Na porodówce w Opolu urodziło się 140 tysięcy dzieci

fot. Paweł Stauffer
Barbara Kulig z synkiem Marcelem. Chłopiec ma 3 dni.
Barbara Kulig z synkiem Marcelem. Chłopiec ma 3 dni. fot. Paweł Stauffer
Tylu mieszkańców liczy Opole wraz z okolicą. Wojewódzki Szpital Ginekologiczno-Położniczy i Noworodków ma 50 lat.

- Przez 50 lat istnienia szpitala 1769 razy przychodziły u nas na świat bliźniaki, 19 razy trojaczki, a raz, 12 lat temu, pięcioraczki - wspomina dr n. med. Wojciech Guzikowski, zastępca dyrektora szpitala ds. lecznictwa, w szpitalu od 35 lat. - Po Gdańsku to był drugi taki przypadek w Polsce po drugiej wojnie, gdy narodziny pięcioraczków zakończyły się szczęśliwie.

Najwięcej porodów było w 1983 roku - aż 3759. Do tej pory nie udało się tego rekordu powtórzyć.

Szpital kiedyś, a teraz nie wytrzymuje porównań. Najpierw zajmował jeden, skromny budynek przy ul. Reymonta, gdzie mieścił się tylko jeden oddział ginekologiczny. Potem, dzięki staraniom jego pierwszego dyrektora, Sergiusza Mossora, placówka została rozbudowana, zaczęły powstawać kolejne oddziały. Przede wszystkim jednak, dzięki postępowi w medycynie, zmieniły się możliwości diagnostyczne i techniki medyczne.

Gdy zaczynałem pracę w tym szpitalu w 1955 roku, to nasza diagnostyka ograniczała się do wykonywania u pacjentek morfologii krwi i badania moczu - opowiada dr n. med. Tadeusz Chowaniec (od 12 lat na emeryturze). - Badanie położnicy polegało na osłuchiwaniu tętna płodu przy pomocy słuchawki, tzw. trąbki. Jeśli poród się opóźniał, było zagrożenie życia u dziecka, to wtedy tętno osłuchiwało się co piętnaście minut. Gdy akcja porodowa trwała kilkanaście godzin, to wtedy nieźle trzeba się było nachodzić. Nieraz położne ledwo trzymały się na nogach. A teraz podłącza się do ciężarnej aparat KTG i to on wszystko rejestruje.
Dr Chowaniec przyznaje, że kiedyś mogło to wszystko wyglądać prymitywnie.

Przed erą usg
- Przede wszystkim byliśmy zdani na swoją wiedzę, intuicję. Ale pracowaliśmy skutecznie - dodaje. - Mieliśmy dobre rezultaty. Zdecydowana większość porodów kończyła się szczęśliwie. Umieralność noworodków była niewielka.
Teraz ginekologom trudno sobie wyobrazić stawianie diagnoz np. bez skorzystania z ultrasonografu. Każda kobieta w ciąży ma przynajmniej raz wykonywane badanie usg., może się dowiedzieć, czy urodzi chłopca czy dziewczynkę, czy grozi mu wada i czy można ją leczyć. Kiedyś każdy noworodek to była wielka niewiadoma.
Pamiętam, że pierwszy aparat usg., jaki szpital dostał, był bardzo prostą maszyną, ale my cieszyliśmy się jak dzieci - mówi dr Rafał Bilski, związany z opolskim szpitalem od 20 lat. - Gdzie mu było do supernowoczesnego, trójwymiarowego aparatu, którym dysponujemy teraz.

Jeszcze przed erą usg., jak my to teraz nazywamy, zdarzały się nieraz takie sytuacje, że kobieta przyszła urodzić jedno dziecko, a wychodziła z bliźniakami. Bo nie dało się tego wcześniej stwierdzić. Przyszła mama dopiero na sali porodowej przeżywała wielkie zdziwienie, podobnie jak personel. W szoku był tatuś, który kupił tylko jeden wózek. Nie było wtedy również aparatów kardiotograficznych, dostosowanych do badania ciąż bliźniaczych.

Doktor Bilski pamięta też inne zdarzenie. Przywieziono do szpitala 14-letnią dziewczynę, która nagle zaczęła rodzić, choć nikt wcześniej nie podejrzewał, że jest w ciąży. Nieletnia pacjentka skarżyła się jedynie na problemy z drogami moczowymi, dlatego wcześniej trafiła na internę do innego szpitala, gdzie się wszystko wydało.

Niesłychanie rozwinęły się techniki endoskopowe, nieinwazyjne metody diagnostyczne i operacyjne - podkreśla dr Bilski. - Wykonujemy np. histeroskopię, która umożliwia zaglądanie do macicy bez konieczności rozcinania powłok brzucha. Z kolei dzięki hydrolaparoskopii możemy ocenić przyczynę niepłodności u kobiety. Przy pomocy laparoskopu, po wykonaniu tylko małego nacięcia w okolicy pępka i dwóch nakłuć, operujemy proste torbiele jajników, małe mięśniaki, stosujemy ją w przypadku ciąży pozamacicznej. Przed chwilą skończyliśmy badanie laparoskopowe u pacjentki, która skarżyła się na bóle brzucha niewiadomego pochodzenia. My nic nie znaleźliśmy, więc ich przyczyna tkwi gdzie indziej.
Same techniki endoskopowe też zostały udoskonalone. Kiedyś zabieg laparoskopowy odbywał się pod kontrolą wzroku, lekarz miał do dyspozycji tylko przyrząd optyczny, a teraz wyręcza go w tym sprzęt elektroniczny.

Dr Krystian Powolny (33-letni staż pracy) dwukrotnie był przy porodzie trojaczków. - Za pierwszym razem myśleliśmy, że będą bliźniaki. Bardzo nas to zaskoczyło, że jest jeszcze trzecie dziecko. Chłopczyk był bardzo malutki i niestety nie przeżył. Drugi poród trojaczków, cztery lata temu, zakończył się pomyślnie. Takie porody odbywają się zawsze przy pomocy cesarskiego cięcia i najczęściej w 33. tygodniu ciąży. Nie może ona trwać dłużej, bo pojemność macicy jest ograniczona.
Tato przykuł się do łóżka
Krystyna Józefów urodziła się w opolskim szpitalu w 1957 roku. Od 10 lat pracuje w nim jako zaopatrzeniowiec. Załatwia wszystko: śrubki, artykuły biurowe, żywność, olej opałowy, meble, wentylatory.

- Człowiek nieraz się naużera z dostawcami, zamawiam 20 kilogramów ogórków konserwowych, a oni mi przywożą... jeden słoik - opowiada. - Pytam: czy wy nie myślicie? Nie zajmuję się tylko lekami i sprzętem medycznym. Roboty mam potąd!
Pani Józefa urodziła w tym szpitalu 29 lat temu córkę Anię i 26 lat temu - syna Michała. Tutaj przyszedł na świat jej wnuk.

- Gdy rodziłam, była wtedy jedna duża sala i oprócz mnie z pięć kobiet - wspomina. - Należało się położyć i słuchać poleceń położnej. A teraz kobiety mogą rodzić w obecności rodziny, w wodzie, na stojąco. Potem leżą w dwuosobowych pokojach, dzidziusia mają obok w łóżeczku, a za moich czasów przynoszono dzieci tylko na karmienie. Nikt z rodziny nie mógł nas odwiedzić, czego teraz nikt nie zabrania.

Doktor Guzikowski pamięta zabawny incydent z czasów, gdy porody rodzinne były nie do pomyślenia: - Jedna z pacjentek przebywała już na ogólnej sali porodowej, gdy wtargnął tam za nią jej mąż. Uparł się, że będzie towarzyszyć żonie aż do końca. Nie zważał na nasze perswazje, że obok rodzą inne kobiety. Mężczyzna przykuł się do łóżka, a my niestety musieliśmy zadzwonić na policję. Przyjechał radiowóz i przyszły tata został wyprowadzony z sali pod eskortą.

Rodzić po ludzku
W opolskim szpitalu umiera najmniej dzieci w kraju (w trakcie lub po porodzie). Jest w tym duża zasługa lekarzy odbierających porody oraz całego personelu oddziału patologii noworodków i wcześniaków.

Szczególnie utkwił mi w pamięci chłopczyk, który po urodzeniu ważył 700 gramów i przebywał u nas aż 3,5 miesiąca - wspomina Lidia Papciak, pielęgniarka oddziałowa. - Powrócił do domu zdrowy. Takie chwile są dla nas zawsze radosnym przeżyciem. Między małymi pacjentami, ich rodzicami i nami wytwarza się zawsze ogromna więź. Uczymy mamy, które często nam tu towarzyszą, pielęgnacji ich pociech, dajemy rady na przyszłość. Z drugiej strony, jest to praca mocno obciążająca psychicznie. Wiemy, że rodziny noworodków pokładają w nas ogromne nadzieje.

Na oddziale leżała też najmniejsza jak dotąd pacjentka, która w chwili urodzenia ważyła 500 gramów. Kiedyś, gdy szpital nie dysponował jeszcze supernowoczesną aparaturą, utrzymanie takiego maleństwa przy życiu było niemożliwe.

Od 16 lat dyrektorem szpitala jest Aleksandra Kozok, która prowadzi go żelazną ręką. Pod jej rządami placówka rozkwita. Remontowany jest oddział po oddziale, korytarz po korytarzu, budynek ma nową elewację, przybywa systematycznie sprzętu najwyższej klasy. Pacjentki już nie tłoczą się w wieloosobowych salach z umywalką w rogu, tylko mają do dyspozycji różnokolorowe, 2-, 3-, a nawet jednoosobowe pokoje wraz z osobną łazienką.

- Jestem tu 10 lat i nie było dnia, żeby coś tu nie było robione - twierdzi Krystyna Józefów. - A to są wstawiane okna, a to zakładają ocieplenie, a to brukują podwórko...

- Założyłam sobie taki cel, żeby temu szpitalowi przywrócić blask i renomę - podkreśla Aleksandra Kozok. - Ten marsz z remontami zaczął się już w 1992 roku, przeprowadzamy go stopniowo, by nie zakłócić pracy placówki. Korzystamy z dotacji urzędu marszałkowskiego, Unii Europejskiej i Ministerstwa Zdrowia. Trochę sprzętu dostaliśmy z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Pani dyrektor podkreśla jednak, że najważniejszą sprawą są prac
ownicy. - Bez nich żadnego sukcesu by nie było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska