Phil Collins nie mówi nie

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
W piątek (5 października) na XVI Międzynarodowym Festiwalu Perkusyjnym wystąpili bracia Cugowscy. W poniedziałek (godz. 19) zagra Mike Terrana & D. Rio.
W piątek (5 października) na XVI Międzynarodowym Festiwalu Perkusyjnym wystąpili bracia Cugowscy. W poniedziałek (godz. 19) zagra Mike Terrana & D. Rio.
Od 10 lat Wojciech Lasek regularnie zaprasza na opolski festiwal perkusyjny Phila Collinsa. Gwiazdor nie mówi nie, ale dotąd zawsze było mu nie po drodze.

Jeśli kiedyś tu przyjedzie, zrobi to pewnie tylko dla kaprysu. Lasek nie ustaje w staraniach, by chciało mu się mieć ten kaprys.

Rok temu już było blisko. Akurat w trakcie opolskiego festiwalu Phil Collins koncertował w Moskwie, potem miał trzy dni przerwy i występ w Pradze. Lasek błyskawicznie do niego napisał, że to bliziutko, więc może wpadnie. Odpowiedź nadeszła równie szybko - zobaczą, co się da zrobić. Niestety, wyskoczył niespodziewany koncert w Wilnie i Philowi zabrakło już czasu na Opole. Wojciech Lasek wie, że pieniędzmi Collinsa nie skusi. Gwiazdy z niższej półki za samo podpisywanie płyt w sklepie biorą 1500 dolarów. Można tylko starać się go tak zaintrygować, by zechciał zagrać za półdarmo, dla fantazji. Teraz Lasek robi podchody pod Chestera Thomsona, perkusistę, który obecnie gra z Collinsem. Gdyby jego udało się ściągnąć do Opola, to już organizatorzy zrobią wszystko, by go zaczarować - znakomitą atmosferą, świetną organizacją i tradycyjną polską gościnnością - tak jak wielu innych. Teraz jest o tyle łatwiej, że już mamy przyzwoite hotele, restauracje, no i normalną łączność ze światem. 21 lat temu, kiedy Wojciech Lasek organizował pierwszy opolski festiwal perkusyjny, miał - jak mówi - jedynie daną od Boga szajbę, nie miał natomiast nawet telefonu.

Z muzycznym światem kontaktował się za pomocą faksu na... poczcie głównej w Opolu. Zaprzyjaźniona urzędniczka była tak miła, że jak przychodził faks z zagranicy, to dzwoniła do rodziców pana Wojtka, którzy mieszkali blisko poczty. Oni wieczorem przekazywali mu tę informację, a on wsiadał do swego malucha i gnał na pocztę. W nocy odpisywał i znowu był na poczcie.

Faks do gwiazdy
Większość wysłanych faksów - np. do Pink Floydów - pozostawała bez odpowiedzi, dlatego nie zdziwiło go, że nie przyszła także od Billa Bruforda - perkusisty Genesis, Yes i King Crimson. Traf chciał, że Lasek, wraz z prowadzonym przez siebie w opolskiej szkole muzycznej zespołem perkusyjnym, pojechał na festiwal w Niemczech, gdzie akurat występował Bruford. Po koncercie podszedł do artysty rozdającego autografy i przedstawił się. "Faks od ciebie leży na moim biurku" - skojarzył Bruford. Po 10 minutach zgodził się przyjechać do Opola. (Był pierwszą naprawdę wielką gwiazdą, jaka do nas zawitała, i to już na pierwszym międzynarodowym festiwalu perkusyjnym). A potem znów szły faksy na pocztę główną w Opolu i z powrotem. Bruford: Chcę za koncert tyle a tyle. Lasek: Zgadzam się. Bruford: Ale czy zdajesz sobie sprawę, że " " przy kwocie to są funty? To nie to samo co "zł". Lasek: Jasne, płacimy w funtach. Bruford: Czy mógłbym honorarium dostać od razu na lotnisku? Lasek: Nie ma sprawy.

Jeszcze lepsza akcja zaczęła się, gdy trzeba było kupić artyście bilet na podróż. W tamtych czasach u nas można było kupić tylko bilet z Polski do Anglii i z powrotem. Z Anglii do Polski i z powrotem nie dało rady. I znowu szły faksy z objaśnieniami całego problemu, prośbą, by Bruford kupił sobie sam bilet i obietnicą, że po wylądowaniu natychmiast dostanie zwrot kasy. Dla człowieka z Zachodu musiało to wyglądać na krętactwo, ale Bruford uwierzył. Już na miejscu musiał uwierzyć w inne cuda - np. że w maluchu, którym Lasek wiózł go do filharmonii, mieszczą się 4 osoby.

Bill Bruford po pobycie w Opolu przysłał bardzo miły list z podziękowaniami. Rok później znów zawitał do Polski, a sala FO na jego koncercie pękała w szwach.
Następne festiwale organizowało się już łatwiej. Każda rekomendacja zagranicznej znakomitości otwierała drzwi do następnej. Teraz festiwal ma swoją stronę internetową i materiały reklamowe z wpisami sławnych muzyków. Wystarczy to pokazać i już nie trzeba wielu słów. Tak dał się do Opola zaprosić w ubiegłym roku Omar Hakim, legenda, perkusista Madonny i Milesa Davisa. Lasek spotkał go na targach we Frankfurcie. Pokazał mu broszurkę, ten przeleciał ją wzrokiem. "Chcesz, żebym przyjechał? To pogadaj z tym facetem obok, moim menedżerem" - powiedział i po sprawie.

Przyjechał, zagrał, było cudownie. I bez gwiazdorskich fanaberii - nie licząc życzenia, by łazienka była z wanną, a nie prysznicem, co wiązało się z zamianą hotelu. W 16-letniej historii festiwalu nie zdarzyło się, by organizatorzy nie byli w stanie sprostać oczekiwaniom gości (chyba że finansowym, ale wtedy do goszczenia po prostu nie dochodziło). Tylko jeden, David Friedman, jeszcze w okresie wczesnokapitalistycznym, gdy wszedł do hotelowego pokoju w dawnym "Olimpijskim" i rzucił na łóżko walizki, powiedział: "No, dobra. Gdzie będą leżały moje bagaże, już wiem. A gdzie ja?". Błyskawicznie załatwiono mu większy pokój z łóżkiem małżeńskim.
Macie tu fast food?
Mike Mainieri, który grał z najlepszymi na świecie muzykami jazzowymi, był pod takim urokiem przyjęcia w Opolu, że powiedział, iż życzyłby sobie wszędzie na świecie takiej obsługi. Bo na świecie funduje się artyście podróż, hotel i płaci gażę. O resztę musi się sam martwić. A opolanie hołubią swych gości. Przywożą, odwożą, zapraszają na kolację, jak trzeba, to idą na zakupy po skarpetki i bieliznę (bo zdarzało się, że gwiazda przyjeżdżała, jak stała, a jej bagaże frunęły w inną część świata). Uczą smakowania staropolskich potraw, np. bigosu, i śląskich specjałów. Trey Gunn z Oregonu zachwycał się niedawno kluskami śląskimi. "Nie wiesz? To się robi z ziemniaków i mąki" - tłumaczył mu Pat Mastelotto, który miał okazję popróbować ich wcześniej. Nie wie, co stracił, Jimmy DeGrasso z Megadeth, gdy chcieli go zaprosić do jednej z najlepszych opolskich restauracji. "A macie tu jakiś fast food?" - zapytał, więc pojechali do McDonald'sa. Gdy Wojciech Lasek wjeżdżał na parking, artysta zaprotestował. "Po co sobie zawracać głowę? Przecież jest McDrive". Wsadził colę między nogi, na kolanach położył tackę i czuł się jak u siebie w domu, w Ameryce.

Uwielbiają polskie piwo. Ian Paice, perkusista Deep Purple, do tej pory kojarzy sobie Opole z kuflem, którego nie był w stanie podnieść ze stołu, bo kufel, choć wyglądał jak zwykły, był w całości odlany z ołowiu (tę niespodziankę-żart fundują w "Starce"). Inne wspomnienia ma z Opola Nicko McBrain, perkusista Iron Maiden. Grał w Opolu 15 lat temu. Jego jam session w Highlanderze rozpędziła policja. W pubie, który był wtedy klubem festiwalowym, "dżemy" legalnie odbywały się do godz. 23. Tyle byli w stanie znieść okoliczni mieszkańcy. McBrain wrócił jednak do klubu po kolacji, grubo po północy, i kiedy okazało się, że wciąż są tam ludzie, którzy chcieliby choć dotknąć gwiazdy, siadł do garów i dał takiego czadu, że przyjechały dwa radiowozy.

Mike Mangini zażyczył sobie, by pójść na mszę do kościoła. I płakał rzewnymi łzami w opolskiej katedrze podczas nabożeństwa, jakiego w Ameryce nie widział. Pewien australijski muzyk był z kolei tak oszołomiony bierkowickim skansenem, że zrobił mu detaliczną dokumentację fotograficzną, jakiej nie powstydziliby się sami muzealnicy.
virgil, gdzie jesteś?
Od początku festiwalu sporych emocji dostarczają organizatorom podróże zaproszonych gości. Wiele lat temu pewna amerykańska ekipa wieziona z Okęcia do Opola prawie błagała, by kierowca wrócił na "autostradę", gdy ten z "gierkówki" odbił na Częstochowę. Nie mogli uwierzyć, że to jedyna droga. Wyciągali z kieszeni dolary, przekonani, że gospodarze z oszczędności skazali ich na tak mało komfortową drogę. Dwa lata temu horror przeżyli organizatorzy, gdy Virgil Donati nie pojawił się na lotnisku w Katowicach. Do koncertu było sześć godzin. Lasek chwycił za telefon. "Gdzie jesteś?" - "W Krakowie" - padła odpowiedź. Lasek zdębiał. Kierowca jak wariat popędził z Pyrzowic na Balice. Ale i tu Donatiego nie było. Kolejny telefon. Lasek: Gdzie jesteś? Donati: W kawiarni Mimoza. Lasek: Ale w jakim mieście? Donati: Ka-to-wi-cze. (A bo mi się pomyliło - tłumaczył potem). Ostatecznie artystę wiózł na złamanie karku z Katowic do Opola taksówkarz, którzy uwierzył przez telefon Laskowi, że w stolicy piosenki i perkusji ktoś mu za ten kurs naprawdę zapłaci. Koncert zaczął się z niewielkim poślizgiem.
- Trzeba mieć niezłą szajbę, żeby to robić - mówi o organizacji festiwalu Wojciech Lasek.

Marzy mu się, by ta impreza, która jest całą gębą międzynarodowa, stała się też powszechnie znana w kraju. A nie jest, bo nie interesuje się nią ani ogólnopolska telewizja, ani radio, ani prasa. Aby wypromować festiwal, wpadł na pomysł, by ściągnąć tu jakieś meganazwisko. Np. Ringo Starr, to by było to. Perkusista z niego średni, technika po latach już też nie ta. Ale gdyby tylko przyjechał, to zrobiłoby się wielkie halo. Pomysł podpowiedział Carl Palmer (ten z Emerson, Lake&Palmer), który w Opolu gościł już kilkakrotnie. Carl przyjaźni się z synem Starra. Uradzono więc, by przyznać bębniarzowi Beatlesów nagrodę dla "perkusisty wszech czasów". Niech tylko przyjedzie i odbierze. Po jakimś czasie dostali odpowiedź, że jak bardzo chcą, to mogą mu tę nagrodę przysłać pocztą. Bo problem z megagwiazdami jest taki, że im się już czasami po prostu nie chce. Ringo np. woli hodować swoje kwiatki.
- Ale poczekamy rok, dwa. Może mu się jeszcze odmieni - mówi Wojciech Lasek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska