Najgorsza jest litość

Bogdan Bocheński
Edek Chojnacki z Branic jest na pozór zwyczajnym facetem. Szybko jeździ samochodem, ma swój własny biznes, czasem lubi wypić piwo. Edek jednak zwyczajny nie jest.

Edek urodził się przed 44 laty w Głubczycach z powykręcanymi rękami i nogami. Do dziś ma olbrzynie trudności z chodzeniem i mową.
- Jak byłem młodszy, strasznie piekliłem się na Stwórcę za to, że uczynił mnie taką pokraką. Stale Go pytałem: dlaczego właśnie ja? Za co tak cierpię? Co komu złego w poprzednim wcieleniu wyrządziłem? - opowiada niewyraźnie Edek. - Za którymś tam kilkutysięcznym razem zdałem sobie sprawę, że Pan Bóg nie odpowie mi na te pytania, żąda natomiast, abym zaczął normalnie żyć, bo ani On ani ja, niczego nie jesteśmy już w stanie zmienić.

Normalne życie Edka zaczęło się od zrobienia prawa jazdy.
- Osiem lat walczyłem z lekarzami i urzędnikami, aby mi zezwolili pójść na kurs. Bali się mnie puścić za kierownicę, bo myśleli, że jestem... debilem - uśmiecha się smutno Edward.
Brzemię debilizmu ciągnęło się za Edkiem od siódmego roku życia.
- Kiedy miałem iść do szkoły, zbadał mnie taki jeden miejscowy psychiatra. Postawił wtedy diagnozę, która dla mnie była wyrokiem śmierci - mówi Chojnacki. - Zamiast pójść do normalnej szkoły, poszedłem do specjalnej w Leśnicy w wieku... 11 lat. Czemu tak późno? Bo wcześniej nigdzie nie chciano mnie przyjąć. A szkołę w Leśnicy skończyłem o rok wcześniej - klasy piątą i szóstą robiłem równocześnie. Ależ byłem z tego zadowolony.
Edek często widuje lekarza, który skomplikował mu życie.
- Jak przechodzi obok mnie, odwraca głowę. Może mu przykro, że tak mnie napiętnował i skrzywdził. Może mu ciężko ze świadomością, że się pomylił? - zastanawia się Edek. - Nie wiem i nie chcę tego wiedzieć.
18-letni Edek po szkole trafił "na próbę" do spółdzielni "Piast" w Głubczycach. Na wydziale kroju przez cztery lata donosił i składał materiały.
Po uzyskaniu prawa jazdy w 1985 roku Edek kupił syrenkę bosto i zaczął jeździć po okolicy z watą cukrową. Potem odkrył w sobie smykałkę do interesów i zajął się handlem obwoźnym - rozwoził rajstopy. Ciuchy z auta sprzedawał od 1988 do połowy 1992. W tym samym roku otworzył w swoim garażu sklep ogólnoprzemysłowy. Nazwał go "U Freda".
- To od mojego przezwiska w Branicach i okolicy - śmieje się Edek.

Sklep jest niewielki. Na półkach szampony, kremy do golenia, mydła w płynie, proszki do prania, pampersy. Poza tym slipki, fartuchy, znicze, żarówki, torby, węgiel do grilla, kawa. W dni powszednie Edek otwiera o 8.00, zamyka o 17.00.
- W hurtowniach sam się zaopatruję. Ich mapę mam w głowie - stwierdza.
Od początku działalności handlowej miał dwie syrenki bosto, fiata 126 p, cinquecento, fiata bravo, teraz po drogach pruje peugeotem 206.
- Z innych wehikułów umiem prowadzić rower, komarka, jakiś czas używałem wózka trójkołowego - wymienia Edward. - Nigdy nie zaliczyłem żadnego wypadku, zawsze jeździłem nie przerobionymi dla inwalidów autami. Jazda samochodem to obok sklepu największa moja miłość. Autem dotarłem nad Solinę, do Wisły, Ciechocinka, Ustronia, Bydgoszczy, Torunia, Szczecina, Gdańska, Gdyni, Sopotu, Buska Zdroju, Iwonicza Zdroju. Wedle moich obliczeń, przejechałem już ponad 600 000 kilometrów.

Kiedy Edek nie sprzedaje u siebie w sklepie ani nie jeździ autem, najczęściej siedzi w domu.
- Gotuję obiady, oglądam telewizję, słucham muzyki disco polo, delektuję się piwem - dziennie wypijam dwa braksy. Przez moje czterokończynowe porażenie mózgowe mam bardzo spastyczne mięśnie rąk i nóg. Alkohol sprawia, że to napięcie mija. Nie mam też większych problemów z czynnościami samoobsługi - podkreśla Edward. - Szybko się ich uczyłem, bo miałem silną wolę i nie chciałem być dla nikogo ciężarem.
Po śmierci rodziców (mama zmarła w 1998, ojciec w 1995) sam urządził dom. Mieszkanie składa się z dwóch części. Salonowo-kuchennej na dole i sypialni na górze.
W salonie wersalka, kredens, 28-calowy telewizor Grundig, na ścianie Matka Boska i zegar. W sypialni tapeta z krajobrazem alpejskim, telewizor Unimor, wersalka. Wszędzie czysto i schludnie.
- Dom pomagał adaptować mi brat, trochę pomogła siostra. Przeważnie sprzątam sam, ale jak przychodzi czas na generalne porządki, wynajmuję kogoś - opowiada Chojnacki.
Edek czuje się wolny, niezależny, jest szczęśliwy, że do wszystkiego, co osiągnął, doszedł własną pracą i samozaparciem.
- W latach 1992 - 1994 byłem zwolniony przez gminę z podatku za prowadzenie działalności gospodarczej. Teraz płacę i wcale z tego powodu nie narzekam. Dobrze być traktowanym na równi z "normalnymi" kupcami. Najgorsza jest litość, że ktoś jest inny od reszty, więc trzeba dać mu fory - uważa Edek.Wójt Branic Józef Małek widuje Edwarda Chojnackiego niemal codziennie.
- To superfacet, mocny psychicznie, charakterny twardziel. Aż wierzyć się nie chce, ale ten chłop nic od gminy nie chce. Wręcz przeciwnie, jak tylko może, to pomaga innym.
Józef Małek ma dla Chojnackiego wiele szacunku.
- Pamiętam, jak zaczynał handlować na placach, jeżdżąc po gminie tą swoją śmieszną syrenką - wspomina wójt. - A teraz dzięki swemu uporowi, pomyślunkowi, operatywności towar wozi peugeotem...
Według wójta w sklepie "U Freda" bywa najtańszy asortyment chemiczny w Branicach.
- Moja żona często u kupuje u Edka. Ja również, jak wysyła mnie po zakupy, to do niego czasem zachodzę - mówi.
- Fred jest w porządku gość - opowiadają piwosze z pubu odległego o 50 metrów od sklepu Edka.
Edward Chojnacki jest zadowolony ze swego biznesu.
- Nie mogę powiedzieć, że ledwo wiążę koniec z końcem. Żyję godnie - uśmiecha się. - Ale też nie mam luksusów. Ludzie ubożeją.

Siedzimy w kuchni Edka. Na stole kawa i delicje szampańskie o smaku pomarańczowym. Edward zdradza nam swoje marzenie. Chciałby kiedyś mieć 9-miejscowy mikrobus, do którego ładowałby niepełnosprawne dzieci i woził w różne ciekawe miejsca w kraju.
- Pokazałbym im Bieszczady. Okrążylibyśmy małą i dużą pętlę bieszczadzką i wrócilibyśmy do domu - Edek wybiega myślami w przyszłość. Nagle wraca do rzeczywistości. - Ale teraz myślę o remoncie łazienki. Zamierzam ją wykafelkować i założyć centralne ogrzewanie, bo dość mam palenia w piecu. O pożyczkę na inwestycję w wysokości 35 tysięcy złotych poprosiłem trzy lata temu starostwo. Radni cały czas rozmyślają, czy warto mi jej udzielić.
Edek nie przepada za lekarzami. Trzyma się od nich z daleka. Kontakty z nimi ogranicza do minimum. Na temat swojej choroby przeczytał chyba wszystkie mądre książki.
- Wiem, że kiedyś będzie uleczalna! - uderza pięścią w stół. - Ja już pewnie tego nie dożyję, więc biorę życie takim, jakie jest. A ono jest piękne i dla tego piękna warto żyć nawet wtedy, kiedy się jest takim jak ja.
Do pełni szczęścia Edkowi brakuje tylko jednego.
- Kobiety - Edward patrzy z nostalgią na Catherine Deneuve. Jej zdjęcie wyszperał w jednym z kolorowych tygodników.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska