Nysa stała się dla Piotra Łuki pierwszym domem. Jest człowiekiem wielu pasji

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Piotr Łuka łącznie przez osiem sezonów był siatkarzem Stali Nysa, a następnie również przez rok jej trenerem. Następnie zaczął próbować swoich sił w piłce nożnej, reprezentując w minionym sezonie barwy rezerw Polonii Nysa. Od wielu lat realizuje też swoją pasję, jaką jest wędkarstwo.
Piotr Łuka łącznie przez osiem sezonów był siatkarzem Stali Nysa, a następnie również przez rok jej trenerem. Następnie zaczął próbować swoich sił w piłce nożnej, reprezentując w minionym sezonie barwy rezerw Polonii Nysa. Od wielu lat realizuje też swoją pasję, jaką jest wędkarstwo. Oliwer Kubus
Piotr Łuka łącznie przez osiem sezonów był siatkarzem Stali Nysa, a następnie również przez rok jej trenerem. Potem zaczął próbować swoich sił w piłce nożnej, reprezentując w minionym sezonie barwy rezerw Polonii Nysa. Od wielu lat realizuje też swoją pasję, jaką jest wędkarstwo. W poniższej rozmowie opowiada nam o swoich doświadczeniach ze wszystkich wymienionych dyscyplin.

Kiedy Nysa definitywnie stała się dla pana drugim domem?
Na początku XX wieku, kiedy to poznałem pochodzącą stąd moją partnerkę życiową. Później już, niezależnie od tego, gdzie akurat grałem, każdego roku przyjeżdżaliśmy do Nysy na wakacje bądź weekendy. Kilkakrotnie wracałem też do Stali jako zawodnik. Teraz Nysa jest nawet naszym pierwszym domem, bo osiedliśmy tutaj już na stałe.

Po zakończeniu kariery siatkarskiej jest pan dalej rozpoznawalny na ulicach Nysy?
Choć od mojego debiutu w barwach Stali minęło już 21 lat, od tego czasu w miarę regularnie można mnie było spotkać w Nysie, która nie jest dużym miastem. W związku z tym jestem raczej rozpoznawalny, jak i samemu również kojarzę wielu mieszkańców. Zdarza mi się na ulicy dyskutować z ludźmi na temat sportu, siatkówki, przeważnie Stali Nysa. To miłe, iż ludzie po tylu latach wciąż pamiętają, że taki zawodnik jak Piotr Łuka tu grał i przyłożył swoją ręką do sukcesów nyskiego klubu. Kiedy tylko ktoś o to prosi, staram się przynajmniej przez chwilę z każdym porozmawiać.

Uważa się pan za siatkarza spełnionego?
Jak każdy sportowiec, po zakończeniu kariery doszedłem do wniosku, że pewnie za drugim razem podjąłbym parę innych decyzji. Generalnie jednak jestem z przebiegu swojej przygody z siatkówką zadowolony. Niewiele jest rzeczy, których żałuję. Przyszło mi już rywalizować w czasach, kiedy wielu zawodników było ode mnie wyższych o 15-20 centymetrów. Przysłowiowym „King Kongiem” nigdy nie byłem (Łuka mierzy 191 cm wzrostu - red.), więc koncentrowałem się przede wszystkim na elementach, które wychodziły mi dość dobrze. Trenerzy mnie za to szanowali, ufali mi i myślę, że godnie im się za to odpłaciłem. Chciałbym, żeby kilku zawodników, którzy grali ze mną jeszcze jako bardzo młodzi chłopcy, osiągnęli w sporcie przynajmniej tyle co ja.

A chciałby pan powrócić do pracy w roli trenera?
Chciałbym to uczynić, ciągnie mnie do trenowania, ale nie będę robić nic na siłę. Kiedy w 2017 roku kończyłem karierę zawodniczą, nie było to w żaden sposób podyktowane kontuzją czy jakimikolwiek problemami fizycznymi. Po rozmowach z ówczesnym zarządem klubu i władzami miasta podjąłem decyzję, że chciałbym sprawdzić się jako trener. Po roku pracy szkoleniowej w Stali, później przejąłem w bardzo trudnym momencie sezonu AZS Częstochowa. Zastałem drużynę totalnie rozbitą, ale mimo wszystko udało nam się utrzymać. Nie było tam jednak zbyt kolorowo, ponieważ nie dość, że nic tam nie zarobiłem, to jeszcze dodatkowo straciłem finansowo. Żeby się w Częstochowie utrzymać, musiałem bowiem sięgnąć po własne oszczędności. Dlatego teraz za każdym razem uważnie analizuję, czy opłaca się przyjąć daną ofertę w innym zakątku Polski. Konkurencja w tym zawodzie jest naprawdę duża, a pieniądze w siatkówce nieporównywalne do tych w piłce nożnej. Po pobycie w Częstochowie miałem kilka rozmów, ale po przekalkulowaniu poszczególnych ofert żadnej nie przyjąłem. Rozdział trenerski nie jest jednak u mnie jeszcze definitywnie zamknięty.

Gdzie zatem jest pan teraz zatrudniony?
W tym momencie pracuję w spółce gminnej, dokładnie w Gminnym Centrum Wsparcia, w Agencji Rozwoju Nysy. Można więc poniekąd powiedzieć, że obecnie jest na bezpłatnym urlopie od sportu.

W najbliższym sezonie będzie pan częściej gościć na meczach siatkarskiej Stali czy piłkarskiej Polonii?
Ze Stalą generalnie w tej chwili nie mam nic wspólnego. Jeżeli pojawiam się na jej spotkaniach, to wyłącznie z własnej inicjatywy, jako kibic. Natomiast co do Polonii, przez ostatnie dwa lata próbowałem nieco pomóc kolegom z zarządu i, na bazie swojego doświadczenia z profesjonalnego sportu, udzielić im kilku rad, co można w klubie usprawnić. Między innymi dlatego ostatnio częściej można mnie spotkać na meczach Polonii niż Stali. Siatkówka była ode zawsze moim hobby, a później też zawodem, ale piłka nożna to od dziecka moja druga miłość.

W poprzednim sezonie grał pan w rezerwach Polonii Nysa, które jednak zostały rozwiązane. Znalazł pan jakiś nowy klub piłkarski?
Występ w meczu piłki nożnej na poziomie seniorskim był moim wielkim marzeniem i udało mi się je zrealizować w wieku 39 lat. Co prawda graliśmy na najniższym poziomie rozgrywkowym, w B klasie, ale miałem w drużynie kolegów, którzy mają za sobą nawet 3-ligową przeszłość. Nie zaglądając im w metrykę, wyglądali, jakby mieli po kilkanaście, albo i kilkadziesiąt lat mniej. Niektórzy młodzi chłopcy mogliby im pozazdrościć takiego samozaparcia. Rezerwy jednak rozwiązaliśmy, ponieważ nie mieliśmy na tylu zawodników, by posiadać gwarancję skompletowania kadry na każde spotkanie. Nowego klubu nie znalazłem i raczej nie będę szukać. Będziemy natomiast starali się raz na parę tygodni występować w turniejach oldbojów, czy to na Opolszczyźnie, czy na Śląsku. To dla nas korzystniejsze rozwiązanie niż cotygodniowa rywalizacja ligowa.

Patrząc na to, że w sześciu meczach zdobył pan cztery gole, musiał pan chyba występować z przodu?
Rzeczywiście, w B klasie zazwyczaj pełniłem rolę napastnika, klasycznej rosłej „dziewiątki”. Swoją pierwszą bramkę strzeliłem właśnie głową. Były jednak też spotkaniach, w których trzeba było łatać dziury i występować na innej pozycji. Ligowe zmagania traktowaliśmy generalnie jako zabawę, ale oczywiście z nutką rywalizacji i chęcią wygrania każdego meczu. Co ważne, zupełnie nie sprawdziła się krążąca powszechnie fama, że mecze B klasy są niebezpieczne dla zdrowia, bo zawodnicy nie odstawiają tam nogi. Nie spotkaliśmy się z żadnymi niesportowymi zachowaniami. Nasze mecze przebiegały pod znakiem serdeczności i obopólnego szacunku.

Mógł pan jednak nawet występować znacznie wyżej, bo w klasie okręgowej.
Dwa lata temu przepracowałem cały okres przygotowawczy z drużyną KS Bodzanów/Nowy Świętów, ponieważ trenerem był tam wtedy mój serdeczny przyjaciel Jan Pietrzak. Po trzech tygodniach treningów prezes tego klubu zaproponował nawet, by zgłosić mnie do rozgrywek. Wtedy jednak bałem się, że samemu zrobię sobie krzywdę. Czułem, iż nie doprowadziłem swojego organizmu jeszcze do takiego stanu, by nawet jedynie spróbować sił w okręgówce. Same treningi z zespołem z tego szczebla były już jednak ciekawym doświadczeniem.

Wznowienie treningów piłkarskich było niejako powrotem do dzieciństwa? Przed pójściem do SMS-u Rzeszów, grał pan gdzieś w piłkę nożną na rodzimej Kielecczyźnie?
Przed pójściem do siatkarskiego SMS-u zdarzyło mi się przez rok trenować nawet trzy sporty jednocześnie. Mój nauczyciel z podstawówki bardzo namawiał mnie bowiem na piłkę ręczną, więc przez jakiś czas chodziłem na treningi ówczesnej Iskry Kielce. Ponadto trenowałem piłkę nożną w Błękitnych Kielce. W młodzikach i trampkarzach trener ustawiał mnie na środku obrony, bo jako jedyny w drużynie potrafiłem dokopać piłkę do połowy. Odpowiadałem więc zarazem za wybijanie „piątek”. Ponadto często jeździłem na wyjazdy z drużyną seniorów, której jednym z zawodników był … Marek Byrski, obecny dyrektor sportowy Polonii. Dziś wspólnie śmiejemy się z tego, jaki świat jest mały i miło wspominamy te dawne już czasy.

Jedną z pana największych pasji jest wędkarstwo. Można je również uznawać za sport?
W pewnych aspektach jak najbardziej, ponieważ w ostatnich latach pojawiło się mnóstwo zawodów wędkarskich, na czele z mistrzostwami świata. Na co dzień jest to dla mnie natomiast piękne hobby i sposób na wyciszenie. Traktuję wędkarstwo jako odskocznię od codzienności. Ludzie czasem się dziwią, jak mogę spędzić tydzień praktycznie bez kontaktu z innymi czy bez internetu. Osobiście czuję się z tym bardzo dobrze. Będąc nad wodą ograniczam się właściwie tylko do minimalnego kontaktu z rodziną.

Na Opolszczyźnie biorą?
Można powiedzieć, że tak. Są zbiorniki, w których pływają naprawdę piękne okazy. Czy uda się je złowić, to zależy jednak już od kilku czynników, między innymi od pogody, terminu czy szczęścia. Ale nie ryby są w tym wszystkim najważniejsze, tylko cały klimat towarzyszący wędkarstwu.

Kilka lat temu pana rekordowa zdobycz wędkarska ważyła 19 kg. Udało się już ten wynik pobić?
Tak, od tamtej chwili, jak to się mówi w slangu wędkarskim, na brzegu zameldowało się już u mnie kilka ryb ważących ponad 20 kg. By poprawiać swoje osiągnięcia, cały czas trzeba się jednak rozwijać, być na czasie i próbować nowych rozwiązań.

Czyli wędkarski laik może zapomnieć o wyłowieniu 20-kilogramowej ryby?
Cuda się zdarzają, ale generalnie są na to bardzo małe szanse. By złowić taki okaz, trzeba mieć odpowiedni sprzęt, być dobrze przygotowanym, posiadać doświadczenie oraz zastosować odpowiednią technikę holu. A także, jak w każdym innym sporcie, mieć pewną dozę szczęścia. Na zasiadki karpiowe często jeżdżę z mistrzami świata z 2014 roku. Mimo całkiem niezłych wyników, jakimi mogę się pochwalić, oni za każdym razem pokazują mi, jak dużo jeszcze przede mną nauki, jeżeli chodzi o łowienie ryb.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska