Najlepsi gospodarze

Małgorzata Kroczyńska Anita Koszałkowska
- Rób swoje i nie czekaj, że ktoś ci coś da - mówi Krzysztof Fabianowski.
- Rób swoje i nie czekaj, że ktoś ci coś da - mówi Krzysztof Fabianowski.
Rozpoczynamy prezentację kandydatów nominowanych do honorowej nagrody "Nowej Trybuny Opolskiej". Dziś kategoria: samorządność.

Krzysztof Fabianowski,
burmistrz miasta i gminy Strzelce Opolskie
Na stanowisku burmistrza jest już weteranem. Sprawuje je od 1990 roku. Właśnie rozpoczął czwartą kadencję. Ubiegłoroczne wybory samorządowe wygrał w cuglach, w pierwszej turze. To dla niego najlepszy dowód, że się sprawdził, że ludzie doceniają jego starania.
- Nasza gmina nie jest bogata, ale dobrze prowadzona - mówi bez fałszywej skromności i zaraz dodaje: - Nie jestem zwolennikiem demagogicznego romantyzmu, ale pracowitego pozytywizmu.
Rób swoje i nie czekaj, że ktoś ci coś da - takie ma motto. Gdyby miał je przyłożyć do prywatnych sukcesów, to wnioski byłyby mało budujące: domek, wybudowany jeszcze w latach 80., żadnej działki rekreacyjnej, żadnego mieszkania, niewielki debet na koncie bieżącym, trochę oszczędności, 8-letni samochód, żona i troje dzieci. Czy człowiek, który niczego wielkiego się nie dorobił, może być dobrym gospodarzem gminy?
- Może - twierdzi Krzysztof Fabianowski, i przytacza przysłowie o szewcu, co bez butów chodzi.
Według niego cała radość jest z tworzenia. Każda praca przynosi efekty, jeśli jej poświęcić serce i umysł. To się liczy.
Jego rodzinnym miastem jest Łódź. Po studiach na Politechnice Łódzkiej musiał odsłużyć wojsko. Trafił na Opolszczyznę, do dywizjonu rakietowego Wojsk Ochrony Powietrznej Kraju w Zimnej Wódce. Jako podchorąży dostał odpowiedzialne zadanie: przywieźć orkiestrę na studniówkę do Strzelec Opolskich. Zadanie wykonał, a na studniówce poznał swoją przyszłą żonę. Potem była praca asystenta na Politechnice Świętokrzyskiej i decyzja powrotu do wojska, do tej samej jednostki. Jako zawodowiec przeszedł drogę awansu od porucznika do kapitana, od dowódcy plutonu do szefa dywizjonu. Był rok 1990. Dywizjon rakietowy szykował się do likwidacji, a ojczyzna do pierwszych w III Rzeczypospolitej wyborów samorządowych. Krzysztof Fabianowski odszedł z armii i wkroczył do urzędu miasta i gminy. Bardzo mu się ta samorządność spodobała.
- Był entuzjazm, możliwości, pytanie brzmiało, co zrobić, żeby ludziom żyło się lepiej - wspomina. - Państwo miało tworzyć ogólne ramy działania, ustawy, miała być decentralizacja, z rozdzieleniem obowiązków i pieniędzy. A dziś wszystko idzie w odwrotnym kierunku, w stronę centralizacji. Króluje partyjniactwo.

To go denerwuje. I jeszcze ciągła niepewność jutra, bo rozporządzenia i przepisy zmieniają się często i trudno planować, bo rośnie góra papierów i trudno oderwać się od biurka, bo coraz częściej musi być stróżem państwowego mienia, a nie autentycznym gospodarzem. Wszystkie te argumenty kładł na szali, kiedy przed wyborami musiał zdecydować, czy warto jeszcze iść tą drogą. Ale przeważyły plusy.
- W ubiegłym roku, wyborczym, wszyscy chcieli się wykazać, a gmina Strzelce nie wzięła ani grosza pożyczki - tłumaczy. - Robiliśmy to, na co nam pozwalał budżet. Mamy bezrobocie, bo kto go nie ma, ale mamy też bardzo dużo małych firm, 2200 podmiotów gospodarczych. I to mnie cieszy, bo duże na początku fajnie wygląda, a potem źle się kończy.

Oczkiem w głowie burmistrza jest szpital. Najpierw zaangażował się w powołanie fundacji na rzecz jego remontu i rozbudowy. Potem został jej przewodniczącym.
- Budowałem, modernizowałem, a w końcu w nim leżałem - podsumowuje. - Czyściutki, zadbany, milutki. Mały, ale ma superwyposażenie. Na naszą porodówkę zjeżdżają kobiety spoza gminy.
Wspaniałym wyposażeniem mogą się też pochwalić strzeleckie szkoły. Krzysztof Fabianowski jest współzałożycielem i członkiem strzeleckiego Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Edukacji Lokalnej.
Powód do dumy to też oczyszczalnia. W Strzelcach po raz pierwszy w Polsce zastosowano duńską licencję. Zanim zapadła decyzja, 10-osobowy zespół, do którego burmistrz włączył architektów, mechaników, speców od oczyszczania, dziewięć miesięcy poświęcił na przeglądanie technologii. Zsumowali swoje spostrzeżenia, zrobili kalkulację i wyszło im, że propozycja Danii jest najlepsza.
Burmistrz wie, że może liczyć na innych, ludzie w gminie sami garną się do roboty. Przykład: w małym Kadłubie powołano stowarzyszenie, które zabiega o pieniądze na budowę hali sportowej.
- Wszystko można zrobić, jeśli się nie odbierze ludziom prawa do bycia u siebie - uważa Krzysztof Fabianowski. - I mnie się marzy państwo, w którym obywatel będzie podmiotem, a gmina księstwem wpisanym w to państwo.

Pracownicy "Mixpolu" wiedzą, że gdyby nie Dieter Przewdzing, dziś, zamiast na etatach, byliby na zasiłkach.
Pracownicy "Mixpolu" wiedzą, że gdyby nie Dieter Przewdzing, dziś, zamiast na etatach, byliby na zasiłkach.

Przed Andrzejem Pyziakiem kolejne cztery lata pracy z ludźmi, którzy już dowiedli, że jak się chce, można wiele. Na zdjęciu z Marianną Krzykawiak - sekretarzem gminy.

Andrzej Pyziak,
wójt gminy Rudniki
To już jego druga nominacja. Tym razem kapituła honorowej nagrody "NTO" nagrodziła go za konsekwencję w unowocześnianiu infrastruktury gminy, umiejętność pozyskiwania dla niej pieniędzy z zewnątrz. Za zaraźliwy entuzjazm w pracy na rzecz rozwoju tej niewielkiej wiejskiej gminy i poprawy warunków życia mieszkańców oraz skuteczność w promowaniu Rudnik w kraju i za granicą.
Właśnie rozpoczął czwartą kadencję na stołku wójta. Dlaczego po raz kolejny kandydował? - Bo ta praca wciąga. Bo jak się rozpoczęło realizację jakichś pomysłów czy zadań, to dobrze by było je skończyć - tłumaczy.
Gdy studiował na Akademii Rolniczej w Krakowie, nic nie wskazywało, że za kilka lat zajmie fotel w rodzinnym urzędzie gminy. Wybrał wydział ogólnorolny, licząc, że w przyszłości przejmie gospodarstwo rodziców. Pierwszą pracę rozpoczął jako instruktor rolny. Po powrocie z wojska zatrudnił się w rosnących, jak grzyby po deszczu, ośrodkach postępu rolniczego w Częstochowie. W 89, gdy zbliżały się wybory, postanowił skorzystać z szansy i za chwilę został radnym okręgu żytniowskiego. A potem błyskawicznie wójtem. - Trochę się bałem, wieś była zaniedbana, a my zawsze na końcu województwa, jakby zapomniani - wspomina.
Jednak dziś jak na dłoni widać, że jeśli ma się poparcie ludzi, którzy garną się do pracy i mają głowy pełne pomysłów, to można zdziałać cuda.

Zaczęli od wodociągów. Wodę mieli wtedy tylko mieszkańcy Żytniowa. A koniec lat 80. to suche i ciepłe lata. W gminie zaczęły wysychać studnie. Ludzie sami wzięli się do pracy, zakładali komitety społeczne, kopali rowy, robili podłączenia. Efekt? Gmina niemal w stu procentach zwodociągowana, 1800 gospodarstw podłączonych do sieci.
Potem przyszedł czas na drogi, z którymi zresztą do dziś nie do końca się uporali. Ale gdy zaczynali prace w gminie, asfalt leżał tylko na 2 kilometrach, dziś jest już na około 30.
Jako jedyna gmina na Opolszczyźnie mogą szczycić się ponad 170 przyzagrodowymi oczyszczalniami ścieków. - To była konieczność, bo rozproszonych gospodarstw nie można było podłączyć do oczyszczalni - mówi. System działa pomyślnie od kilku lat, a mógł powstać między innymi dzięki pieniądzom wyproszonym przez wójta w przeróżnych funduszach.
Kadencje mijały jedna za drugą. Po każdej pęczniał notes z "załatwionymi" sprawami: telefonizacja, kanalizacja (choć wciąż gmina stara się układać kolejne nitki), selekcja śmieci, likwidacja dzikich wysypisk, szkolnictwo. To ostatnie jednak do dziś spędza sen z powiek wójta i współpracowników. Kiedy zmodernizowali stare, jeszcze ze sławojkami, szkoły w Dalachowie i Cieciułowie, na horyzoncie wyrosła nowa inwestycja. Rozbudowa jedynego gimnazjum w Rudnikach. Ogromna inwestycja, bo oprócz remontu trzeba jeszcze dobudować salę gimnastyczną i uczynić z szkoły taką na miarę nowych czasów. W tym roku rozpoczęli pierwszy etap, jak "wyszarpią" jakieś pozabudżetowe pieniądze w przyszłym roku, będzie można przejść do drugiego.
Nic wiec dziwnego, że za jego rządów Rudniki wygrywają konkursy na najlepiej zorganizowaną gospodarkę wodno-ściekową i gospodarowanie odpadami, nagrodzeni są także za rozwiązania małej retencji, za najlepiej oświetloną gminę. A każdy konkurs to nie tylko dyplomy i statuetki, to przede wszystkim grube pieniądze inwestowane w dalszy rozwój.
Przed dwoma laty jako jedyny przedstawiciel Opolszczyzny pokazał się Polsce, ściskając dłoń ówczesnego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego. Rudniki bowiem dostały się do finału telewizyjnego konkursu "Nasz człowiek na urzędzie", a wójt był nominowany za to, że wzorowo wprowadza w życie reformy administracyjne.

Współpracownicy mówią o nim, że to chodząca energia, uśmiech i człowiek, który zagrzewa wszystkich, by realizowali swoje pomysły. To przecież Rudniki słyną ze Spotkań Muzyków Jazzowych Polski Południowej, a niedaleka Bobrowa z Międzynarodowych Zawodów Drwali, na których w zeszłym roku gotował Robert Makłowicz.
Pod koniec ubiegłego roku wójt podpisał umowę partnerską z Szwedami. - Chcemy wysyłać tam nasze dzieci, przyjmować tamte. Chcemy, żeby nasi strażacy uczyli się od kolegów zza Bałtyku - planuje.
- Najbardziej boleję nad tym, że ludziom brakuje pracy - dodaje. W tej chwili jest tu dwunastoprocentowe bezrobocie, nie licząc ukrytego. Do tej niewielkiej rolniczej gminy raczej nie przyjdzie duży inwestor. Trzeba liczyć na siebie. Każdego roku przybywa więc malutkich firm, sklepików, hurtowni. - Właśnie, żeby ich docenić organizujemy Galę Przedsiębiorczości. Wręczymy "Złote Ramy" za to, że mają na tyle siły, by tworzyć nowe miejsca pracy - dodaje.
Przed nim kolejne cztery lata "na urzędzie". Cztery lata pracy z ludźmi, którzy już dowiedli, że jak się chce, można wiele.

Dieter Przewdzing,
burmistrz miasta i gminy Zdzieszowice
Urząd jest jego miejscem pracy od 28 lat. Zaczynał jako sekretarz, później był zastępcą naczelnika, naczelnikiem, wreszcie burmistrzem. Wyróżnia się jednak nie tylko imponującym stażem, ale przede wszystkim niestrudzoną walką z bezrobociem. Jak sam policzył, za jego rządów Zdzieszowicom przybyły 672 stanowiska pracy.

W gminie mówią o nim kanclerz, przyjaciel, dobry duch. Człowiek o niespożytej energii. Burmistrz, do którego można zadzwonić o każdej porze, człowiek, któremu ludzie powierzają każdy problem. - Jedyna rzecz, która ostatnio mnie boli, to brak pracy dla kobiet - mówi. - Przychodzi do mnie dziewczyna i mówi: jestem po studiach, nie mam roboty. To ja jej na to, ty jesteś wykształcona - to sama zakładaj firmę i zatrudniaj innych. Ja ci pomogę.

Pracownicy "Mixpolu" wiedzą, że gdyby nie Dieter Przewdzing, dziś, zamiast na etatach, byliby na zasiłkach.

I tak przed kilkoma dniami w Oleszce ruszył zakład krawiecki zatrudniający 14 kobiet z całej gminy.
Lista firm, które sprowadził albo pomógł stworzyć Przewdzing, jest imponująca. Elektrownia wodna, Bal-Tech - produkujący podzespoły do kas fiskalnych, Wafri - ocieplenia, Nordenia - folie przemysłowe, Amex - śruby i wkręty, Wakro - przenośniki i maszyny, Mixpol - okleiny meblowe, Dremex - świadczący usługi tartaczne, Tewi - kanalizacyjne, czy Dawiec - Berdowska, czyli betoniarnia, nie licząc małych, często rodzinnych firm zatrudniających do 10 osób. Magiczna liczba nowych miejsc pracy, o której marzy burmistrz, to tysiąc.
- Chciałbym, żeby doba liczyła 28 godzin, wtedy może miałbym czas na wszystko - żartuje. Także na swoją ukochaną "Kanadę", ranczo w niedalekiej Krępnej, na którym hoduje pstrągi, kozy, ptactwo i konie. Mamy tu wszyscy Annaberg, a ja mam swój ukochany Dieterberg.
Podejmowanie trudnych decyzji ma we krwi. Nie ukrywa, że czasem się myli i jako właściciel "Kanady", i jako gospodarz gminy. - Ale błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi - mówi.
Ludzie to widzą, doceniają i chętnie pomagają. Jak trzeba, to i społecznie. Zresztą to właśnie Zdzieszowice pod koniec lat 80. uchodziły za Mekkę czynów społecznych, w żadnym stopniu nie przypominających tych z Peerelu. - Jak ludzie usłyszeli, że mogą w swojej wsi zbudować remizy, sale taneczne, położyć chodniki czy doprowadzić wodociągi, to ruszyli do łopat - wspomina. - Kiedy wymyślił, że w czynie można pociągnąć gaz, położyć trochę chodnika, rozpocząć kanalizację, to myśmy za nim poszli - mówią mieszkańcy Żyrowej. Te czyny docenił ówczesny wojewoda Dzierżan i Zdzieszowice dostały, jako jedyna gmina w województwie, mechaniczną zamiatarkę z polewaczką. - To był wtedy cud techniki - dodaje.
Ludzie pamiętają go też z czasu powodzi w 97. Może jako burmistrz powinien siedzieć za biurkiem i stamtąd kierować akcją. Ale nie byłby sobą. Dźwigał worki z piaskiem, uwalniał z łańcuchów topiące się bydło, donosił bańki z zupą. Wulkan energii.
Wiedzą też, że to dzięki jego pomysłom Zdzieszowice, sąsiadujące z "koksami", nie śmierdzą, są czyste zadbane i oddychać tu można świeżym powietrzem. Inwestowanie w filtry, oczyszczalnie ścieków i programy proekologiczne opłaciło się.

Cieszą go nagrody, bo są wymiernym dowodem na to, że wszystko co robi ma sens. Właśnie dostał zaproszenie do Katowic, gdzie 31 stycznia odbierze "Śląskiego Oskara" za długoletnią skuteczną walkę z bezrobociem w swojej małej ojczyźnie. Będzie jedynym, jak dotąd, laureatem Oskara spoza województwa śląskiego.
Prestiżowych nagród ma już mnóstwo, a wśród nich: statuetka ufundowana przez Andrzeja Balcerka, prezesa Górażdże SA za wieloletnie starania na rzecz nowych miejsc pracy i Złoty Laur Umiejętności i Kompetencji za "kompleksowe podnoszenie standardu życia na terenie miasta i wsi, za godne najwyższego szacunku budowanie porozumienia społecznego wśród różnych opcji narodowościowych".
Bo Przewdzing łączy, a nie dzieli, jak przystało na dobrego gospodarza. To nieważne, kim jesteś i skąd. Ważne, co robisz tu i teraz. - Dla mnie każdy dzień jest wyzwaniem - mówi.
Czy Polska znajdzie się w Unii czy nie - dla niego to niewiele zmieni. - O inwestorów zagranicznych i tak zabiegam i będę to robić nadal. Ale na razie sza, bo mi ich podbiorą - śmieje się.
Jedziemy do "Mixpolu", właściciela nie ma, ale przed burmistrzem nikt bramy nie zamknie. Może wejść wszędzie, zajrzeć w każdy kąt, podać rękę szefom i ludziom przy maszynach. Oni wszyscy wiedzą, że gdyby nie Dieter Przewdzing, dziś, zamiast etatu, mieliby zasiłek.
W gabinecie (w którym drzwi nie zamykają się na okrągło) powiesił dedykację od znajomego księdza: "Szczęście człowieka zaczyna się dlań wtedy, gdy, zapominając o sobie, zaczyna żyć dla wszystkich". I Dieter Przewdzing jest szczęśliwy. - Bo ja jestem stąd, tu się wychowałem, kocham to miejsce i ludzi - zapewnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska