Muzeum PRL-u pod powierzchnią ziemi

fot. Krzysztof Strauchmann
Henryk Isalski, szef gminnego centrum reagowania, pokazuje zbiór hełmów. Ktoś wyrzucił na złom, a tu się przydały.
Henryk Isalski, szef gminnego centrum reagowania, pokazuje zbiór hełmów. Ktoś wyrzucił na złom, a tu się przydały. fot. Krzysztof Strauchmann
Dziesięć stopni pod powierzchnią ziemi, za metalowymi, gazoszczelnymi drzwiami mieści się prudnickie centrum dowodzenia na wypadek wojny. Nieformalne muzeum PRL.

Prudnik to idealne miejsce na ewakuację. Na uboczu, pod górami. Daleko od centrów przemysłowych, w pobliżu sporo szpitali i ośrodków wypoczynkowych, które też mogą się przydać na wypadek "W".

Centrum kierowania urządzono dla miejscowego burmistrza, ale zgodnie z dawnymi planami rozlokowania sił, miała tu trafić część wydziałów opolskiego urzędu wojewódzkiego. I choć to centrum miasta, na chodniku za oknem przesuwają się nogi prudniczan, nie mogę napisać, gdzie wszedłem. Tajemnica.

- W latach osiemdziesiątych był trend do organizowania takich stanowisk kierowniczych - wspomina Wiesław Tyndyk, emerytowany już pracownik prudnickiej Obrony Cywilnej, w branży od 1969 roku. - Miejscowe władze się zgodziły, województwo dało pieniądze.

Wcześniej tu były zwykłe piwnice, kotłownia, skład węgla. Woda stała po kostki, a po korytarzach biegały szczury. Wielka przebudowa nie była potrzebna. Szereg pomieszczeń odgrodzono ze wszystkich stron stalowymi drzwiami. Przerobiono instalację elektryczną, żeby działała także po włączeniu generatora, gdyby zabrakło prądu w zwykłej sieci. Jedno z pomieszczeń zajął osobny zbiornik na wodę i filtry. I klimatyzacja na wypadek ataku chemicznego.
Jak w masce gazowej, potężne pochłaniacze oczyszczają czerpane z zewnątrz powietrze. Jest też wyjście awaryjne, za kolejnymi stalowymi drzwiami. Przez korytarz kończący się w ogrodzie można wyjść po bombardowaniu, nawet gdyby na piwnice zawaliły się wyższe piętra.

Gdy na górze zaczęła się epoka komputerów, telefonów komórkowych, nowoczesnych mebli, na dole pozostał PRL. Wzorzyste serwety na stole, pufy jak z "Czterdziestolatka", meblościanki z okleiny. Nie zniszczone, bo nie używane. Muzeum dawnych czasów albo gotowa sceneria do filmów Barei.

Kolekcjoner z urzędu

- Chyba każdy w młodości coś kolekcjonował - opowiada były szef prudnickiej OC.
- Jako chłopak zbierałem opakowania po pewexowskich papierosach i wieszałem je ma macie nad łóżkiem. Weszło mi to w krew i zostało do dzisiaj. Kiedy przez lata w różnych urzędach i instytucjach brakowano i złomowano sprzęty, chowałem je. Kamuflowałem. Tutaj.

W podziemnym centrum kierowania kilka pomieszczeń wypełniają dziś zdobyte w ten sposób zbiory starych archiwaliów i dawnej techniki.

- To nie amunicja, nikt tego ściśle nie ewidencjował - mówi Wiesław Tyndyk. - Nikt nie miał do mnie pretensji, gdy zabierałem do zbiorów przeznaczone na przemiał maski gazowe czy hełmy OC. Mówiłem otwarcie, że chcę to pokazywać młodzieży. Taka lekcja historii.

Nieformalny kustosz zbiorów oprowadza po swoim królestwie, a za nami sunie dyskretnie Henryk Isalski, obecny szef Gminnego Centrum Reagowania i pełnomocnik burmistrza do spraw tajnych.

- Tego niech pan nie fotografuje. Te mapy są niejawne - przypomina.
Jednym z pierwszych eksponatów była stara łącznica telefoniczna ze zlikwidowanego w 1975 roku sztabu powiatowego. Obsługiwali ją żołnierze ze służby zasadniczej, wkładając przewody w odpowiednie gniazda. W 1990 roku dołączyła do niej wielka łącznica telefoniczna urzędu miasta z własnym zasilaczem. W mieście zainstalowano nowoczesną centralę, nagle przybyło kilkanaście tysięcy wolnych numerów. Z dnia na dzień pracę straciła telefonistka.

- Kto dziś jeszcze pamięta czasy, gdy służbową rozmowę telefoniczną z Opolem trzeba było rano zamówić na poczcie? - zastanawia się Wiesław Tyndyk. - Po południu dzwoniłem z monitem, że jeszcze nie dostałem połączenia, a telefonistka w centrali do mnie: Chyba nic z tego dzisiaj nie będzie, bo linia jest przeciążona.

Część sprzętów przekazały prudnickie zakłady. Frotex oddał tyczkę z rososzką. Zwykły kij z metalową końcówką w kształcie litery "s". Jak telefonista szedł po lesie i ciągnął kabel, to drugi szedł z rososzką i wieszał nią kabel na drzewach.

Sprzęt radiofoniczny trafił do muzeum z likwidowanego prudnickiego LOK-u
- oddziału Ligi Obrony Kraju. Na początku lat 90. centrala organizacji sprzedała pilnie kamienicę na Szkolnej, gdzie mieściła się lokalna organizacja.

Nowy właściciel z dnia na dzień kazał zabierać całe wyposażenie. LOK zabrał najważniejsze, resztą się nie interesował. Tyndyk zabrał do swoich zbiorów m.in. pierwszy polski telewizor z domalowanym na drewnianej skrzyni napisem "zastępczy", stare radia. Dwa wojskowe nadajniki radiowe R105 - plecakowe, z długą antenką, dla wyjątkowo silnych żołnierzy.

Ciekawostką są radzieckie urządzenia do pomiaru skażenia radioaktywnego. W czasach pokoju do sprawdzania, czy urządzenie jest sprawne, służył metalowy pierścień z odrobiną materiału radioaktywnego.

- O, taki jak ten - pokazuje kustosz.
- Kto go wie, czy jeszcze promieniuje! Z urzędu trafił dalekopis w drewnianej skrzyni, przodek dzisiejszego faksu, poniemiecka maszyna marki Mercedes. Unikatem jest maszyna do księgowania, trzy razy większa od maszyny do pisania. Nikt już nie pamięta, jak to działało.

- Na targach staroci te rzeczy mają już dziś swoją cenę - komentuje Henryk Isalski. I już zapowiada, że na emeryturze przekaże do piwnicy swoje prywatne zbiory samochodowych odbiorników radiowych, produkowanych tylko przez polskie firmy.

Do lat 90. wyprodukowaliśmy dokładnie 33 typy - od lampowego żerania w warszawach po tranzystorowe wiraże, safari, rekordy i echa. Isalski wygrzebywał je w garażach przyjaciół, kupował na aukcjach Allegro. Do kompletu brakuje mu tylko trzech egzemplarzy.

- Na spotkaniach muzealników uczulają nas, że trzeba zacząć zbierać z likwidowanych instytucji przedmioty z lat 50. i 60. - przyznaje Urszula Rzepiela, dyrektor "profesjonalnego" Muzeum Ziemi Prudnickiej.

- Te rzeczy są warte zachowania. Postęp technologiczny jest bardzo szybki. Niektóre przedmioty codziennego użytku nagle znikają na zawsze. Giną. Ludzie wyrzucają je z ciasnych mieszkań. W tej sytuacji tylko w muzeach mogą się jeszcze zachować. Nie można tego wyrzucać.

Dyrektor Rzepiela zapowiada: Chętnie pokaże najcenniejsze zbiory na swojej czasowej wystawie. Może je także przejąć, jeśli tego będą sobie życzyć właściciele kolekcji.

Przywódcy zdjęci ze strychu

W 1992 roku zaczęła się likwidacja prudnickiej jednostki wojskowej. Komendantem był znajomy, wiedział o kolekcjonerskiej pasji szefa Obrony Cywilnej. Zgodził się przekazać do muzeum robione przez żołnierzy tablice poglądowe, makiety schronów, szczelin wojskowych, instrukcje jak docierać do zasypanych w budynku. Tablice sygnałów alarmowych i bojowych środków trujących o działaniu paralityczno-drgawkowym.

- W obronie cywilnej pracowało wielu byłych wojskowych - opowiada Henryk Italski. - Tu przynieśli swoje prywatne pamiątki, zbiory, medale. Ja jestem krótkofalowcem amatorem. Przekazałem do zbiorów swój sprzęt, z demobilu, jeszcze z czasów II wojny światowej. Trzymałem to w domu, ale żona się denerwowała, że zajmuje miejsce.

- Dwadzieścia lat pracowałem w ratuszu - wspomina dalej Wiesław Tyndyk.
- Kiedyś remontowano tam dach. Robotnicy odsłonili strych pod więźbą dachową, a w nim kolejne skarby urzędnicze, gromadzone przez lata.

Spod warstwy gołębich odchodów ukazały się portrety wodzów - Gomułki, Bieruta, Osóbki-Morawskiego, marszałka Rokossowskiego. Zawiśli w kolejnej sali poświęconej propagandzie. Razem ze zbiorami bibliotekarskimi. W szafkach i gablotach stoją cymesy dziś niedostępne: zbiór umownych znaków taktycznych. Materiały do szkolenia służby odkażania. Książeczka "O działalności polityczno-obronnej LOK". Poradnik przodownicy zdrowia. "Przemówienia" Władysława Gomułki.

Na ratuszowym strychu Wiesław Tyndyk znalazł też dwie oryginalne niemieckie mapy Prudnika z 1890 i 1911 roku. Na tej młodszej dokładnie wyrysowane budynki nowych pruskich koszar. Na mapach z czasów PRL tę część miasta zastępowano białą plamą. Bez białych plam są setki fotografii ze świąt i uroczystości, zachowane w dziesiątkach urzędowych i zakładowych kronik. Były starosta prudnicki Romuald Felcenloben nieźle się uśmiał, gdy znalazł w kronice swoje zdjęcie w stroju krakowskim. W młodości tańczył w zespole ludowym.

- Przychodziły do nas wycieczki szkolne. Uczniowie najbardziej się dziwili, oglądając w gablotach stare kartki na mięso czy cukier - opowiada nieformalny kustosz nieoficjalnej kolekcji. - Kawałek dalej dla porównania wystawiłem poniemieckie kartki żywnościowe z czasów wojny. Pytali mnie też o bony z Pewexu, co to za dziwne pieniądze. A kiedyś za te kartki można było kupić dowolną ilość alkoholu, byle po godzinie 13.

Tylko z broni nie zachowała się ani jedna sztuka, choć w centrum dowodzenia był kiedyś magazyn na broń używaną na strzelnicy przy urzędzie miasta. Przyszedł rozkaz, że całą broń ze szkolnych i urzędowych magazynów trzeba odesłać do komendy wojewódzkiej MO. Zdeponowali zbiory w Opolu, gdzie je pewnie zniszczono.

- A potem zmieniły się przepisy i okazało się, że wiatrówki mogłyby tu pozostać - żałuje Wiesław Tyndyk. - Zdaliśmy wtedy m.in. poniemieckie mauzery z 1942 roku, całkiem sprawne. I pistolet. Wzór z rzadką, sportową rękojeścią. Szkoda.

Moda na Polskę Ludową

Od kilku lat w Polsce rozwija się specyficzna moda na wspomnienia i pamiątki po PRL-u. "Ta strona powstała nie po to, aby hołdować PRL-owi - piszą w odezwie autorzy internetowego portalu www. muzeumprl.com. - Powstała po to, aby przenieść się wstecz, do słodkich lat dzieciństwa i przypomnieć zjawiska, przedmioty i postacie, które dla wielu stały się kultowymi".

W internecie znajdziemy m.in. muzeum bajek z czasów Polski Ludowej (www.muzeumbajek.pl). Serwis gromadzący pamiątki, dokumenty i nagrania z tego okresu (www.polskaludowa.com). Kilka miast oficjalnie zapowiedziało, że chcą u siebie zorganizować takie placówki, żeby ściągać turystów.

- Nasze muzeum to całkowicie prywatna inicjatywa, choć władze miejskie wspierają nas w tej działalności - mówi Aldona Dydak z komitetu organizującego muzeum PRL w Rudzie Śląskiej. - Na razie jesteśmy na etapie organizacyjnym, ruszymy za dwa lata. Czekamy na dokończenie remontu budynku naszej przyszłej siedziby i cały czas kompletujemy zbiory. Przekazują je nam prywatne osoby, które odpowiedziały na nasz apel o szukanie pamiątek. Część rzeczy kupujemy na aukcjach w internecie. Rozmawiamy także z urzędami miast, które chcą się czegoś pozbyć u siebie. Ze Strzelec Opolskich dostaliśmy pomnik przyjaźni polsko- radzieckiej. Udało nam się zdobyć nawet takie ciekawostki jak prezerwatywy produkowane w PRL czy wydaną wtedy książeczkę menstruacyjną.

Organizatorzy placówki w Rudzie Śląskiej chętnie przejęliby do siebie pamiątki zgromadzone w Prudniku. Ale miejscowi kolekcjonerzy ani myślą się ich pozbywać, choć dalsze funkcjonowanie kolekcji w tym miejscu zależy tylko od dobrej woli burmistrza.

Byłym wojskowym i członkom OC w Prudniku marzy się coś więcej. Osobna izba pamięci nieistniejącej już jednostki wojskowej. Wojskowe szafki, łóżko, stojak na broń, materac, który regulaminowo co tydzień trzeba było trzepać, a co miesiąc wymieniać siano w środku. W starych koszarach zamierzają urządzić poglądową salę wojskową. I do niej przenieść przynajmniej część zbiorów centrum kierowania. Niech wyjdą spod ziemi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska