Niemcy, czyli dobry sąsiad

kolaż: Tomek
kolaż: Tomek
Dokładnie 20 lat temu, 17 czerwca 1991 roku, Polska i Niemcy podpisały układ o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Tego dnia ostatecznie skończyła się II wojna światowa.

Pod dokumentem, który słusznie uchodzi za historyczny, podpisali się premierzy obu krajów - Helmut Kohl i Jan Krzysztof Bielecki - oraz ministrowie spraw zagranicznych - Hans Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski.

W 38 artykułach oba kraje starały się opisać możliwie wszystkie aspekty współpracy politycznej, gospodarczej i kulturalnej. Zobowiązywały się we wzajemnych relacjach postępować zgodnie z prawem międzynarodowym, zwłaszcza z Kartą Narodów Zjednoczonych. Niemcy deklarowały, że są gotowe wspierać Polskę w jej staraniach o wejście do struktur europejskich, i trzeba przyzna - konsekwentnie wywiązały się z tej roli.

- Z dzisiejszego punktu widzenia - mówi Piotr Madajczyk, niemcoznawca z Instytutu Nauk Politycznych PAN - najistotniejsza funkcja traktatu polegała na tym, że opisywał on mechanizmy, według których będzie się zbliżać Polskę po blisko 50 latach komunizmu do modelu państwa i form współpracy międzynarodowej obowiązujących na Zachodzie.

Po niemiecku? Proszę bardzo

Tak traktat wygląda dziś. Wtedy niósł całkiem inne emocje i dla Polaków, i dla Niemców. Kluczowa dla Polski na początku lat 90. sprawa uznania i zagwarantowania nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej została zapisana w odrębnym, podpisanym w listopadzie 1990 roku traktacie granicznym. Bez niego dokument z czerwca 1991 roku byłby pewnie w ogóle niemożliwy.

Dla Niemiec punktem ciężkości traktatu były tak zwane sprawy ludnościowe i humanitarne. Stąd już tylko krok do umieszczenia w treści dokumentu artykułów 20 i 21, opisujących sytuację mniejszości niemieckiej w Polsce i Polaków w Niemczech. Te artykuły, co oczywiste, są też niezwykle ważne dla znacznej części mieszkańców Śląska Opolskiego, przyznających się do niemieckości.

I nic dziwnego, skoro po prawie pół wieku formalnego nieistnienia Niemców w Polsce, o czym zapewniali nie tylko politycy, ale i prymas Polski, teraz akt międzynarodowy nie tylko zauważał, że są, ale też definiował ich prawa. Dziś brzmią one niemal banalnie, wtedy były swego rodzaju szokiem i to dla wszystkich stron.

Obie grupy - Niemcy w Polsce i Polacy w Niemczech - mogły odtąd swobodnie wyrażać swą tożsamość etniczną, kulturalną, językową i religijną bez jakichkolwiek prób asymilacji wbrew ich woli. Swobodnie - publicznie i prywatnie - można było posługiwać się językiem ojczystym, zakładać stowarzyszenia, używać w oryginalnym brzmieniu imion i nazwisk, utrzymywać w sposób jawny i nieskrępowany relacje ze swoimi ziomkami, i to po obu stronach granicy.

Wreszcie oba kraje zobowiązywały się do wspierania nauczania języka ojczystego mniejszości w szkołach publicznych, a nawet uwzględniać historię i kulturę obu grup w szkolnych programach.
- Zaproponowałem, byśmy zamiast formuły: jeden przeciw drugiemu rozmawiali razem w duchu: jeden dla drugiego - wspomina prof. Jerzy Sułek, główny polski negocjator traktatu. - Ze względu na złą praktykę z okresu PRL-u sprawa mniejszości była najtrudniejsza. Zaczynaliśmy nie tyle od zera, ile z poziomu ujemnego.

Dlaczego się zatem udało? Profesor wyjaśnia, iż po polskiej stronie było silne przekonanie, że nowa, solidarnościowa Polska będzie szanować wszystkie mniejszości zgodnie z demokratycznymi standardami.

- I właśnie taką formułę zaproponowaliśmy naszym partnerom - dodaje prof. Sułek. - Spowodowało to spore zaskoczenie po stronie niemieckiej, gdzie oczekiwano raczej trudnych negocjacji w tej sprawie. Tymczasem lekko podszlifowana propozycja polska niemal w całości weszła do tekstu traktatu.
Czarne książeczki

- Pamiętam te setki charakterystycznych czarnych książeczek z tekstem traktatu dostępnych praktycznie we wszystkich kołach DFK - mówi Rafał Bartek, sekretarz TSKN i dyrektor generalny Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. - Cieszyły się wtedy autentycznym zainteresowaniem. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy ważni, skoro nasze istnienie zostało zapisane w traktacie, więc środowisko mniejszości poczuło się stabilniej. Ten dokument potrzebny był także w sytuacji rozbudowanych oczekiwań mniejszości. Porządkował sytuację.

Kiedy jesienią 1991 roku spora wtedy grupa posłów mniejszości znalazła się w Sejmie RP, próbowali oni oficjalnie rozprowadzić wśród kolegów posłów tekst traktatu. Bruno Kosak, dziś lider Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego, wspomina, że kancelaria Sejmu ostro zaprotestowała. To nic, że dokument był wydany legalnie i zawierał oficjalny tekst umowy międzynarodowej, pod którym podpisał się m.in. polski premier. Czarną książeczkę trzeba było rozdawać w Sejmie po cichu i pod stołem.

Ta śmieszna z perspektywy 20 lat anegdota pokazuje, jak długą drogę Polska i Niemcy przeszły od tamtego czasu. Bez takich wspomnień gotowi bylibyśmy nie pamiętać, że nastroje między obydwoma krajami, a zwłaszcza między obydwoma społeczeństwami były zupełnie inne niż dziś. Tym bardziej warto pamiętać, że właśnie wtedy i przy tamtych nastrojach minister Krzysztof Skubiszewski po raz pierwszy zdefiniował polsko-niemiecką wspólnotę interesów.

Dziś praktycznie się o niej nie mówi i to nie dlatego, że jej nie ma. Raczej odwrotnie. Tak bardzo oczywista jest polsko-niemiecka współpraca, choćby w ramach Unii Europejskiej, że zdążyliśmy o odkrywczej propozycji śp. ministra zapomnieć.

Tablice już legalne

Miarą tego, jak daleko za sobą Polska i Niemcy zostawiły rok 1991, jest los listów, które wymienili jako dokumenty dodatkowe ministrowie spraw zagranicznych. Opisali w nich sprawy, które nie zostały uzgodnione w traktacie.

Znalazły się tam m.in. zapisy o utworzeniu w przyszłości w województwach zamieszkiwanych przez mniejszość pełnomocników do ich spraw. Od niedawna tacy pełnomocnicy są m.in. w województwie opolskim i śląskim. Choć mniejszość życzyłaby sobie z pewnością większej niezależności i aktywności owych rzeczników.

Listy ministrów nie zostawiały 20 lat temu wątpliwości: nie ma szans na ustawianie dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości tam, gdzie mieszka mniejszość. Dokument przenosił tę sprawę w bliżej nie określoną przyszłość. Ministrowie zgodzili się też, że traktat nie będzie się zajmował sprawami majątkowymi ani kwestią obywatelstwa.

Dwadzieścia lat później polsko-niemieckie sprawy majątkowe obywatele załatwiają przed niezawisłymi sądami. Podwójne obywatelstwo i dwa paszporty w rękach części Opolan od dawna nikogo nie podniecają. A ich znaczenie jeszcze spadło po otwarciu dla Polaków niemieckiego rynku pracy. Wreszcie czymś normalnym stały się dwujęzyczne tablice. I nie zmienia tego faktu ani to, że od czasu do czasu któraś zostanie zamalowana rękami jakiegoś nadgorliwca, ani fakt, że nie wszędzie ustawia się je z takim samym entuzjazmem.

- Kilka dni temu uczestniczyłem w konsultacjach w sprawie tablic w Ozimku i miałem wrażenie, że cofnąłem się o 30-40 lat - mówi poseł mniejszości Ryszard Galla. - Oczywiście, nikogo nie chcemy i nie będziemy zmuszać do akceptacji tablic. Ale można by sobie życzyć, właśnie w duchu polsko-niemieckiego traktatu, zrozumienia, że mniejszość może skorzystać ze swoich praw wynikających z ustawy tylko z pomocą i przy akceptacji większości. Dodanie dawnej nazwy, która w dodatku często ma słowiańskie brzmienie, nikomu niczego nie odbiera. Będziemy to nadal cierpliwie tłumaczyć i prosić o zrozumienie.

Komu ile praw

Polsko-niemiecki traktat jest historyczny przez swoje znaczenie, ale częściowo też przeszedł już do historii. Przed laty użyto go jako wzoru i podobnie opisano relacje Polski z innymi sąsiadami: Litwą, Białorusią i Ukrainą, przy okazji wpisując w polski system prawny istnienie tamtych mniejszości. Dziś nie muszą się już one odwoływać do traktatów.

Ich prawa określa ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych.
W minioną niedzielę traktat zyskał szczególne dopełnienie. Przy okrągłym stole z udziałem obu rządów, mniejszości niemieckiej i Polaków w Niemczech podpisano wspólne oświadczenie o wspieraniu obu tych grup - zgodnie z traktatem.

Polacy w Niemczech zyskają m.in. Centrum Dokumentacji Kultury i Historii Polaków w Niemczech (powstanie w Bochum). W Berlinie zostanie utworzone biuro reprezentujące interesy wszystkich organizacji polskich, rząd niemiecki pomoże też stworzyć dla nich portal internetowy.

Strona niemiecka powoła pełnomocników ds. współpracy z Polakami w Niemczech na szczeblu federalnym i landowym.
W przyszłości rząd niemiecki będzie rozmawiał o wsparciu także wysiłków na rzecz dostępu polskich organizacji do mediów w Niemczech oraz utworzenie w Berlinie miejsca pamięci Polaków, ofiar prześladowań nazistowskich.

Strona polska zobowiązuje się naukowo zbadać - i opublikować wyniki - prześladowania mniejszości niemieckiej w PRL, utworzyć w ramach organizacji mniejszości komórki zajmującej się koordynowaniem badania historii i dziedzictwa kulturowego MN, wesprze też muzealne prezentacje i archiwalne zabezpieczanie dokumentów dotyczących mniejszości.

Na przyszłość mniejszość niemiecka i władze polskie wrócą do spraw doskonalenia nauczycieli, do nauczania dwujęzycznego, nauczania historii i geografii Niemiec, tworzenia szkół dwujęzycznych, wspierania starań o częstotliwość radiową.

- Dobrze, że Polacy w Niemczech zyskali takie prawa - uważa prof. Madajczyk. - Bez formalnego uznania Polaków za mniejszość zyskują oni w praktyce bardzo podobne traktowanie. Szkoda, że tak późno. Uniknęlibyśmy niedawnych sporów politycznych na ten temat i wzywania do renegocjacji traktatu. Symetrycznie, nowe możliwości zyskała też mniejszość niemiecka. Okaże się, czy będzie umiała je w pełni wykorzystać.

- To jest zasadnicza sprawa - uważa Joachim Niemann, długoletni działacz mniejszości. - Wtedy, w 1991, był autentyczny entuzjazm, potrzeba mówienia po niemiecku i traktat ten entuzjazm wspierał. Teraz nie widzę takiego zapału. Język niemiecki u wielu członków mniejszości poszedł w zapomnienie. Bardzo mnie to boli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska