Opole - miasto utracone

Artur  Janowski
Artur Janowski
Kamienice przy obecnej ulicy 1 Maja, stojące naprzeciwko dworca kolejowego. Dworzec wojnę przetrwał, większość kamienic nie miało tyle szczęścia.
Kamienice przy obecnej ulicy 1 Maja, stojące naprzeciwko dworca kolejowego. Dworzec wojnę przetrwał, większość kamienic nie miało tyle szczęścia. Zbiory autora
Pod koniec II wojny światowej w Opolu zniszczono dziesiątki kamienic, sąd, a także budynek dawnej rejencji. Większości budynków nigdy nie odbudowano i dlatego dziś tak wielu opolan wzdycha do starych zdjęć.

Dawna stolica rejencji grozy wojny doświadczyła dopiero w styczniu 1945 roku, gdy prawobrzeżną część miasta zdobyła Armia Czerwona. Front zatrzymał się na Odrze do marca i wówczas wiele budynków uległo zniszczeniu lub splądrowaniu przez Rosjan.

Dlatego np. na obecnej ulicy 1 Maja zaledwie kilka kamienic pamięta czas przedwojennego Opola i wyróżnia się efektownymi elewacjami.

- Gdy nastał czas odbudowy, wiele budynków było w katastrofalnym stanie i ich odbudowa nie miała sensu. Poza tym po wojnie Opole było bardzo ubogim miastem. Budowało się z trudem i przede wszystkim budynki mieszkalne - opowiada Andrzej Hamada, architekt i pasjonat historii Opola.

M.in. dlatego budynek rejencji na obecnym placu Wolności - postawiony pod okiem Fryderyka Karola Schinkla, jednego z najwybitniejszych architektów niemieckich w XIX wieku, oglądamy wyłącznie na fotografiach. Zdaniem części opolskich architektów to strata, bo byłby architektoniczną chlubą miasta.

- Mam wątpliwości - zastrzega Andrzej Hamada. - Zamiast niego mamy przecież w centrum Opola piękny plac, który od lat jest miejscem spotkań. Takich miejsc z fontannami po wojnie bardzo brakowało. Dlatego rejencji, zwłaszcza tak zniszczonej, aż tak bym nie żałował.

Potężny budynek dobrze pamięta Ryszard Czerwiński, właściciel naleśnikarni Grabówka na placu Wolności. Gdy w 1945 roku przyjechał do Opola, miał osiem lat, a to wiek, gdy z ciekawości wchodzi się niemal do każdej dziury, nie patrząc na zakazy i niebezpieczeństwo.

- Myszkowaliśmy często z kolegami po opuszczonych budynkach i rejencja na pewno nie była wypalona, ale rozszabrowana i zdewastowana, w pamięci utkwiły mi szczególnie rozprute kasy przed budynkiem - opowiada Ryszard Czerwiński. - Budynek rozebrano ostatecznie w połowie lat 50., ale zostały po nim duże, dwupoziomowe piwnice, charakterystyczne murki, a także elementy jednej z rozet, czyli dekoracji, która ozdabiała budynek. Odnalazłem je podczas prac ziemnych przy Grabówce i teraz na pamiątkę trzymam w domu.

Żadna pamiątka - poza starymi pocztówkami - nie zachowała się natomiast po gmachu sądu, który wzniesiono w latach 1879-1881 na końcu obecnej ulicy Książąt Opolskich (obok estakady).

Dosyć powszechnie uważa się, że sąd zaprojektował wybitny polski architekt Zygmunt Gorgolewski, a eklektyczna forma i surowa elewacja z czerwonej cegły wyróżniała gmach na tle innych budynków w mieście. Tyle że gdy Niemcy wycofywali się w 1945 r. z prawobrzeżnego Opola, nie miało to znaczenia.

Jak wynika z relacji żołnierza Wehrmachtu, budynek podpalili sami Niemcy. Może dlatego, że były w nim wciąż setki dokumentów, których nie zdołano wywieźć z miasta?

Stawiamy znak zapytania, bo dzieje wielu budynków nadal są pełne białych plam. Przez wiele lat nikt nawet nie myślał o ich odbudowie z przyczyn ideologicznych, nie zajmowano się również ich historią. Na każdym kroku trzeba było bowiem udowadniać i podkreślać, że Opole jest i było polskie. Niemiecki sąd - nawet zaprojektowany przez Polaka - przeczyłby tej tezie.

Z powodu wojny uboższe są dziś także okolice Małego Rynku. Zniknął cały ciąg budynków - stojących pomiędzy schodami prowadzącymi do kościoła na górce a klasztorem sióstr de Notre Dame. Wprawdzie zabudowania, gdzie mieściły się m.in. szkoły prowadzone przez zakonnice, po wojnie jeszcze stały, ale były tak zniszczone, że nie nadawały się do niczego. Andrzej Hamada po tych budynkach też by jednak nie płakał.

- Żal mi natomiast niewielkiego budynku na ulicy Krakowskiej 33, gdzie mieściła się cukiernia Paula Gebela, potem przemianowana na Lwowiankę - opowiada Andrzej Hamada. - Kawiarnia, która zajmowała piętro oraz parter, przetrwała wojnę. Był to bardzo klimatyczny lokal z antresolą, schodami i pięknym kredensem barowym. Tyle że gdy budowano sąsiedni budynek mieszkalny, niejako z rozpędu zburzono kamienicę z kawiarnią. Wprawdzie dziś w tym miejscu działa od lat Ptyś, ale to już zupełnie inna bajka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska