Niech się nimi zajmie miasto

Jolanta Jasińska-Mrukot
- Co z naszą "Arką"? - pytają ci, którzy dzięki niej wyszli na ludzi. Dzisiaj "Arka" sama potrzebuje pomocy.

Czasami widuję tych, z którymi kiedyś przestawałem, są na dnie, ćpają albo co jakiś czas lądują w kryminale. Mnie od tego uchroniła "Arka", do której przyprowadził mnie kolega, tam nauczyłem się odróżniać dobro od zła - opowiada 24-letni Sławek, dzisiaj tato 17-miesięcznego syna.
Barbara Nowakowska, nauczycielka biologii, do "Arki" przyprowadziła swojego ucznia: - Dzieciak pogubił wszystkie wartości i autorytety, matka odeszła, babcia i tato obrażali nieobecną matkę. Pozbierał się po jakimś czasie w "Arce".
Dawid Wysiecki, student-wolontariusz, rozważa: - Być może, gdyby w Prudniku - skąd pochodzę - była taka świetlica terapeutyczna, nie zdarzałoby się tyle samobójstw. A na pewno dzieciaki nie biegałyby samopas po ulicy, a kiedy trochę podrosną, nie wąchałyby kleju.

Czwartek, 27 czerwca. 10-letnia Beatka niecierpliwie czeka na przybycie Małgorzaty Kisteli, która prowadzi "Arkę" od dziesięciu lat.
"Arka" to nazwa świetlicy profilaktyczno-wychowawczej przy parafii Błogosławionego Czesława w Opolu. Od początku była schroniskiem dla dzieci z tzw. trudnych środowisk, co przeważnie oznacza - z rodzin zagrożonych alkoholem. W ostatnim czasie przychodziło tutaj około 30 dzieci i nastolatków.
- Nie wiem, gdzie przez wakacje z siostrą będziemy chodzić i czy będzie można pojechać na te darmowe kolonie - niepokoi się Beatka. Liczy, że jej wątpliwości rozwieje pani Małgosia.
Starsze dzieciaki w tym czasie usadowiły się w fotelach i zajadają drożdżówki, które "Arce" codziennie dostarczają piekarze Charciarkowie.
Jedno z dzieci przy stole mówi, że bardzo chciałoby pojeździć na rowerze, ale tato nie zaklei pękniętej dętki, bo zawsze jest pijany. Starsza o kilka lat dziewczynka opowiada, że musi pojechać do cioci na ZWM, ale nie ma na bilet, więc pojedzie na gapę. Jej tato już nie ma pieniędzy, które zarobił na kartonach.
Monika, studentka pedagogiki specjalnej, przypomina dzieciom, kto według grafika ma dyżur i myje kubki po herbacie.
- Kiedyś pojechałam na kolonie z dziećmi górników, to żaden wysiłek - wspomina Monika. - Potem na wakacje pojechałam z mniejszą grupą "arkowiczów". To było nieporównywalnie trudniejsze, wieczorami głowa pękała mi z bólu. Na tej kolonii jedno z dzieci stanęło na krawędzi parapetu i powiedziało, że się zabije. Dzięki Bogu, że udało się zapobiec tej tragedii.
Na drzwiach wisi kartka, kto w tym miesiącu obchodzi urodziny.
- Ja dostałam na urodziny takiego dużego królika, ale chciałam dostać słonia. W "Arce" miałam też komunię i dostałam prezenty - chwali się Beatka.
Dziewczynce przygotowano w "Arce" normalne przyjęcie komunijne. Jedna z mam, która sama ma szóstkę swoich dzieci, upiekła ciasta i usmażyła kurczaki.

Piątek, 28 czerwca. "Arki" już nie ma. Przynajmniej przestała działać w dotychczasowej formie.
- Być może, będziemy mogli się przeprowadzić do klubu "Feniks" na ulicy Dambonia - mówi Małgorzata Kistela. - A może pozwolą nam zostać w pomieszczeniach należących do kościoła. Oni robią wszystko, żeby się nas stąd pozbyć. Ważniejsza jest dla nich kawiarnia internetowa, do której nie pójdą nasze dzieci.
"Oni" to ludzie z kościelnej Fundacji Centrum Sakralno-Młodzieżowego, w strukturach której jest "Arka".
Edward Bujnicki, prezes tej kościelnej fundacji, twierdzi, że nic podobnego się nie dzieje:
- Przecież oni sami chcieli się odłączyć, by nie mieć żadnego nadzoru ze strony fundacji! Nikt nie będzie w tym Małgosi przeszkadzał, a jeszcze jej pomożemy przenieść się do "Feniksa" i damy jej sprzęt, który nie jest własnością "Arki", tylko fundacji.
Bujnicki przedstawia też alternatywę:
- Mogą działać dalej w ramach naszej nowo powstałej "Arki Noego", pani Małgosia może pracować na starej zasadzie wolontariatu. My musimy robić coś dla wszystkich z parafii, a nie tylko zajmować się trudną młodzieżą. Ale nie ma przeszkód, żeby te dzieci przychodziły na zajęcia z innymi dziećmi.
Prezes fundacji potwierdza, że był pomysł uruchomienia kawiarni internetowej:
- Opracowaliśmy plan, gdzie znalazła się sala koncertowa i bufet. Przedstawiliśmy ten wniosek w banku, ale na razie nic z tego nie będzie, bo kredytu nie otrzymamy.
Jednak jedna z wolontariuszek "Arki", studentka pedagogiki, widzi to całkiem inaczej:
- Nie wiem, czy można posadzić, chociażby na zajęciach plastycznych, dziecko trudne, które jest nadpobudliwe, do którego trzeba mieć inne podejście, obok dziecka zdrowego z pełnej rodziny.

Pod klubem "Feniks" stoi grupka hiphopowców. Na wiadomość, że mają tutaj trafić dzieci z "Arki", reagują różnie.
- To dobrze, bo teraz na "damboniowie" są tacy po trzydziestce albo zupełne maluchy - stwierdza jeden z nich. - Będzie weselej...
- Ale po co im się pchać tutaj w taki syf, tam im księżulo podobno szykuje kafeję internetową - dziwi się inny.
Co do jednego hiphopowcy są zgodni: dla nich podopieczni "Arki" są jednoznacznie "tymi z kościoła". Nie są pewni, czy to dobrze czy źle.
Zdzisław Krawczyk, prezes spółdzielni mieszkaniowej "Przyszłość", jest zdziwiony. Twierdzi, że o tym, iż "Arka" ma znaleźć siedzibę w klubie "Feniks", nikt z nim nie rozmawiał.
- Jeżeli coś takiego ma nastąpić, to o tym musi zadecydować rada osiedla i nie stanie się to szybciej niż w sierpniu - dodaje Krawczyk.
- To oni zapragnęli samodzielności i postanowili się od nas odłączyć zaraz po tym, jak rada miasta przyznała "Arce" dotację w wysokości 50 tysięcy złotych - twierdzi Bujnicki.
- To nieprawda, to oni pozbawili nas poprzedniej nazwy, a teraz ją zawłaszczają - denerwuje się Małgorzata Kistela. I dodaje, że nie trzeba mieć w nazwie "katolicki", żeby po katolicku działać.

- Klub "Arka" przedstawił na 2002 rok świetny program "Projekt wsparcia dziennego", na który otrzymał najwyższą dotację. A "Arka" jest jedyną tego typu organizacją na Zaodrzu - mówi Aleksandra Mazur z Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta w Opolu.
W marcu do ratusza wpłynęło pismo, że Katolicki Klub Profilaktyczno-Terapeutyczny zaprzestaje swojej działalności, podpisane przez prezesa Zdzisława Bujnickiego.
- W jego miejsce z inicjatywy klubu powołano Towarzystwo Pomocy Rodzinie "Arka w mieście", które nadal pozostaje w strukturach podległych prezesowi Bujnickiemu - informuje Aleksandra Mazur z UM.
Dwa miesiące później do ratusza wpłynęło kolejne pismo, także podpisane przez Bujnickiego, z którego wynika, że zadania katolickiej "Arki" przejmuje nowe towarzystwo "Arka w mieście". Autorzy pisma proszą także o przeniesienie dotacji na jej rzecz.
"Arkę w mieście" powołała Małgorzata Kistela.
- Ta dotacja nie mogła zostać im przyznana, przecież miała je otrzymać konkretna organizacja, która zaprzestała swojej działalności. Nie zmienia się osobowości prawnej w trakcie trwania roku budżetowego - podkreśla urzędniczka.

- Nie można zasłaniać się tylko dobrem dzieci, jak próbuje to robić Małgosia. Ona jest świetnym terapeutą, ale bardzo złym organizatorem, ze wszystkim się spóźnia. Jesteśmy za tym, aby była jasna zasada wydawania i rozliczania pieniędzy pochodzących z różnych zbiórek publicznych. To byłoby pedagogiczne i wychowawcze, a Małgosia tego nie chce przestrzegać - mówi Lesław Watras, opolski radny AWS i członek Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, które wspiera wiele fudacyjnych akcji.
- To zwykłe zawracanie głowy, bo kiedyś podczas zajęć z dziećmi przyszedł po sprawozdania finansowe prezes Bujnicki, ja mu nie mogłam w tej chwili dać dokumentacji. Zrobili aferę, że ja się od czegoś tam uchylam - broni się Kistela.
Radny Watras przekonuje, że fundacja musi działać szerzej. A na barkach fundacji i Kościoła nie może spoczywać prowadzenie świetlicy terapeutycznej dla trudnej młodzieży.
- To zarząd miasta ponosi odpowiedzialność za to, że nie ma takiej świetlicy w mieście, to zarząd powinien finansować takie działania - zaznacza Watras.

28 czerwca, późne popołudnie. "Arkowicze" pakują prace plastyczne i dobytek, który zdołali nagromadzić przez ostatnie dziesięć lat. Nastrój jest minorowy.
- Kartony pozwolono nam zgromadzić przy kotłowni - wyjaśnia Kistela.
21-letnia dzisiaj Mariola, która jest najstarsza z ósemki rodzeństwa, mówi, że nie może zrozumieć, dlaczego księża wyrzucają młodzież z parafii, skoro tyle pomieszczeń jest niewykorzystanych.
- To myśmy stworzyli "Arkę", jeszcze tę pierwszą, w przykościelnym baraku. Dopiero po powodzi weszliśmy do pomieszczeń kościoła. Tapetowanie czy malowani - to wszystko robiliśmy sami. To dzięki "Arce" mogłam zobaczyć góry i jeździłam na bezpłatne kolonie. A teraz "arkowicze" muszą odejść... - komentuje dziewczyna.

W ogłoszeniach parafialnych w niedzielę poprzedzającą przeprowadzkę ks. proboszcz Stanisław Dworzak informuje, że poszukują wolontariuszy do pracy z dziećmi.
- Zgłosiło się wielu chętnych - mówi proboszcz Dworzak. - Od komputerowców, którzy mogliby poprowadzić w przyszłości bezpłatny klub internetowy, po muzyków i plastyków, którzy mogliby poprowadzić zajęcia tematyczne. Jest także wielu chętnych, którzy poprowadzą bezpłatne korepetycje.
Proboszcz wspomina też o nauczycielce wuefu, która w USA uczyła się, jak poprzez ćwiczenia rozładowywać agresję.
- To może się przydać do pracy z młodzieżą trudną, bo przecież nikt jej stąd nie wyrzuca - przekonuje ks. Dworzak. - Mogą zostać tutaj, w "Arce Noego", mogą też się przenieść do osiedlowego klubu. Zrobią to, co będą chcieli.
Dotąd jednak nikt nie pytał dzieci, gdzie chciałyby być.
Pierwszy tydzień lipca. "Arkowicze" spotykają się "na mieście", co przeważnie oznacza plac przy SDH na Zaodrzu. Jeżdżą na żaglówki do Turawy, które finansuje im sponsor. Kto konkretnie, Małgorzata Kistela nie chce powiedzieć. Mówi za to, że ponownie wystąpi do miasta o przyznanie dotacji - oczywiście teraz dla "Arki w mieście". A jeśli nie dostaną pieniedzy?
- Będę musiała poszukać prywatnych sponsorów - stwierdza Kistela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska