Op3yną3em Przylądek Horn

Redakcja
Z Kazimierzem Maucym, pochodzącym z Kedzierzyna-KoLla zeglarzem, rozmawia Tomasz Wróblewski
Kazimierz Maucy na tle Hornu

Opłynąłem Przylądek Horn

Dossier
Imie i nazwisko: Kazimierz Maucy
Wiek: 49 lat
Szkola: Technikum Zeglugi Śródlądowej w Kedzierzynie-KoLlu, rok studiów na geodezji i kartografii we Wroclawiu
Miejsce zamieszkania: Toronto, Kanada (od 1986 roku)
Co robi: prowadzi wraz z zoną biuro adwokackie
Sukcesy:
- przeplyniecie jachtem "Endevor" z Wysp Kanadyjskich do Toronto.
- przeplyniecie "Julianną" z Detroit do Gdyni.
- przeplyniecie "Nektonem" z Kanady na Grenlandie
- przeplyniecie "Zjawą IV" z Ushuaii w Argentynie, przez Horn, na Antarktyde

- Jak znalazl sie pan na pokladzie "Zjawy IV", polskiego jachtu, który dotarl az na ląd Antarktydy?
- Jeden z moich przyjaciól, Kazimierz Kolakowski, wybieral czlonków zalogi na ten rejs. To on zdecydowal, ze kapitanem bedzie znany zeglarz Michal Boguslawski. Z Michalem znam sie równiez od wielu lat. W ten sposób trafilem na jacht. Zaloga byla polonijna. Na pokladzie byli zeglarze od lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych (osiem osób) lub Kanadzie (cztery osoby). Ja od prawie 20 lat mieszkam w Toronto.
- W tym tygodniu zawital pan do portu Kedzierzyn-KoLle. Co pana tu sprowadzilo?
- Tutaj do polowy lat osiemdziesiątych mieszkalem. Skonczylem technikum zeglugi. Wlaśnie w tej szkole, kierowanej przez Józefa Herbecia, a pod czujnym okiem mojego nauczyciela Antoniego Paska, stawialem pierwsze kroki w zeglarstwie. Mam tu takze wielu przyjaciól. W tym roku odwiedzilem Polske po raz trzeci od naszego wyjazdu. Kapitan Michal Boguslawski poprosil czlonków zalogi, by jak najliczniej stawili sie w Gdansku na uroczystości wreczenia nagrody w konkursie na rejs 2004 roku.
- Przylądek Horn to nie lada wyzwanie dla zeglarza. Dlaczego chcieliście oplynąc to miejsce?
- Obserwowalem siebie i obserwowalem kolegów. Bylo widac na naszych twarzach spiecie. Ciezkie warunki mobilizują jednak do dzialania i sprawdzenia umiejetności. To bylo nie lada wyzwanie. Siostra dwóch braci, którzy zagineli w okolicach przylądka, kiedy wyplywaliśmy w rejs, przyniosla nam wieniec prosząc, byśmy wrzucili go do oceanu. Na Hornie zwolniliśmy, opuściliśmy zagle i oddaliśmy cześc zaginionym zeglarzom. Wtedy kazdy z nas uświadomil sobie, ze moze z tej podrózy nie wrócic.
- Jaką trasą plyneliście?
- Ruszyliśmy z portu Ushuaia w Argentynie w kierunku Hornu w Chile. Pogoda nam sprzyjala. Staneliśmy suchą nogą na lądzie. Dalej trasa "Zjawy IV" wiodla 500-milowym odcinkiem przez Cieśnine Drake'a na Szetlandy Poludniowe w Antarktyce. Pamietam, ze kiedy tam doplywaliśmy, zapytalem kolegów, co na pokladzie tak śmierdzi. Okazalo sie, ze brzydki zapach to dzielo pingwinów, które mają tam swoje miejsca legowe. W koncu dotarliśmy do polskiej bazy naukowej Arctowski. Dopiero tam zadecydowaliśmy, zeby stanąc na nieodleglym, stalym lądzie Antarktydy. Nie mieliśmy odpowiednich map. Zdobyliśmy satelitarną mape lodową, a od kapitana statku wycieczkowego dostaliśmy stare mapy tych wód.
- To bylo ryzykowne posuniecie?
- Antarktyda nie byla naszym celem. Ale dowiedzieliśmy sie, ze mozemy byc pierwszą polską zalogą zeglarską, która stanelaby na lądzie tego kontynentu. Przyznaje, ze wiatr nam nie sprzyjal. Trzy razy próbowaliśmy podejśc do brzegu. W koncu znaleLliśmy miejsce, w którym nie bylo duzej fali. Kapitan stwierdzil, ze pontonem na ląd mogą poplynąc trzy osoby. Po chwili okazalo sie, ze chce tam wejśc cala grupa. To bylo zbyt niebezpieczne. Jacht krązyl w poblizu brzegu. W kazdej chwili musial byc gotowy do ucieczki przed wiatrem. To moglo sie równac z utratą naszego zycia. Ale nikt z nas nie mógl odmówic sobie tego niezwyklego przezycia. Wiecej problemów z wiatrem mieliśmy w drodze powrotnej.
- Dlaczego?
- Szliśmy w dosyc ciezkim sztormie. Fala dawala nam w kośc. Nad ranem wiatr zmalal, a my podziekowaliśmy Neptunowi za podwójne przejście Drake'a. Wtedy wiedzieliśmy, ze idzie jeszcze silniejszy wiatr wiejący z predkością 40 wezlów (okolo 75 kilometrów na godzine). W koncu przyszedl, ale ze zdwojoną silą. Wialo 90 wezlów (ponad 150 kilometrów na godzine). Marynarka wojenna Chile miala nas na radarach. Znali naszą pozycje i pytali, czy jacht jest mocny, czy zaloga wytrzyma, czy damy sobie rade. Kazali zglaszac sie przez radio co pól godziny. Nie dali nam szansy. Po pietnastu minutach wywolali nas przez radio. Choc mogliśmy plynąc dalej, bo wszystko bylo w porządku, kazali nam jednak schowac sie za jakąś wyspą. Tam odezwala sie kolejna baza. Pocieszyli nas, ze wieje tam slabiej, z predkością 60 wezlów (okolo 100 kilometrów na godzine). Szliśmy w tym sztormie z wiatrem, a trase świetnie wytyczaly nam cztery delfiny.
- Czy jest pan czlowiekiem odwaznym?
- Bez tego nie móglbym plywac, aczkolwiek staram sie unikac brawury. Kazdy z nas jest odpowiedzialny za innych czlonków zalogi. Jeśli wytycze zbyt brawurowy kurs, to moze to sie Lle skonczyc. Ale są tacy kapitanowie, którzy chcą ciezkie kursy. Ten akurat nie byl niebezpieczny.
- Dziekuje za rozmowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska