Pierwszy przewodnik po Tatrach powstał... w Nysie

Archiwum
Wycieczka na Boczań w 1889 roku, fotografia Stanisława Bizańskiego z albumu "Fotografie Tatr i Zakopanego 1859-1914”. W rogu u góry                        Carl Leopold Lochmeyer.
Wycieczka na Boczań w 1889 roku, fotografia Stanisława Bizańskiego z albumu "Fotografie Tatr i Zakopanego 1859-1914”. W rogu u góry Carl Leopold Lochmeyer. Archiwum
170 lat temu ukazał się drukiem pierwszy przewodnik po Tatrach. Napisał go i wydał nyski aptekarz-podróżnik. Carl Leopold Lochmeyer przez 25 lat prowadził w Nysie przy ul. Wrocławskiej aptekę "Pod Lwem". Budynek już nie istnieje, spłonął w 1945 roku.

- To bardzo ciekawa postać. Prawdziwy człowiek renesansu, choć urodzony w innych czasach - opowiada Wacław Romiński, archeolog i emerytowany pracownik Muzeum w Nysie.

W polskiej historiografii Lochmeyera przypomniał profesor Józef Szaflarski, wybitny znawca Tatr, który w Bibliotece Jagiellońskiej natrafił na jeden z nielicznych zachowanych egzemplarzy jego przewodnika.

Wacław Romiński poszedł jego śladem. Dotarł do Biblioteki Jagiellońskiej, ale też znalazł w nyskich archiwaliach inne ślady aktywnej działalności Lochmeyera.

- Książeczka liczy zaledwie około 80 stron - opowiada Wacław Romiński. - Zawiera mapę, jedną z pierwszych wydanych map tatrzańskich. Tytuł w wolnym tłumaczeniu oznacza "Czternaście dni w centralnych Karpatach. Przewodnik po najbardziej interesujących częściach Gór Tatrzańskich i Liptowskich Alp z mapą". Autor podpisał się anagramem swojego nazwiska, jako Carl Reyemhol.

Ślązacy w podróży

Carl Leopold Lochmeyer urodził się 3 sierpnia 1799 roku w Morągu jako syn pastora. Już w młodości interesował się przyrodą, więc ojciec pokierował go w stronę farmacji.

Młody Carl skończył szkołę w Elblągu i Bydgoszczy, a potem pracował jako pomocnik aptekarski w Legnicy, Wrocławiu, Hamburgu, Lesznie i Frankfurcie nad Odrą.

W międzyczasie skończył też studia farmaceutyczne w Berlinie. Po studiach zamieszkał na dłużej we Wrocławiu, gdzie na tamtejszym uniwersytecie był asystentem znanego profesora fizyki Stevensa.

Pracował też w jednej z aptek. W 1830 roku Lochmeyer dostał koncesję na prowadzenie własnej apteki w Nysie i na 26 lat przeniósł się do tego miasta. Kiedy zmarł, w dniu swoich urodzin, czyli 3 sierpnia, 1873 roku we Wrocławiu, Śląskie Towarzystwo Naukowe, którego był członkiem, opublikowało jego nekrolog z obszerną biografią.

Wacław Romiński wygrzebał go w zasobach Biblioteki Uniwersyteckiej.
- W roku 1939 i 1841 Lochmeyer odbył dwie wyprawy w Tatry - opowiada Wacław Romiński. - Za drugim razem pojechał w towarzystwie trzech przyjaciół - Karla Schenidera z Brzeźnicy koło Brzegu, Józefa Scholtza z Karłowic koło Brzegu i Ferdinanda Burharda z Nysy, który potem był wydawcą jego przewodnika. Po powrocie jako członek nyskiego Towarzystwa Naukowego "Filareti" złożył innym sprawozdanie z podróży.

Samą podróż z Nysy w Tatry autor opisał dość zdawkowo. Proponuje dwie drogi: albo przez Pszczynę, Bielsko, Żywiec, Suchą, Jordanów i do Nowego Targu, albo przez Kraków i trasą dzisiejszej "zakopianki" przez Myślenice i Lubień.

W tych czasach nie było jeszcze linii kolejowych. Bogatsi odbywali podróż własnym pojazdem, zazwyczaj bryczką i tzw. rozstawnymi końmi, które wynajmowało się w jednej karczmie, a zostawiało w następnej. Na głównych traktach, np. z Wiednia do Lwowa, kursowały dyliżanse.

Pospieszny z szybkością średnią 11 kilometrów na godzinę, a zwykły tylko 7 kilometrów, czyli niewiele szybciej niż piechur. Pojazdy kurierskie osiągały zawrotną szybkość 14 kilometrów na godzinę. Można też było za połowę ceny wykupić bilet na ciężki pojazd towarowy, ale ten jechał dwa razy dłużej.

Nocowano w karczmach. Według powszechnej opinii XIX-wiecznych podróżników nocleg był drogi, a jedzenie bardzo drogie i bardzo złe. Teodor Tripplin tak opisał swój nocleg w karczmie pod Myślenicami w latach 40. XIX wieku: "Przyjęto nas klątwami, od których aż niebo drżało.

Kazano płacić sowicie za najgorszą strawę - zgniłe jaja, kwaśne piwo, przyswędzoną wódkę, stęchły owies i przemokłe siano". Zdarzało się też, że karczmarze odmawiali przyjmowania podróżnych na noc do domu i wtedy trzeba było spać gdzieś na sianie.

Jazda też nie należała do przyjemnych. Austriackie władze zabrały się w XIX wieku do budowy publicznych gościńców w ówczesnej Galicji. Zazwyczaj były do drogi brukowane kamieniem, pełne dziur, wąskie, a ruch zwłaszcza w dni targowe był całkiem spory.

Traktami ciągnęły wielkie bryki z towarami, chłopskie furki, pocztylioni, którzy na trąbkach wygrywali nawet całe melodie. Na stromych podjazdach wyprzęgano konie z kilku wozów, żeby wyciągnąć jeden do góry.

Po deszczach zdarzało się, że trzeba było czekać nawet parę dni, aż w rzece opadnie woda i bród stanie się znów przejezdny. Wozy się psuły, wpadały w dziury, błądziły, więc trzeba było płacić miejscowym za pomoc. Na dodatek w ustronnych, górskich miejscach nadal zdarzały się spotkania ze zbójnikami.

Zachód słońca nad Morskim Okiem

- Wiemy, że w Tatrach Lochmeyer zwiedził po ówczesnej galicyjskiej (polskiej) stronie Dolinę Kościeliską, która wywarła na nim duże wrażenie - opowiada dalej Wacław Romiński. - Nad Morskim Okiem podziwiał zachód słońca. Dotarł nad Czarny Staw. Odbył także kilka wycieczek po ówczesnej węgierskiej, a dziś słowackiej stronie Tatr. Był w Dolinie Staroleśnej, Dolinie Wielickiej i Zielonej Wody.

Odbył też dwudniową wycieczkę na Łomnicę (jeden z najwyższych tatrzańskich szczytów - 2634 metry nad poziomem morza). Ówcześni turyści nocowali po drodze w kolibie przy Łomnickim Stawie.

Wraz ze swoimi przyjaciółmi ze Śląska Lochmeyer sfinansował wyremontowanie i rozbudowę tej koliby. W związku z tym umieszczono na niej napis z podziękowaniami, który wisiał tam jeszcze w latach 30. XX wieku. Lochmeyer jako zamiłowany przyrodnik sporo miejsca poświęcił w swojej książce opisom tatrzańskiej flory i fauny.

Autor pierwszego tatrzańskiego przewodnika nie był wcale pierwszym turystą tatrzańskim. Zwiedzanie Gór Śnieżnych było wtedy dość popularne, zwłaszcza po południowej stronie Tatr. Głównym punktem wypadowym dla wycieczek było miasteczko Kieżmark. Po stronie polskiej Zakopane było malutką wioską aż do końca XIX wieku.

Pierwsi turyści wypuszczali się w góry głównie z Poronina.
W kronikach miejskich Kieżmarku zapisano, że po raz pierwszy w czerwcu 1565 roku górską wycieczkę z licznym orszakiem odbyła Beata z Kościelskich Łaska, żona nadżupana spiskiego Olbrachta Łaskiego.

Opis wycieczki z 1683 roku znalazł się w książce tzw. Simplicissimusa Węgierskiego, pochodzącego z Wrocławia Daniela Speera. Był on uczniem gimnazjum w Kieżmarku i razem ze swoim nauczycielem i grupą kolegów spędził na wycieczce trzy dni, odwiedzając m.in. pasterski szałas.

Wysoko na górskich halach kwitło już wtedy pasterstwo, ale w najwyższe partie wybierali się tylko kłusownicy.

- W Kieżmarku w tych czasach istniała wypożyczalnia butów na niskim obcasie dla wybierających się w góry - opowiada Adolf Mikulec, nyski przewodnik turystyczny i miłośnik gór. - Krążyły też wśród wędrowców dobre rady, że w górach nie należy myć nóg ciepłą wodą, bo dochodzi do złuszczenia naskórka, który w naturalny sposób chroni nogi przed otarciem. Żonaci byli wykluczeni z górskiej wspinaczki ze względu na ich niechęć do ponoszenia ryzyka. Uważano także, że do wspinaczki nie nadają się mężczyźni o wysokim wzroście.

Carl Leopold Lochmeyer zwiedził jako turysta i przyrodnik bliskie nam Jeseniki i Rychleby. Interesowało go wodolecznictwo, prowadzone wówczas w uzdrowisku w Jeseniku przez Vincenta Priessnitza.
Wyprawił się na Helgoland, wyspę na Morzu Północnym u ujścia Łaby i Wezery, która wówczas należała do Wielkiej Brytanii.

W Nysie skonstruował pierwszy na Śląsku telegraf, dzięki któremu porozumiewał się na odległość ze swoim szwagrem. Pod koniec życia wykonał ok. 400 modeli kwiatów, które w celach edukacyjnych podarował Uniwersytetowi Wrocławskiemu.

W nyskim muzeum nie ma pamiątek po Carlu Lochmeyerze. Jego postać wspominają tylko na wycieczkach przewodnicy turystyczni. Narzekając dziś na zatłoczoną "zakopiankę", warto powspominać trudy podróżnika sprzed 170 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska