Prowokacja gliwicka wykluła się w Sławięcicach

wrocław.dolny.slask.pl
W tym pałacu w Sławięciach (niem. nazwa Ehrenforst) zakwaterowało się komando, które miało za zadanie przeprowadzić akcje dywersyjne na pobliskiej granicy polsko-niemieckiej. Oficerowie zamieszkali w komnatach księcia Hohenlohe.
W tym pałacu w Sławięciach (niem. nazwa Ehrenforst) zakwaterowało się komando, które miało za zadanie przeprowadzić akcje dywersyjne na pobliskiej granicy polsko-niemieckiej. Oficerowie zamieszkali w komnatach księcia Hohenlohe. wrocław.dolny.slask.pl
W sierpniu 1939 roku w niewielkiej miejscowości pod Kędzierzynem hitlerowcy przygotowywali akcję dywersyjną, która miała usprawiedliwić atak III Rzeszy na Polskę.

Adolf Hitler, planując atak na Polskę, chciał uniknąć wojny na dwa fronty. Liczył, że Francja i Wielka Brytania nie wykonają zobowiązań sojuszniczych. Musiał jednak dać powód do nieudzielenia pomocy Polsce, którą chciał przedstawić w roli najeźdźcy. W ten sposób powstał plan "Operacji Himmler".

- Dostarczę propagandowych przyczyn dla wybuchu wojny z Polską. Zwycięzcy nikt nie będzie pytał, czy przyczyna była prawdziwa - oznajmił Hitler swoim generałom na odprawie, która odbyła się 22 sierpnia 1939 roku.

Operacja miała polegać na przygotowaniu nawet 200 aktów dywersyjnych na granicy polsko-niemieckiej, które miały usprawiedliwiać interwencję zbrojną. Za jej przygotowanie odpowiedzialny był Reinhard Heydrich, szef Sicherheitspolizei, czyli policji politycznej i aparatu terroru III Rzeszy.

Heydrich należał do najbardziej zagorzałych nazistów, za swoje zbrodnie, których dokonywał w czasie wojny, zyskał przydomek "archanioła śmierci". Do najważniejszych elementów "Operacji Himmler" miały należeć sfingowane ataki na radiostację gliwicką, leśniczówkę w Byczynie (Pitschen) oraz punkt celny w Rybniku-Stodołach (Hochlinden).

Zamieszkali u księcia Hohenlohe

Wytypowane do tych zadań specjalne komando złożone z kilkudziesięciu esesmanów i członków policji politycznej przyjechało w nocy 21 sierpnia do Sławięcic (wówczas samodzielna miejscowość, dziś osiedle Kędzierzyna-Koźla). Żołnierzy i policjantów zakwaterowano w pałacu rodziny Hohenlohe. Oficerowie zamieszkali w komnatach księcia Maxa, a szeregowi żołnierze w gospodzie.

To właśnie w sławęcickim pałacu trwały narady, które miały mieć wpływ na przyszłe losy nie tylko Polski, ale i całej Europy. Wśród dowódców był urodzony w Głogówku Hauptscharführer SS Josef Grzimek, jeden z największych niemieckich zbrodniarzy, który później, już w czasie wojny, odpowiadał m.in. za pogrom Żydów we Lwowie. Grzimek został skierowany do ataku na posterunek celny w Stodołach. Rozkaz brzmiał: "Należy rozmawiać tylko po polsku i śpiewać antyniemieckie pieśni oraz hymn polski, wykrzykiwać "niech żyje Polska" i "precz z Niemcami" oraz często strzelać w powietrze. Komorę celną należy zdemolować, wszystko porozbijać doszczętnie".

Tuż przed samą operację do Stodół na inspekcję przyjechał sam Heinrich Himmler, jeden z przywódców Trzeciej Rzeszy, twórca SS i gestapo. Na miejsce ataku przywieziono więźniów z obozu koncentracyjnego z Sachsenhausen, których na potrzeby akcji nazwano "konserwami". Więźniów ogolono i przebrano w polskie mundury, następnie wstrzyknięto im truciznę, po której stracili świadomość. Półprzytomnych podrzucono pod posterunek i zastrzelono w taki sposób, aby zasugerować, że zginęli w akcji. To miał być dowód na to, że ataku i dewastacji dokonali Polacy. Jednocześnie wykrzykiwano polskie hasła i zdemolowano budynek celników.

Kolejną akcję przeprowadzono w Byczynie. W okolicznej oberży zakwaterował się oddział specjalny, dowodzony przez Oberfuehrera Otto Rascha. Grupa przebrana w cywilne ubrania ruszyła przez las w stronę leśniczówki. Śpiewali i rozmawiali głośno po polsku, a także strzelali często w powietrze. Kilka kul trafiło w niemieckie domy bez większych uszkodzeń. Oddział wrócił punktualnie o 22 do oberży, gdzie urządzono popijawę. Podczas akcji nikt nie zginął.

Gazety i tak napisały później wzięte kompletnie z powietrza "niusy" o tym, że w Stodołach wzięto do niewoli ośmiu polskich powstańców i sześciu żołnierzy, a w Byczynie piętnastu Polaków, w tym sześciu żołnierzy.

Tajemniczy Naujocks

Najważniejszą prowokacją miał być jednak atak na radiostację w Gliwicach. Odpowiedzialnym za całą "Operację Himmler" Reinhard Heydrich mianował oficera służby bezpieczeństwa Alfreda Naujocksa. To jedna z ciekawszych i najbardziej tajemniczych postaci drugiej wojny światowej. Po klęsce III Rzeszy pozostał na wolności, współpracując z organizacją Odessa, która pomagała zbrodniarzom niemieckim uciec przed odpowiedzialnością. Napisał też książkę pt. "Ten, który rozpoczął wojnę". Nie wiadomo nawet dokładnie, kiedy umarł, prawdopodobnie w latach 60.

Naujocks, podobnie jak inni członkowie specjalnego komanda, musieli podpisać rewers, że niedotrzymanie tajemnicy oznaczać będzie śmierć ich samych oraz ich rodzin.

Planowana prowokacja gliwicka w ogóle była utajniona do tego stopnia, że do dziś nie pozostał po niej żaden spisany dokument. Znajdujące się w tym artykule informacje pochodzą w dużej części z zeznań Naujocksa, które złożył 20 listopada 1945 roku podczas procesu norymberskiego.

Oddział liczący 7 osób przeniósł się ze Sławięcic do hotelu "Haus Oberschlesien" w Gliwicach. 31 sierpnia o godzinie 16.00 Heydrich zadzwonił do hotelu, słuchawkę podniósł Naujocks.

- Großmutter gestorben (pol. "Babcia umarła") - powiedział, po czym odłożył telefon. Ta zaszyfrowana wiadomość była sygnałem do rozpoczęcia akcji, mającej uzasadnić napaść Niemiec na Polskę i opóźnić wybuch drugiej wojny światowej.

Dwoma samochodami członkowie specgrupy pojechali do budynku komendy policji w Gliwicach. Stamtąd odebrali Franciszka Honioka, który, choć miał obywatelstwo niemieckie, czuł się Polakiem, walczył w powstaniach śląskich. Gestapo aresztowało go dzień wcześniej we wsi Łubie.

Fatalna pomyłka

Honiokowi wstrzyknięto truciznę, po której stracił kontakt z rzeczywistością. Słaniającego się na nogach mężczyznę esesmani pod ramię wyprowadzili z celi i wsadzili do samochodu. Następnie przebrali się w ubrania robocze. Wbrew powszechnej opinii nie były to polskie mundury, ponieważ było bardzo mało prawdopodobne, aby tak ubranym żołnierzom udało się niepostrzeżenie przekroczyć granicę i dojechać pod radiostację. Żeby nie mordować swoich żołnierzy, SS usunęło straże budynku, wewnątrz został tylko jeden policjant, pracownik poczty, telegrafista, maszynista oraz dozorca. Komando weszło do niestrzeżonego budynku dokładnie o 20.00.

- Ręce do góry! - krzyknęli po polsku napastnicy, klnąc jednocześnie w tym samym języku. Obsługa radiostacji została zakneblowana i uwięziona w piwnicy. Jeden z esesmanów próbował uruchomić mikrofon, z którego miał wygłosić kilkominutowy komunikat w języku polskim, sugerujący atak na Niemcy. Spiskowcy liczyli, że usłyszany zostanie w całej Europie. Wtedy okazało się, że akcja została fatalnie zaplanowana, ponieważ nikt nie sprawdził, że radiostacja w Gliwicach nie nadaje własnego programu, tylko transmituje go do radiostacji wrocławskiej, która miała dużo większą moc.

Do dziś nie wiadomo, czy ten fatalny w skutkach błąd wynikał z faktu, że operację przeprowadzano w wielkiej tajemnicy, czy też był on efektem wewnętrznej rozgrywki służb Trzeciej Rzeszy. Podobnych błędów było więcej. Zwłoki rozstrzelanych więźniów w Stodołach przebranych w polskie mundury zostały sfotografowane dla potrzeb prasy. Tłem zdjęcia z ciałami żołnierzy miał być punkt celny, tak wymowna fotografia byłaby publikowana na pierwszych stronach wszystkich gazet. Ktoś jednak fatalnie ją skadrował, pomijając graniczny budynek, i żadna redakcja nie chciała go wydrukować.

Uwaga, tu Gliwice

Jeden z członków grupy, która napadła na radiostację, był radiotechnikiem i przypomniał sobie, że w budynku musi być także mikrofon burzowy. Służył on do krótkich komunikatów dla lokalnych mieszkańców. Za jego pomocą informowano ich, że ze względu na wyładowania atmosferyczne drewniana radiostacja musi zostać wyłączona i uziemiona. Jeden z esesmanów do mikrofonu odczytał przygotowany wcześniej kilkuminutowy komunikat, zaczynający się od słów: "Uwaga! Tu Gliwice! Radiostacja znajduje się w polskich rękach...". Pozostali członkowie komanda strzelali w tym czasie w górę i krzyczeli po polsku, lżąc Niemcy.

Po zakończeniu nadawania z jednego z samochodów wyciągnięto półprzytomnego Honioka. Osobiście zastrzelił go Naujocks, jego ciało pozostawiono przed wejściem do radiostacji. To miał być dowód, że to Polacy przygotowali atak.

W rzeczywistości prowokacja była kompletną klapą. Z kilkuminutowego komunikatu w eter poszło jedynie kilka pierwszych słów. Na dodatek słyszeli je tylko zdezorientowani mieszkańcy Gliwic i okolic. Agencja prasowa "Deutsche Nachrichtenbur" przygotowała jednak komunikat: "Napad na rozgłośnię był prawdopodobnie sygnałem do generalnego ataku polskich powstańców na ziemie niemieckie. Mniej więcej w tym samym czasie powstańcy polscy, jak udało się stwierdzić do chwili obecnej, przekroczyli granicę w dwóch innych punktach. Chodziło tu ponownie o ciężko uzbrojone oddziały, które prawdopodobnie wspierane były przez regularne formacje wojskowe. Oddziały policji granicznej stawiły opór napastnikom. Zaciekłe walki trwają".

1 września 1939 roku o godzinie 10 Hitler wygłosił do członków Reichstagu przemówienie. Oświadczył, że z winy Polski doszło do czternastu incydentów granicznych. - Polacy dzisiaj po raz pierwszy ostrzeliwują nasze terytorium także przy użyciu regularnych wojsk. Zareagowałem - od godz. 4.45 odpowiadamy na ten ogień ogniem - oznajmił przywódca III Rzeszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska