Skrzypce i nasz szalony świat

Redakcja
Z Krzysztofem i Jakubem Jakowiczami rozmawia Danuta Nowicka

- Skrzypce pojawiły się w życiu panów w skrajnie różnych okolicznościach. Jeśli chodzi o ojca, był to poniekąd przypadek, podczas gdy syn, jak nietrudno się domyśleć, od urodzenia został na nie świadomie lub nieświadomie "zaprogramowany".
Krzysztof Jakowicz: - Powiem więcej: w moim życiu zaistniały najzupełniej przypadkowo, ponieważ w szkole szło mi bardzo dobrze i nie miałem co z czasem robić. Rodzice chcieli, bym uczył się gry na fortepianie, a że nie stać ich było na instrument, kupili skrzypce. Tak je pokochałem, że gram do dzisiaj. Sytuacja Kuby rzeczywiście była inna.
Jakub Jakowicz: - W domu wszyscy grali, więc nie miałem innego wyjścia. No, może nie do końca; równocześnie bardzo chciałem grać.
K. J.: - Wyznałeś nam ostatnio, że w dzieciństwie wydawało ci się, że wszyscy na świecie grają na skrzypcach, bo nie dość, że graliśmy we trójkę, to robili to moi uczniowie i koledzy.
- Ile miał pan lat, po raz pierwszy biorąc do ręki instrument?
J.J.: - Siedem.
- Znacznie więcej niż Japończycy, którzy zaczynają jako dwulatkowie.
K. J.: - Całe szczęście. Choć oni też troszeczkę zmądrzeli i pozwalają dziecku jeszcze przez rok, dwa "zdobywać doświadczenie".

- Krzysztof Jakowicz urodził się w 1939 r. w Palmirach. Studia wiolinistyczne we Wrocławiu, w Warszawie i Bloomington w USA. Laureat konkursów skrzypcowych m.in. w Warszawie, Poznaniu, Bukareszcie i Wiedniu, uczestnik Warszawskiej Jesieni, Festiwalu Dwóch Światów w Spoleto, Berliner Festspiele, Festival de Paris, Wiener Festwochen. Występuje ze słynnymi orkiestrami na całym świecie. Profesor Akademii Muzycznej w Warszawie i Soal University w Osace w Japonii.

- Jakub Jakowicz urodził się w 1981 r. Gry na skrzypcach uczył go ojciec, był także ostatnim uczniem prof. Tadeusza Wrońskiego. Koncertuje od 11. roku życia. Laureat pierwszych nagród konkursów skrzypcowych w Lublinie, Wattrelos we Francji, Takasaki w Japonii, zwycięzca Międzynarodowej Trybuny Młodych Wykonawców w Bratysławie. Sukces na Festiwalu Radio France. Ostatnio - nagroda Towarzystwa Polsko-Japońskiego dla najbardziej obiecującego skrzypka roku 2002. Gra z czołowymi orkiestrami polskimi. Koncertował we Francji, Hiszpanii, Niemczech.

- Panów drogi posiadają dobre, ale i złe strony: w pierwszym przypadku wszystko trzeba było zaczynać od początku, w drugim - blask ojca mógł stać się cieniem, rodzajem twórczego ubezwłasnowolnienia. No i pewno ludzie komentowali: "To syn tego słynnego skrzypka".
K. J.: - Mogło być gorzej, bo mogłem się nazywać Ojstrach... Rzeczywiście dałem początek tradycji muzycznej w rodzinie, ale rozumiem to jako pewnego rodzaju walor. Kiedy trzeba się samemu przebijać, muzyka jest bardziej autentyczna, bardziej własna.
J. J.: - To prawda, że miałem ułatwiony start, ale tata twierdzi, że gdybym nie grał dobrze, nigdy w życiu nie dostałbym tak wielu zaproszeń. Panuje opinia, że jeśli ma się w domu muzyków, trudno stworzyć własną, oryginalną wizję. Ja jednak zagrożenia nie dostrzegam, dzielę optymizm taty i uważam, że jestem dzieckiem szczęścia.
K. J.: - Najważniejsze, że masz pasję do grania.
J. J.: - Nie taką jak ty.
K. J.: - Każdy posiada inną i tak jest dobrze. Tę Kuby potwierdzają osiągnięcia. W wieku 21 lat jest już po debiucie z filharmonią monachijską, występie w Madrycie, z orkiestrami we Francji i czołowymi polskimi. To się rzadko zdarza. Odczuwam szczególną satysfakcję, bo jest moim uczniem.
- W pana muzyce podkreśla się emocjonalność, różną od techniczności i monumentalizmu gry Konstantego Andrzeja Kulki. Czy ów ładunek uczuciowy jest najwyższym stadium wtajemniczenia? Wszelkie przeszkody natury technicznej i intelektualnej zostały już pokonane i można sobie pozwolić na ekspozycję własnego "ja"...
- J. J.: - Mój stosunek do muzyki od samego początku cechuje emocja, przejęcie, a to, że zauważa się inność wykonawców, bardzo mnie cieszy. Różnice pomiędzy ludźmi są najpiękniejsze, w sztuce w szczególności. Jestem wręcz pełen uwielbienia dla Andrzeja, zresztą niedawno mieliśmy okazję wspólnie występować na festiwalu.
- Przystępując do pracy nad utworem, próbuje go pan zaśpiewać. Co przemawia za tą oryginalną metodą?
K. J.: - To przede wszystkim sprawa wyobrażenia go sobie. W momencie, kiedy zaczynamy pracować, działają różne czynniki: trudności techniczne, przeszkody manualne, odciągające od finalnego obrazu. A ten obraz powinniśmy mieć od początku, już na wstępie posiadać gotową koncepcję. Wprzęgnąć wyobraźnię, żeby przekazać słuchaczowi obraz jasny i szczery, jakoś go poruszyć. Stąd to śpiewanie.
- 13 lat pracował pan nad koncertem Sibeliusa. Ten fakt rujnuje wyobrażenie o największym nawet wysiłku wykonawczym...
K. J.: - Właśnie teraz Kuba uczy się tego koncertu. Wystarczy mu półtora miesiąca, żeby wystąpić na estradzie.
- Ponieważ przetarł mu pan drogę?
K. J.: - Ponieważ w młodości wszystko jest możliwe, inaczej bije puls. A wiek dojrzały to dłuższa refleksja, to świadomość większej odpowiedzialności (ja rozpocząłem pracę nad tym dziełem w wieku czterdziestu paru lat!).
- Kilkadziesiąt lat pracy na estradzie, pana liczne sukcesy sprawiają, że nadszedł czas odcinania kuponów?
K. J.: - Odcinanie kuponów mnie nie interesuje. Wciąż intensywnie pracuję, ponieważ wierzę, że jutro będę grał lepiej niż dzisiaj.
- W czasach Rubinsteina wydawało się, że lepiej już grać nie sposób, tymczasem - pozwolę sobie na terminologię sportową - poprzeczkę ustawia się coraz wyżej. A może po prostu gra się inaczej, odpowiednio do zmieniających się oczekiwań wobec muzyki?
K. J.: - Średni poziom grania na świecie bardzo się podniósł, jest coraz więcej dobrze grających instrumentalistów, natomiast talentów tyle samo. Widzi pani, w sztuce najważniejsza jest osobowość. Czasami obserwuję syna na koncertach za granicą. Jest wielu równie dobrze, a może i lepiej grających skrzypków w jego wieku, natomiast to, co decyduje o jego sukcesach. to osobowość, która sprawia, że słuchający zapomina o Bożym świecie. Tak samo jak w plastyce. Ktoś rzuci kilka kresek na płótno i robi to w sposób tak fascynujący, że zatrzymuje widza na dłużej.
- Tak więc nie ma obaw, by adepci japońskiej szkoły mistrzów zdominowali pozostałych muzyków?
K. J.: - To wizja nierealna, niemniej pod pewnymi względami warto ich naśladować. Odwiedzam Japonię co dwa, trzy lata i obserwuję ich niesłychaną cierpliwość, pracowitość i wnikliwość. Podziwiam, że, podobnie jak i inni mieszkańcy Wschodu, Chińczycy i Koreańczycy, dążąc do tego, by jak najwięcej wiedzieć, działają na zasadzie "odkurzacza". Mimo szalonego stechnicyzowania mają wielki szacunek dla sztuki, powszechnie uczą muzyki. Na jednej ulicy widzi się dziesiątki dzieci z instrumentami, co jest dowodem na rozumienie, że osobowość człowieka musi być rozwijana w sposób wszechstronny i muzyka temu służy, kształcąc koncentrację, uwagę i wrażliwość, stępianą przez nasz szalony świat. Budując dobrobyt, powinniśmy o tym pamiętać, zamiast preferować w mediach tylko jeden rodzaj muzyki - głośnej i hałaśliwej.
- Nie słuchają panowie muzyki rozrywkowej?
J. J.: - Ja - tak. Zresztą nie zgadzam się z tatą. Nie uważam, by mediami zawładnął tylko jeden rodzaj muzyki. Rzecz w tym, że jest tego tyle, że często nie jesteśmy w stanie wyodrębnić dobrej. Każdy czas ma swoje upodobania. Nie dostrzegam zagrożenia w tym, że ludzie słuchają muzyki rozrywkowej. Szkoda, że nie innej, ale w Polsce nikt ich tego nie nauczył.
K. J.: - Jedną rzecz powiedziałeś słusznie, że ciecze ta muzyka bez przerwy. Słychać ją w sklepie, to samo na dworcu kolejowym. Poza tym w godzinach największej oglądalności w telewizji puszcza się rzeczy chodliwe, prymitywne. A że często na tle obrazu nawiązującego do erotyki, zaczyna się obie te rzeczy kojarzyć.
J. J.: - Bywa, że muzyka poważna także powstaje z pobudek erotycznych. Taki mamy świat. Wideoklipy - ty się z tym nie zgadzasz - to także sztuka, rodzaj pop-artu.
K. J.: - Być może. Nie odpowiada mi jednak, by o tym, co mamy słuchać, decydowali nie ci, którzy się na tym znają, tylko ci, którzy operują dużymi pieniędzmi. Przeciwko temu protestuję. Przeciwko brakowi alternatywy, również w innych dziedzinach sztuki. Nie chodzi tylko o to, by ludzie dowiadywali się, że Miłosz czy Szymborska otrzymali Nobla, bo oni pracują nie po to, żeby wygrywać, lecz by tworzyć. Zadaniem mediów, w tym TV, powinno być częste przedstawianie ich poezji. Ich, a także mniej znanych poetów, choćby Marii Sławskiej ze Strzelec Opolskich. Po to, by wzbogacić język: język słowa i muzyki, propagując także muzykę klasyczną.
- Cała rodzina Jakowiczów gra na skrzypcach. To kwartet czy czwórka solistów?
J. J.: - Różnice występują w detalach, przy czym detale też są ważne. Wydaje mi się, że trudno połączyć nasz zawód i życie rodzinne. Mama nie gra już koncertów, tylko uczy w akademii muzycznej, a siostra spełnia się w orkiestrach Polskiego Radia i Sinfonia Varsovia.
K. J.: - Jeśli się poważnie nad tym zastanowić, każdy z nas jest inny, co jest fantastyczne, a równocześnie tworzymy zgraną paczkę, która tylko od czasu do czasu się spiera.
- Tym razem przyjechali panowie na Śląski Festiwal im. Ludwika van Beethovena w Głogówku. Szkoda, że także nie do Opola.
K. J.: - Syn trzy lata temu inaugurował tu sezon, o mnie ostatnio filharmonia nie pamięta. Jeśli zaprosi, z przyjemnością wystąpimy. Zaś jeśli chodzi o Głogówek, także o Moszną... Powinna z nich brać przykład cała Polska. Środowiska mniejsze potrzebują dowodów i śladów kultury wysokiej, to je mobilizuje i nobilituje. Nam też wielką radość sprawia kontakt z ludźmi, którzy na co dzień niezmiernie rzadko mają ku temu okazję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska