Smarchowice Śląskie. Sąsiedzie, odejdź od płota!

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
- Nie będą tu nam niczego grodzili - mówi Krzysztof Dobroć (z lewej), który pilnuje się, żeby nie przekroczyć wirtualnej granicy, i dlatego biegnie tuż przy ścianie swojego domu. Akcję obserwuje z daleka Józef Pańków.
- Nie będą tu nam niczego grodzili - mówi Krzysztof Dobroć (z lewej), który pilnuje się, żeby nie przekroczyć wirtualnej granicy, i dlatego biegnie tuż przy ścianie swojego domu. Akcję obserwuje z daleka Józef Pańków. Jarosław Staśkiewicz
Spór między rodzinami Pańkowów i Dobrociów ze Smarchowic Śląskich rozsławił wieś na całą Polskę. Zwaśnieni sąsiedzi już dwa razy byli pokazywani w "Teleexpressie", tyle samo razy wystąpili w opolskiej telewizji, a ich blaszany płot jest słynny w namysłowskich komendach policji i straży miejskiej, w opolskim i kluczborskim sądzie, nawet w biurach geodetów.

Ludzie w Smarchowicach tylko wzdychają: - Po co im to? Nie szkoda im tej kasy, co już wydali na prawników?

- To gdzie ta granica? - Józef Pańków właśnie oderwał się od pracy w szopie. - Tutaj jest jeden słupek, a drugi o tam, na rogu. Włącz pan kamerę, to rozciągniemy sznurek i dokładnie pokażę - mówi pan Józef.

Ledwo gospodarz wbija w ziemię pręt i zahacza o niego linkę - na podwórku jak spod ziemi wyrasta szczupły chłopak. Biega, szarpie za sznurek, wreszcie wyrywa pręt z ziemi i rusza do nas.

- Zaraz wzywam policję, a pan będzie świadkiem. Bo ten człowiek - chłopak pokazuje na sąsiada - nie ma prawa niczego tu grodzić.

- A pan to może nie wszedł na nasze podwórko?! - Pańków nie pozostaje mu dłużny i pyskówka rozkręca się na dobre. O dziwo, obie strony zachowują konwenanse i krzyczą do siebie per pan. Dopiero gdy do kłótni włącza się ojciec chłopaka, sąsiedzi zaczynają się "tykać".

- Przegrałeś sprawę w Kluczborku?! Co ci sędzina powiedziała? - wypomina Ryszard Dobroć

- Ja ci zaraz pokażę wyrok! To ja chciałem płot stawiać czy ty? - odgryza się Józef Pańków.
Po chwili sąsiedzi wycofują się na swoje pozycje, czyli do mieszkań.

Spornej granicy nie muszą już pokazywać - wszystko jest jasne. Dwa domy stoją w odległości 3,5 metra, a między nimi prowadzi wjazd na podwórko rodziny Pańków.

Większość tej drogi należy właśnie do nich, ale wąski pas po lewej stronie to niewątpliwie własność Dobrociów. Wystarczyło obserwować młodego Dobrocia, który szarpiąc za sznurek, biegał tylko po skrawku ziemi wzdłuż swojego domu. W tym czasie Józef Pańków pilnował się, by na ten skrawek nie wchodzić.

A było tak zgodnie…

Dom po prawej należał do rodziców Danuty Pańków, dom po lewej - do rodziców Stanisławy Dobroć.

Przez lata między sąsiadami nie było większych sporów, więc gdy ojciec pani Danuty potrzebował urządzić między domami wjazd na swoją posesję, nie było z tym problemów. I nikogo nie obchodziło, czy granica z Dobrociami biegnie 20 czy 50 centymetrów od ściany. Panie wyszły za mąż, odziedziczyły domy i wydawało się, że sielanka będzie trwać. Do czasu.

Dziś nikt nie pamięta, kto zaczął wojnę. Jedni mówią, że ci drudzy - i na odwrót. Licytują się na złośliwości od lat.

- Ten chłopak od nich ponabijał na płot w ogrodzie gwoździe i zaczął przyczepiać do nich drut kolczasty - jak w jakimś obozie koncentracyjnym - wspomina pani Stanisława.
- Dopóki nie zaczęliśmy remontu, był spokój, ale kiedyś tuż przed świętami przyszło pismo z nadzoru budowlanego z zapowiedzią kontroli. To sąsiadka ich na nas nasłała - odpowiadają Pańkowowie.

Kulminacja nastąpiła pod koniec 2009 roku, kiedy Józef Pańków postanowił odgrodzić się od sąsiadów blaszanym płotem. Ustawił go wzdłuż granicy posesji, czyli kilkadziesiąt centymetrów od ściany domu Dobrociów.

I całkowicie zasłonił im widok z kuchni.
Sprawa trafiła do sądu, ale zanim ten zdążył wydać werdykt, płotu już nie było. Jak zanotowali strażnicy miejscy obecni podczas awantury w grudniu 2011 roku, "Krzysztof Dobroć samowolnie przystąpił do rozbiórki".

Kilka miesięcy później jedna ze spraw sądowych między rodzinami zakończyła się ugodą i wydawało się, że konflikt będzie zażegnany. Stanisława Dobroć zgodziła się na ustawienie płotu pod warunkiem, że zostanie on wykonany z materiałów nie zasłaniających okna.

- W myśl przepisów mam prawo postawić płot i nikt nie może mnie tego prawa pozbawić. Muszę tylko zapewnić sąsiadom dostęp do światła - cieszył się Pańków i znowu przygotował blaszane ogrodzenie. Z tą różnicą, że na wysokości okien sąsiadów... wyciął otwory, wypełniając je folią.

Na to sąsiedzi nie mogli się zgodzić i zablokowali montaż ogrodzenia. W sądzie Pańków przyznał, że nie chciał, by "sąsiedzi dalej ich podglądali". Sprawę o odszkodowanie za rozebrany płot przegrał, bo sędzia uznał jego działanie za sprzeczne z zasadami współżycia społecznego.

I wytknął mu, że stawiał ogrodzenie tylko wzdłuż ściany domu sąsiadów, zamiast ogrodzić nim całą posesję. Co - zdaniem sądu - wskazywało na chęć dokuczenia rodzinie Dobrociów.

Dziś pan Józef zapewnia, że po to stawiał płot, by można było zamontować bramę przed wjazdem: - Teraz to nawet nie mam do czego jej doczepić, bo sąsiedzi zniszczyli słupek, który tam stał. A bez bramy podwórko to nie podwórko. W domu jest dwuletni dzieciak, którego nie można z oka spuścić - ja papierosa przypalę, a on może być już pod kołami samochodu. Nie ma też jak psa wypuścić, bo zaraz ucieknie na ulicę.

Pańków prowadzi do szopy i pokazuje oparte o ścianę resztki drewnianego ogrodzenia: - Kupiłem ten ażurowy płot, nie jest za wysoki, ładnie by wyglądał. Ale jak go mam postawić, kiedy oni ciągle nas przez to okno pilnują? Przecież widział pan, jak szybko się pojawili, kiedy rozciągałem ten sznurek.

Widok na podwórko

Sąsiedzi nawzajem nie spuszczają z siebie oka. Żeby było łatwiej, obstawili się kamerami.
- Dziwi się pan? - pyta rodzina Pańków. - Musimy kamerować, bo bez tego nie moglibyśmy wyjść z domu. Zaraz coś by tu nam nabroili. Zresztą oni pierwsi wstawili kamerkę - w to okienko na górze - i mieli widok na całe nasze podwórko. A dwie nasze kamery już zginęły.

Ostatnia 1 maja, w środku nocy. - Na nagraniu widać było tylko rękę. Ale komu by się chciało wstać o 3 w nocy, żeby połasić się na taką kamerę? - pani Danuta nie ma wątpliwości, kto ukradł urządzenie. - Przecież przez nasze podwórko złodziej nie mógłby wejść, bo byłby nagrany. To musiał zrobić ktoś, kto wszedł od strony sąsiadów.

Teraz kamery u Pańkowów wiszą wysoko - na ścianie nad garażem i na słupie koło silosa. - I z tej drugiej widać kawałek naszego podwórka - oburza się Krzysztof Dobroć.
Większym zmartwieniem niż kamery są jednak remonty i naprawy.

- Kiedy syn chciał wyczyścić rynnę, to musiał z boku prowadzić węża z wodą, bo nie mógł wejść na posesję sąsiada z drabiną - wypomina Ryszard Dobroć. - A teraz chcemy ocieplać tę ścianę - jak to zrobić z takiego kawałka ziemi o szerokości pół metra?

W ruch poszedł już gaz łzawiący, była sprawa o zranienie, był też transparent z prowokującym napisem, ktoś wjechał autem w drewniany płot, były oskarżenia o połamane drzewko, wyrwane truskawki, jazdę po pijaku, przesuwanie słupka granicznego, o wzajemnym wyzywaniu się nie wspominając.

Obie strony nagrywają się i fotografują na potęgę, a policja i straż miejska mają pełne ręce roboty.

Tego nie da się tak ciągnąć…

- Bywało tak, że byliśmy tam wzywani po 2-3 razy w tygodniu - wzdycha Arkadiusz Oleksak, komendant Straży Miejskiej w Namysłowie. - Ale kiedy doszło do tego głośnego demontażu płotu i potem sprawa trafiła do sądu, to interwencje się praktycznie skończyły.

Stróże prawa przyznają, że ta opowieść nadawałaby się na czwartą część sagi o Kargulach i Pawlakach. Skoro tam doszło w końcu do zgody, to może i tutaj?

- Dlaczego nie? No, dlaczego nie? - wzdycha pan Józef, zaciągając się papierosem. - Ale żeby to nie było tak, że jednego dnia się godzimy, a drugiego wszystko zaczyna się od nowa - dorzuca zaraz jego syn Piotr.

- Może dopiero dzieci... - mówią z kolei Dobrociowie. - Tego nie da się tak ciągnąć, przecież sąsiad z sąsiadem powinien żyć lepiej niż brat z bratem.

Ludzie we wsi wolą się w ten konflikt nie mieszać. Chociaż swoje zdanie mają.
- Z tą blachą za oknem to jednak Pańków przesadził - przekonuje jedna z mieszkanek Smarchowic Śląskich. - Kto by chciał mieć taką kuchnię z widokiem na blachę.

- Ale tak po prawdzie to nie dziwię się Józkowi, bo też nie chciałbym, żeby ktoś tak cały dzień zaglądał mi przez okno na podwórze - dodaje inny z sąsiadów i podsuwa receptę: - Trzeba by ich chyba zamknąć w jednym pokoju z kilkoma półlitrówkami, może wtedy by się dogadali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska