przez władze stowarzyszenia.

- Jeździć w niebieskiej kamizelce to zaszczyt - przekonuje Grzegorz Dik. Jego kamizelka, poza "ustawowymi" logami, ma wiele znaczków. To pamiątki po zlotach.

Niebieska kamizelka jest coraz bardziej rozpoznawalna w Polsce i Europie.
- W tym roku jechaliśmy na Europejską Konferencję Blue Knights - opowiada Dik. - Stanęliśmy na przejściu granicznym w Chorwacji, by pokazać dokumenty. Strażnik graniczny wyszedł i powiedział: "Nie trzeba, wiem, kim jesteście, życzę szerokiej drogi!". Czasami podchodzą do nas policjanci i pozdrawiają. To sympatyczne i zgodne z innym powiedzeniem, że wśród Blue Knights'ów nie ma nieznajomych, lecz nie poznani jeszcze koledzy.
- Trzymamy się razem i nawzajem wspieramy - dodaje Dariusz Pawlicki. - Jeśli ktokolwiek ma problem, to staramy się mu pomóc. Robimy to, bo chcemy, a nie, że musimy.

Przekonał się o tym Grzegorz Grycan. W czerwcu z żoną i parą przyjaciół byli na wymarzonym rajdzie po Europie. Oczywiście motorami.

- W Cannes motocykl mi padł - opowiada. - Na części musiałbym czekać tydzień, a koszty naprawy byłyby kosmiczne. Musiałem przywieźć maszynę do Polski. Czas nas gonił, bo kończyła się kasa i w perspektywie czekały nas noclegi na plaży. Pewnie romantyczne, ale nie z całym bagażem i zepsutym motocyklem. Z pomocą przyszli Marek oraz Kasia z Darkiem. Kasia załatwiła samochód dostawczy, a Darek po 20 godzinach był na miejscu. Zapłaciłem koszty wynajmu auta i paliwa, nikt mi nawet nie zasugerował, bym odpalił działkę za usługę. Darek, którego znałem ze zlotów, powiedział, że wie, iż jeśli kiedyś znajdzie się w podobnej sytuacji, to będzie mógł na mnie liczyć. I tak jest. W formie podziękowania zrobiłem grilla. Jak trzeba…
Roman Stęporowsk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska