Pożyczył rolnikowi milion złotych, wszystko stracił

Redakcja
Jerzy Kostecki: - Przejedli wszystkie pieniądze, które odłożyłem na bezpieczną starość.
Jerzy Kostecki: - Przejedli wszystkie pieniądze, które odłożyłem na bezpieczną starość. fot. Krzysztof Świderski
Oszczędności życia Jerzy Kostecki pożyczył rolnikowi z Wierzbicy Górnej. Na zwrot, mimo wygranych procesów, nie ma jednak co liczyć.

- Te pieniądze odkładałem całe zawodowe życie - mówi pan Jerzy. - 46 lat pracowałem i oszczędzałem, a na początku lat dziewięćdziesiątych byłem współwłaścicielem firmy ochroniarskiej. Odłożyłem, ile się dało. Myślałem, że na emeryturze za te oszczędności pojeżdżę po świecie, bo wcześniej odmawiałem sobie tego rodzaju przyjemności. Planowałem też kupno mieszkania dla wnuka.
Jerzy Kostecki sięga do teczki pełnej dokumentów procesowych. Wszystkie dotyczą spraw, które od 2005 r. wytacza swoim dłużnikom: Wandzie i Eugeniuszowi G., rolnikom z Wierzbicy, kiedyś właścicielom Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Rolnictwa, gorzelni, kilku stacji benzynowych, suszarni kukurydzy oraz gruntów rolnych. Dziś niewypłacalnym.

- Małżeństwo G. poznałem w maju 2001 roku - zaczyna swą opowieść Jerzy Kostecki. - Pomyślałem, że jeszcze trochę dorobię przed emeryturą. A potem - choć nigdy nie brakowało mi rozsądku - kompletnie straciłem głowę. I wszystkie pieniądze.

Wyciąga kilka weksli - w sumie na 900 tys. złotych.
- Weksel to dla mnie najlepsze zabezpieczenie wszelkich pożyczek. Te - pokazuje stos papierów - choć na ich podstawie sąd wydał prawomocne nakazy zapłaty z klauzulą wykonalności, są nie do wyegzekwowania... W nich jest wszystko, co miałem…

Setka po setce
Jerzego Kosteckiego z rodziną G. poznał wspólny znajomy, który dostarczał paliwo do ich stacji benzynowych.

- Byłem pod wrażeniem tych ludzi, gdy do nich trafiłem! Ogromne gospodarstwo: 350 hektarów uprawy kukurydzy, 10 stacji benzynowych, gorzelnia w Kielczy pod Strzelcami, Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Rolnictwa w Wierzbicy Górnej, piękny, czteropoziomowy dom z ogrodem i trzema garażami - wspomina Kostecki. - Do tego rodzina wydała się miła i wierząca. Ugościli mnie tym, co mieli. A wtedy mieli akurat niewiele, bo był to przednówek. Dlatego chcieli pożyczyć gotówkę. Kilka dni się zastanawiałem, w końcu pożyczyłem.

Pierwszą pożyczkę - 100 tys. zł zabezpieczone umową i wekslem - dał im na początku maja 2001 r. W czerwcu tego samego roku Jerzy Kostecki pożyczył G. kolejne 100 tys. zł zabezpieczone również umową i wekslem. - Kupili za nie żyto i uruchomili gorzelnię - wyjaśnia Kostecki. - Popłynął spirytus, a za nim gotówka.
Choć wszystko wyglądało obiecująco, Eugeniusz G. od początku nie spłacał długu zgodnie z umową. Zatrudnił wprawdzie Jerzego Kosteckiego za 1500 zł netto w swojej firmie, tak jak się umawiali.

- Ale dawał mi od czasu do czasu tylko tysiąc, półtora poza listą płac, którą co miesiąc przyjeżdżałem podpisywać - opowiada Kostecki. - Był to zwrot kosztów rozjazdów w sprawach firmy. Kwoty były różne w zależności od tego, jak G. szedł interes. Ja to rozumiałem. Sam wcześniej miałem swoją firmę i wiedziałem, że bywa lepiej lub gorzej.

Po kilku miesiącach Eugeniusz G. poprosił Kosteckiego o większą kwotę - dalsze 300 tys. zł. Chciał kupić maszyny do prac polowych. Umówili się, że w jednej umowie połączą wszystkie trzy pożyczki.

- Poprosiłem wtedy, żeby umowę poręczyły też jego dzieci: córka i syn. Ona wówczas studiowała w Opolu, a on kończył technikum rolnicze - wspomina pan Jerzy. - G. zmartwił się, że dzieci są młode i nie chciałby ich w to wciągać. Tłumaczył, że przecież z żoną poręczą, że wszystko spłacą. Aż mi się niezręcznie zrobiło, że wykazuję się takim brakiem zaufania…

Po chwili dodaje: - Straciłem czujność i ustąpiłem. Ja - finansista z długoletnim stażem! Nie wiedziałem wtedy, że G. swój majątek sukcesywnie przepisywali właśnie na dzieci.

Pan Jerzy łapie się za głowę: - Sami zostali z moimi - i jak się okazało nie tylko moimi - długami...

Ziarnko do ziarnka
W latach 2002 i 2003 Jerzy Kostecki pożyczył Wandzie i Eugeniuszowi G. jeszcze 400 tys. złotych: 3 razy po 100 tys. i 2 razy po 50 tys.

- Te ostatnie pięćdziesiąt tysięcy to był koniec moich oszczędności - opowiada Kostecki. - Na początku października 2003 razem z G. wpłaciliśmy je na rachunek firmy z Krakowa. To była przedpłata na dostawę melasy, produktu, z którego wytwarza się spirytus. G. powtarzał, że jak będzie miał na melasę, to z zysków za spirytus spłaci dług. Liczyłem na to...

Kostecki kalkulował tak: G. mają ok. 400 hektarów obsianych kukurydzą, a z każdego hektara zbiera się około 10 ton ziarna. To daje łącznie 4000 ton. A tona kukurydzy kosztowała wtedy 300 zł. - Ze sprzedaży samej kukurydzy mój dłużnik mógł mieć milion dwieście tysięcy złotych - przelicza raz jeszcze pan Jerzy. - Wtedy chciałem już tylko odzyskać pożyczone pieniądze, bo G. coraz częściej nie regulował nawet tych niewielkich opłat za samochód. Dlatego pomogłem mu nawet załatwić kupno tej melasy. Jeździłem do Krakowa, do firmy, która nią handlowała, i negocjowałem warunki dostaw. Od października 2003 do kwietnia 2004 G. dostał 2,5 tysiąca ton surowca. Za ostatnie 300 ton nawet nie zapłacił.

Krakowski producent melasy trafił na długą listę wierzycieli małżeństwa G. Na początku roku 2006 było ich - według spisu komornika - 66. Długi - u osób prywatnych, firm (głównie zajmujących się handlem paliwem), spółek, również tych z udziałem Skarbu Państwa, takich jak Orlen, oraz instytucji publicznych (urząd skarbowy, ZUS, sądy) sięgały wtedy ponad 4,2 mln złotych.

- Firmie KDM, która handluje paliwami, do dziś pan G. winny jest 160 tysięcy złotych plus odsetki, czyli ponad 200 tysięcy - mówi Marek Bobowski, prawnik firmy. - Nie odzyskaliśmy nic. Dziś firma KDM już jakoś wyprostowała ten dług. W roku 2003-2004, kiedy na rynku był zastój i każdy borykał się z problemami, te 160 tysięcy miało ogromne znaczenie! Wielu taki dług by pogrążył. KDM udało się jakoś z nim poradzić.

- Ale było ciężko, bo taka suma dla naszej firmy to poważna wyrwa w budżecie - dodaje Krzysztof Żądeł, współwłaściciel KDM. - A z panem G. w pewnym momencie nie dało się rozmawiać. Nie odbierał telefonów, a jak odebrał, to albo się denerwował, albo zachowywał dziecinnie.
Blisko 300 tys. do dzisiaj nie odzyskała też firma ARGE Paliwa z Krakowa, duży dystrybutor paliwa.

- W 2001 roku pan G. był bodaj największym naszym dłużnikiem, choć naprawdę krótko z nim handlowaliśmy - mówi Ziemowit Górski, dyrektor finansowy Arge. - Próbowaliśmy ściągać długi przez windykację komorniczą. Sam nawet brałem w tym udział. Ale to kompletnie nie przyniosło efektu. Ten pan obiecywał, że będzie płacił, zapewniał, że ma z czego, a potem nie dostawaliśmy nic. W sumie z prawie 300 tysięcy udało się nam odzyskać może 15 tysięcy...

Finansami firmy na szczęście to nie zachwiało. - Jesteśmy dużym dystrybutorem - mówi dyr. Górski. - Ale mniejsze firmy dług tego rzędu mógł wpędzić w spore tarapaty.

- O tym ogromnym zadłużeniu i kolejkach wierzycieli dowiedziałem się później, kiedy sprawę oddałem do sądu - wyjaśnia Jerzy Kostecki. - Wtedy też okazało się, że już w czerwcu, gdy zacząłem pożyczać G. pieniądze, mieli ponad milion długu.
Kostecki dopiero wtedy zaczął kojarzyć fakty:
- Pierwsze pięćset tysięcy, które miały być przeznaczone na inwestowanie w gospodarstwo i gorzelnię, poszło na remont domu G., kupno mieszkania we Wrocławiu dla studiującej wtedy w Opolu ich córki i peugeota dla syna - wylicza pan Jerzy. - Kolejne dwieście - na kapitalny remont drugiego mieszkania i zakup działki we Wrocławiu. Potem za moje pieniądze G. zrobili jeszcze wesele córce i dofinansowali zakup mieszkania we Wrocławiu…

Eugeniusz G.: - To od interesów z Kosteckim zaczęły się moje kłopoty.
(fot. Paweł Stauffer)

Ale największym zaskoczeniem dla niego i pozostałych dłużników było to, że gdy zaczęli się sądownie dopominać spłaty należności, okazało się, że G. nic nie mają.
- Gorzelnię, znaczną część gospodarstwa, mieszkanie własnościowe, a nawet kombajn do zboża przepisali na syna Piotra w 2004, 70 hektarów ziemi na córkę - mówi Jerzy Kostecki. - Nawet samochody, którymi jeździli, fikcyjnie posprzedawali dzieciom.

Przez ostatnie 3 lata, które w dużej mierze spędził w sądach, dokładnie prześledził proces przepisywania majątku na dzieci.

- To takie proste: pożyczyć, a to, co mamy, zapisać komuś innemu - śmieje się gorzko Kostecki. - I wszyscy są bezsilni. Dług jest - bo są weksle. Sąd wydaje nakaz zapłaty, który trzeba wykonać, a potem jeszcze ostatecznie klauzulę wykonalności. Tylko spłacić nie ma z czego, bo dłużnik już nic nie ma!

Kostecki wytoczył też procesy dzieciom G. - próbując udowodnić, że przejmując majątek rodziców, wiedziały o ich długach. - Proces z synem wygrałem, bo wpisy do ksiąg wieczystych są niezbitymi dowodami na przekazywanie mu majątku - mówi Kostecki. - Proces z córką przegrałem, bo zdaniem sądu niedostatecznie udowodniłem, że pożyczane przeze mnie pieniądze wydawali na samochód, wesele czy mieszkanie dla niej. Ale broni jeszcze nie składam.

Wszystko było inaczej…
Wanda i Eugeniusz G. swoich długów się nie wypierają. Ale według nich historia wygląda zupełnie inaczej.

- Zaczęło się rzeczywiście tak, jak mówi pan Kostecki - tłumaczą. - W 2001 roku przyprowadził go do nas człowiek, z którym robiliśmy interesy. Mieliśmy gorszy czas, chcieliśmy pożyczyć trochę pieniędzy. Zaoferował się Kostecki. Pożyczył, a my zatrudniliśmy go u nas. Chciał dzięki temu pomagać w firmie, a my spłacać dług również w formie pensji.

G. wspominają, że czasy były ciężkie. Towar mieli, ale nie mogli znaleźć nań zbytu.
- I znów pomógł nam Kostecki. On albo jego kolega, który go do nas przywiózł, w lutym 2002 roku nagrał firmę, która z dnia na dzień zamówiła cysternę spirytusu, 22 tysiące litrów - wspomina Eugeniusz G. - Obiecali, że zaświadczenie o pozwoleniu na handel alkoholem prześlą faksem, a na początek dobrej współpracy przesłali zaliczkę. To się wtedy nie zdarzało. Na zapłatę czasem trzeba było czekać wiele miesięcy.

Kilka dni później przyszło zamówienie na kolejny transport do tej samej firmy - tym razem na 3 cysterny.

- Ale to zamówienie mi się nie spodobało, bo firma chciała 97-procentowy spirytus, a takiego się nie produkuje - opowiada Eugeniusz G. - Zadzwoniłem, żeby to wyjaśnić, a oni powiedzieli, żeby po prostu dawać, co mam. Tknęło mnie. Zaczęliśmy sprawdzać, co to za firma. Tuż przed wysłaniem 3 kolejnych cystern okazało się, że w urzędzie nikt takiemu przedsiębiorstwu nie wydawał pozwolenia na handel alkoholem...

G. wezwał więc policję.
Kilka dni potem zgłosił się do niego urząd skarbowy z informacją, że tamta firma rzeczywiście nie miała pozwolenia na handel alkoholem. A skoro go nie miała, to nie zapłaci akcyzy. I musi to zrobić on, dostawca.

- To było 1,5 miliona złotych za pierwszą cysternę... - rozkłada ręce G. - Dla mnie wtedy kwota niewyobrażalna. Od niej zaczęły się wszystkie problemy. Straciliśmy płynność finansową i miesiąc po miesiącu dobrze prosperujące gospodarstwo istniejące od początku lat 90. i zatrudniające wtedy 55 osób zaczęło się chylić ku upadkowi.

W ślad za urzędem skarbowym, który naliczył akcyzę, przyszedł komornik i zajął majątek.
- Wszystkie cysterny, samochody, maszyny - mówi Eugeniusz G. - Przez jakiś czas jeszcze z nich korzystałem i z zarobionych pieniędzy spłacałem długi. Potem sąd zakazał użytkowania, wszedł zarządca przymusowy i pracował tak, żeby za wiele nie robić.

- Najpierw kilka razy się pojawił - dodaje Wanda G. - Mąż się ucieszył, że będzie można pospłacać te długi do końca. Ale zarządcy chyba na tym nie zależało. W dodatku kilka miesięcy potem ukradli nam ciągnik Volvo z podwórka.

Spłaciłem kopertami
G. zapewniają, że spłacali dług Jerzemu Kosteckiemu.
- Prócz pensji dostawał pieniądze w kopertach - mówi pan Eugeniusz. - Woziłem mu je w dziwne miejsca, ja albo syn. Do centrum handlowego we Wrocławiu, na pływalnię w Brzegu czy do restauracji przy drodze. Tam, gdzie chciał.
- Mąż naiwny był jak dziecko, wierzył Kosteckiemu - dodaje Wanda G. - A tamten klepał męża po ramieniu, mówił: Gieniu, pokwitowań nie trzeba. To mąż ich nie brał…

To, że koperty dla Jerzego Kosteckiego były, potwierdza też - anonimowo - była księgowa G. Nie pamięta jednak, ile ich widziała. Nie wie też, jakie kwoty wkładali do nich szefowie. G. twierdzi, że po kilka, kilkanaście tysięcy złotych. I że spłacił w ten sposób cały dług.

- Na koniec jeszcze w ramach ostatecznego rozliczenia chciałem przepisać na pana Kosteckiego działkę we Wrocławiu wartą wtedy 150 tysięcy - dodaje. - Bylibyśmy wtedy kwita. Ale on nie chciał.
- Działka położona jest na podmokłym terenie i przez to warta grosze, więc jej rzeczywiście nie chciałem - przyznaje Kostecki. - A koperty, w których była moja pensja, były może trzy, cztery. W nich tysiąc, czasem dwa w 10-, 20- i 50-złotowych banknotach. Tylko z pozoru było tam dużo pieniędzy… A wszystko to, tak jak wspominałem, ekwiwalent za dojazdy.

Rolnicy z Wierzbicy zaprzeczają, że przepisywali majątek na dzieci, żeby nie było jak ściągnąć z nich długów.
- To, co poprzepisywaliśmy na dzieci, zrobiliśmy jeszcze przed pierwszą pożyczką - mówią. - Umowy darowizny są z lipca i października 2001 roku.
- To, co naprawdę wartościowe, zbyli później albo kupili na córkę i syna - upiera się Kostecki.

G. twierdzą, że wielu swoich wierzycieli spłacili. Ile długów im jeszcze zostało - nie potrafią zliczyć. Niemal pewne jest natomiast to, że niewielu wierzycieli ma szansę odzyskać. swoje pieniądze. Bo to, co małżonkom G. zostało, niewiele jest już warte. Przyczepy niszczeją w garażach, ciągnik rdzewieje na podwórku.

- Żeby ściągnąć z nich choć złotówkę, trzeba zapłacić komornikowi koszty wyceny i egzekucji - około 16 tysięcy - tłumaczy Jerzy Kostecki. - Nie wpłacimy tego ani ja, ani żadna z firm wierzycieli, bo nawet jeśli G. zlicytują, to w pierwszej kolejności po pieniądze rękę wyciągną instytucje publiczne i spółki z udziałem Skarbu Państwa.
Kostecki znów patrzy na kilogramy dokumentów opatrzone sądowymi pieczątkami.
- A to, że wśród tych długów jest cały mój dorobek? To moja strata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska