Skarb Bułecki wciąż zakopany. Rozmowa z liderem Zakopower

Redakcja
Rozmowa z Sebastianem Karpielem-Bułecką, liderem zespołu Zakopower.

- Czy po zgarnięciu opolskiej Karolinki za piosenkę premierową ostro świętowaliście?
- To nie wymówka, ale naprawdę nie bardzo było kiedy. Następnego dnia po występie jechaliśmy na dwa koncerty. Nie powiem, wypiliśmy toast. I wcale nie lampką wina, bo wino to nie było.

- Justyna Steczkowska, ogłaszając wasze zwycięstwo, powiedziała, że wiadomo, kto wygrał i odwołała się do twojej urody. Nie wkurza cię takie podkreślanie, jakim ładnym chłopcem jesteś?
- Wkurza. Wolałbym, żeby mnie oceniano jako dobrego czy złego wykonawcę. Mam nadzieję, że taki czas przyjdzie.

- A chwalenie urody nie cieszy ani trochę?

- Cieszy i czasem trochę krępuje. A czasem pomaga. Mimo to wolałbym jednak być dobrym, a nie ładnym wokalistą czy muzykiem.

- Czemu młody facet, który powinien się cieszyć życiem, śpiewa piosenkę o przemijaniu. Bo o tym jest utwór "Boso".

- Jedno drugiego przecież nie wyklucza. Śpiewam, bo żyjemy w takich czasach, gdy zapominamy niestety o prawdziwym sensie życia. Jesteśmy zabiegani, gonimy za pieniędzmi i często nam umyka fakt, że z tego świata odejdziemy tak, jak nań przyszliśmy - bez niczego, boso. Tymczasem są inne wartości, na które powinniśmy zwrócić uwagę. Te nieprzemijalne, jak choćby przyjaźń.


- Postanowiłeś się przeciwstawić czasom i nie gonić za kasą?

- Nie gonię za nią. Pracuję dużo, często jestem w trasie. Ale sobie i innym chcę tą piosenką przypomnieć, żeby się w tym nie zatracić. Żeby wszystko robić we właściwych proporcjach. Tym bardziej, że czas ucieka, mamy go coraz mniej. Jak włosów na głowie. Ja po tym na przykład obserwuję jego upływ (śmiech). No i po tym, że w metryce coraz bliżej mi czterdziestki niż dwudziestki.

- Co prawie 40-letni Sebastian myśli o tym chłopaku po dwudziestce, który zaczynał karierę?

- Nie żałuję ani chwili. Mam przekonanie, że wszystko robiłem najlepiej, jak w danym momencie umiałem. Pewnie kilka rzeczy się nie udało, ale dziś nie pora, żeby się nad tym rozwodzić. Mądrzejszy na pewno jestem o znajomość reguł, które rządzą życiem i show-biznesem.

- Kiedyś tego show-biznesu nie lubiłeś, nie bywałeś na bankietach. Dziś kolorowe pisma donoszą, że bywasz. Na przykład na pokazach mody.

- Na bankietach dalej nie lubię bywać. Pojawiam się na nich tylko wtedy, kiedy gram. A na owym pokazie byłem, bo przyjaźnię się z projektantem, czyli Mariuszem Przybylskim. Zazwyczaj jednak na bankiety nie chadzam.

- Dlaczego?

- Bo na takich spotkaniach nie odnajduję prawdy. Nie czerpię z nich satysfakcji. Wolę pójść na piwo z kolegami z zespołu. Więcej to wnosi do mojego życia niż największe rauty.

- A do bycia w mieście - ty, chłopak z gór - już przywykłeś?

- Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tak naprawdę największy szok przeżyłem lata temu, jak się przeniosłem z Kościeliska do Krakowa na studia. To była pierwsza styczność z wielkim miastem, czas, gdy zostawiłem góry. Dołowało mnie to strasznie. Przychodziłem z zajęć i przesypiałem popołudnia. Mój organizm chyba bronił się przed miastem. Teraz nie jest już tak źle.

- Mieszkasz dziś bardziej w Zakopanem czy w Warszawie?

- Zdecydowanie bardziej w Warszawie, choć miewam trudne momenty i sam się zastanawiam, jak to ze mną jest. Jak za długo jestem w Zakopanem, to mnie nosi - męczy stagnacja, brakuje akcji. Jak siedzę długo w Warszawie, to mnie męczy ruch. Jestem rozdarty. Staram się - i dalej będę dbał o to - żeby móc być trochę tu i tu. A może jeszcze w przyszłości trochę gdzieś za granicą…

- Gdzie na przykład?

- Na przykład we Włoszech, w Toskanii. Bardzo lubię klimat tamtego miejsca. Włochy w ogóle są fajnym krajem. Można tam jechać i nad morze, i na narty. Co roku bywam w Dolomitach. A w Toskanii zapuszczałem się swego czasu w okolice Asyżu.

- I poważnie myślałeś, żeby się tam przenieść?

- Myślę, że mógłbym tam bywać dłużej i częściej. Ale nawet jeśli - to jeszcze kwestia dalekiej przyszłości. Póki co zdecydowanie jestem związany z Polską. Tym, co się dzieje tutaj, najbardziej się przejmuję.

- Co na przykład cię drażni?

- To, że nasi ciągle przegrywają w piłkę, którą lubię. Drażnią mnie informacje, że nie będzie autostrad na Euro. Że schody na stadionie narodowym są źle zbudowane. Denerwuje mnie taka świadomość, że z czymś sobie nie poradziliśmy, a przecież powinniśmy. Nie wiem, czego to jest konsekwencja - tego, że nasza słowiańska natura jest rozlazła czy tego, że przez 50 lat byliśmy ubezwłasnowolnieni i dziś trudno nadrobić braki z zarządzania własnym państwem.

- Nadal, będąc w Warszawie, czujesz, że w górach jest halny?

- Tak, jestem wtedy pobudzony. Nie mogę spać, nie chce mi się jeść, jestem nerwowy. Nie umiem powiedzieć, na czym to polega. Jak ktoś pojedzie do Zakopanego i trafi na halny, to będzie wiedział, o czym mówię. To są duże skoki ciśnienia, które mocno przekładają się na człowieka. Przed halnym w Zakopanem dużo osób się upija, wariaci wychodzą na ulicę, nawet samobójstw jest więcej.

- Drażni cię nie tylko halny. Po poprzednim festiwalu w Opolu, gdy zdobyliście z Zakopowerem Karolinkę na Premierach, mocno cię podobno wkurzył jeden z fotoreporterów, który uwiecznił, jak jesz salceson. Czemu cię to tak dotknęło?

- Bo to strasznie głupie - zamiast pisać i pokazywać, że wygraliśmy Opole, to najwięcej się pisało, że zjadłem dwa plastry salcesonu i zapiłem wodą… To było na konferencji prasowej, dzień po Premierach. Przyszedłem na nią mocno skacowany, bo dzień wcześniej naprawdę świętowaliśmy. A że miałem ustawiony wywiad za wywiadem, to chciałem coś szybko przegryźć. No i gość zrobił mi zdjęcie, jak sobie wkładam do ust plaster salcesonu… Kompletnie nie wiem, co to za ciekawostka i sensacja… Wtedy faktycznie mocno mnie to wkurzyło. Dziś się tylko dziwię.

- A w takich momentach, jak cię fotografują z salcesonem w ustach, to myślisz sobie, że lepiej byłoby być skoczkiem narciarskim - bo podobno miałeś taki zamiar.

- Miałem, zapisałem się nawet do klubu, ale zrezygnowałem. Ale nie żałuję absolutnie, że idę taką, a nie inną drogą. Robię to, co kocham i jeszcze z tego żyję. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. A takie zdjęcie - to jedna z konsekwencji tego wyboru. Przyjmuję z pokorą.

- Chciałeś też być ratownikiem górskim. To marzenie każdego chłopaka z Podhala?

- Chyba tak, chyba każdy z nas miał takie ciągoty.

- Twoje daleko zaszły?

- Wysoko (śmiech). Wspinałem się, chodziłem na dyżury z moimi kolegami toprowcami. Jeździłem na nartach. I zaniedbywałem szkołę…

- Słowem zbójowałeś.

- Zbójowałem. Ale chyba już swoje odrobiłem.

- Czego byś już nie powtórzył?

- Picia alkoholu w wieku 17 lat do rana. Jak patrzę na chłopaków, którzy dziś robią to samo w tym samym wieku, to wiem, że na miejscu rodzica osiwiałbym albo wyłysiał. Obgryzłbym resztki paznokci. Swoim dzieciom na to nie pozwolę.

- Swoje góralskie korzenie bardzo szanujesz, a z drugiej strony często nie szczędzisz gorzkich słów. Czemu?

- Bo z jednej strony kocham moje rodzinne strony, a z drugiej - wiele mnie w nich drażni. Mówię o tym, bo uważam, że tak się powinno robić. Trzeba próbować przekonywać górali, że nie wszystko co robią czy wymyślają jest dobre. To trudne, bo często ci ludzie są zasklepieni w swoich przekonaniach. Dla dobra gór i Zakopanego dobrze by było, żeby ich rodowici mieszkańcy zdali sobie sprawę z jednego: świat jest wielki i piękny, a Podhale nie jest jego pępkiem.
- A górale uważają, że jest?
- Wielu na pewno. Mają przekonanie, że w Zakopanem jest najpiękniej, a oni wszystko wiedzą i robią najlepiej. A cepry, ludzie, którzy tam jadą, są mniej rozgarnięci. Dlatego można im wetknąć wszystko. Tymczasem nie można. Ludzie jeżdżą teraz po całym świecie, mają wybór i jak poczują się nie tak potraktowani, to pojadą gdzie indziej.

- Jesteś artystą i architektem. Co łączy muzykę i architekturę?
- Bardzo wiele rzeczy. To dwie naprawdę bliskie dziedziny sztuki. Architektura zagospodarowuje namacalną przestrzeń wokół człowieka. Muzyka - tę niematerialną. Proces twórczy też jest podobny. I w jednym, i w drugim przypadku siadasz nad pustą kartką i musisz ją zapełnić. Nutami albo rysunkami i wypisem materiałów budowlanych. Improwizować można i tu, i tu.

- Ale przy projektowaniu domu trzeba chyba wykazać się większą ostrożnością, być bardziej odpowiedzialnym.
- Zależy jak się do tego podchodzi. Muzyka przecież edukuje, kształtuje charakter, spojrzenie na życie. Faszerowanie byle jakimi dźwiękami może nie jest tak niebezpieczne jak wstawienie nie takiej belki w stropie jak trzeba, ale też jest złem. W obu przypadkach tworzenie czegoś wpływa na to, czy się komuś będzie dobrze żyło czy nie. Tylko zmysły, którymi to odczucie określamy, są różne.

- A propos dobrego życia - podobno w twojej rodzinie jest jakiś legendarny skarb…
- Zbójnickie pieniądze, które mój prapradziadek schował tak, że do tej pory nie możemy ich znaleźć.

- To rodzinna opowiastka, czy jest w tym krztyna prawdy?
- To najprawdziwsza prawda. Opowiadała mi o tym moja babcia. Mój prapradziadek współpracował jakoś ze zbójnikami. Ci przynosili mu na przetrzymanie monety. Dziadek je najpierw gdzieś trzymał, a potem zakopał - do dziś nie wiadomo gdzie.

- I nie szukacie ich?!
- Już dawno chyba nie, ale mój wujek opowiadał, że jak kiedyś orał pole ze swoim dziadkiem, moim pradziadkiem, to tamten sprawdzał przekopywaną ziemię na polu. Nic nie znalazł.

- Dziękuję za rozmowę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska