MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Smutek nad kołyską

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Dziecko rozkrzyczało się po raz ósmy tej nocy. Półprzytomna Ewa z całej siły potrząsnęła łóżeczkiem. Kruche ciałko przeturlało się pod szczebelki i wróciło na środek. Dziecko ucichło, matka wybuchnęła histerycznym płaczem.

Ewa zawsze była "naj" - najładniejsza, najzdolniejsza, najlepiej zorganizowana. Miała wspaniałych rodziców. Skończyła świetne studia, najlepiej z całego roku. Wyszła za mąż za faceta, którego zazdrościły jej wszystkie koleżanki. Zaczęła robić karierę, zarabiała dobre pieniądze. Wszystko w życiu szło jak po maśle. Każda rzecz i każda sprawa miała swoje wyznaczone miejsce. Szczęście, ład, porządek. I pewność siebie.

Aż przybyło dziecko. Zaplanowane, wymarzone, ukochane od samego poczęcia - a jakże, jak najbardziej świadomego, z pewnością nie tylko dnia, ale i godziny, kiedy "to" się stało. Ciąża - podręcznikowa. Poród - może nie należał do przyjemności, ale potraktowała go - jak wszystko w życiu - jako wyzwanie, któremu trzeba jak najlepiej sprostać. Gdy wykonała plan, była dumna z siebie. Jakby zdała jeszcze jeden egzamin na piątkę.
Wróciła z maleństwem do domu i nagle wszystko się posypało.
- Po raz pierwszy w życiu okazało się, że nie wiem, nie potrafię, boję się, nie daję sobie rady - mówi Ewa. - Własna bezradność przerażała mnie tak samo, jak wszystkie pytania o dziecko, na które nie znajdowałam odpowiedzi w licznych książkach.
Cała skoncentrowała się na dziecku. Karmienie, przewijanie, karmienie, przewijanie. Dwie godziny z maleństwem przy piersi. Boże, dlaczego tak długo? Zasnęło. Co robić? Umyć się czy samej coś zjeść? Umyć. I może jeszcze umalować. Zawsze zadbana, chciała i teraz jakoś wyglądać. Zdążyła zrobić jedno oko. Ryk. Co robić? Pampers czy pierś? Pampers ciężki, więc najpierw zmiana. Dlaczego ta kupka taka zielona? Powinna być żółta. Jedną ręką przygarniała maleństwo do piersi. Zassało. Miało nie boleć, a bolało jak diabli, ale przynajmniej dziecko przestawało płakać. Drugą ręką wertowała książkę. Dobra nasza - kupka może też być zielona. Ulga. Zasnęło. Robić drugie oko czy śniadanie? Pora śniadania dawno minęła. Obiadu też. A ona wciąż w szlafroku. Bardziej od jedzenia chce się spać. Może wykorzystać chwilę, gdy ono śpi? Przymknęła oczy. Ryk. Pełny pampers. Pierś. Dzwonek do drzwi. Mąż wrócił z pracy. Pośrodku pokoju usłanego brudnymi pampersami ona - z tym jednym pomalowanym okiem i zanoszącym się od płaczu dzieckiem w ramionach. I jego zdumienie: "Kochanie, co ty właściwie robiłaś przez cały dzień?!"
- To, co miało być szczęściem, stało się koszmarem - mówi Ewa. - Czułam, że jestem niedobrą matką, złą żoną, fatalną gospodynią. Mama i teściowa mówiły, że to normalne, i że samo przejdzie.
Wytrzymała czternaście nieprzespanych nocy. Piętnastej, gdy dziecko zerwało ją po raz ósmy z płytkiego snu, puściły jej nerwy. Zatrzęsła łóżeczkiem. Przerażone maleństwo zachłysnęło się płaczem i zamilkło. Myślała, że je zabiła. Kiedy po chwili cichutko zakwiliło, dostała histerii.
Mąż wezwał pomoc. Miała szczęście, że trafiła na doświadczoną, życzliwą lekarkę. Ktoś inny może dałby jej tylko zastrzyk uspokajający albo skrzyczał, że zawraca głowę. Siwowłosa pani doktor pozwoliła się wypłakać na swoim ramieniu. "To baby blues" - powiedziała.
Według badań brytyjskich psychiatrów urodzenie dziecka 16-krotnie zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia zaburzeń psychicznych lub problemów emocjonalnych, które znacznie utrudniają, a czasem nawet uniemożliwiają opiekowanie się dzieckiem.
Pierwsze objawy obniżonego nastroju pojawiają się w pierwszym tygodniu po urodzeniu dziecka u 30-60 proc. kobiet. Noszą one nazwę "baby blues". W znacznie poważniejszej formie depresja poporodowa występuje u ok. 20 proc. matek między trzecim a szóstym miesiącem po porodzie. Pomocy psychiatrycznej z powodu bardzo nasilonej depresji lub psychozy poporodowej wymaga 1 proc. matek.
- Te najgorsze przypadki zdarzają się u nas 2-3 razy w roku - mówi dr Bronisław Łabiak, ordynator oddziału patologii ciąży opolskiego szpitala ginekologicznego. - Mamy szpitalnego psychologa. Kiedy jest to konieczne, wzywamy go do pacjentki. Kiedy widzimy objawy psychozy, sprowadzamy na konsultacje psychiatrę. To są jednak bardzo rzadkie sprawy. Okres połogu to czas bardzo dynamicznych zmian, także psychicznych. Dokładniejsza diagnostyka stanu psychicznego każdej matki jest praktycznie niemożliwa.
Na opolskiej porodówce przychodzi na świat 2200-2500 dzieci rocznie. Jeśli wierzyć światowym statystykom, co najmniej 750 rodzących tu kobiet może przeżywać trudności w adaptacji do macierzyństwa. Większość z nich zostaje z tym problemem sama, gdyż pierwsze objawy "baby blues" pojawiają się w trzeciej-piątej dobie po urodzeniu dziecka, a więc wtedy, gdy młode matki wracają do domu.
- Zamiast radości wiele kobiet przeżywa wtedy lęk, przygnębienie i niepewność - mówi psycholog Weronika Mikucka. - Jedną z przyczyn jest na pewno burza hormonalna zachodząca w organizmie kobiety, ale nie tylko. Choćby nie wiadomo jak kobieta pragnęła być matką i cieszyła się z narodzin dziecka, pierwsze tygodnie jego życia przynoszą zazwyczaj mocno stresujące sytuacje. Długotrwały stres prowadzi do apatii, a w konsekwencji uniemożliwia zajmowanie się dzieckiem, a nawet może prowadzić do odrzucenia go.

- Na początku była euforia - wspomina Kasia, mama rocznej Malwiny.
- Spełniło się marzenie o różowiutkim bobasku. Oczami wyobraźni widziałam siebie, zadowoloną i radosną, z rozkosznym dzieciątkiem na ręku. Rzeczywistość okazała się szara i przyziemna.
Pierwsze dni były wspaniałe. Cała rodzina zachwycała się dzieckiem, znosiła ciuszki i zabawki. Koleżanki ze studiów zazdrościły dzidziusia. Obie mamy na zmianę gotowały obiady. Mąż - na krótkim urlopie - biegał po zakupy, sprzątał, nawet wstawał w nocy. Starsza siostra, która specjalnie przyjechała z innego miasta, przychodziła kąpać maleństwo. Kasia po cesarskim cięciu dochodziła do siebie. Nie zdążyła jeszcze wydobrzeć, gdy sielanka się skończyła. Siostra wyjechała, mama i teściowa wróciły do swoich obowiązków, koleżanki do sesji egzaminacyjnej, a mąż do pracy.
- Zostałam sama z problemami, które mnie przerosły. Byłam zmęczona i rozdrażniona. Najbardziej bałam się płaczu dziecka - nie wiedziałam, o co mu chodzi, skoro ma sucho i pełny brzuszek. Byłam pewna, że coś robię nie tak. Bałam się wychodzić na spacery. Wydawało mi się, że przewrócę się razem z wózkiem, albo że nie zdążę przejść przez ruchliwą ulicę.
Mama pocieszała: "Wszystkie sobie radzą, dasz radę i ty". Teściowa pouczała: "Weź się w garść, jesteś matką i żoną. Musisz się lepiej zorganizować". Czuła się opuszczona, niezrozumiana. I ciągle płakała. Gdy mąż wracał z pracy, zamiast obiadu czekała na niego fontanna łez.

- U mnie było jeszcze gorzej - uważa Jola, która tuż przed czterdziestką i po 17-letniej przerwie od pierwszego porodu, urodziła trzecie dziecko. Nie planowała go, zaskoczyło ją i męża, ale czekali na nie z radością. Jednak po urodzeniu się Michałka i kilkudniowym skupieniu całej rodziny na dziecku, wszyscy postanowili wrócić do dawnego życia.
- Ode mnie oczekiwali pełnej obsługi, jak dawniej. Poczułam się jak w potrzasku, jakbym straciła kontrolę nad własnym życiem. Cierpiałam, ale w milczeniu. Nie miałam odwagi powiedzieć, że coś jest nie tak, bo nikt by mi nie uwierzył, ani nie zrozumiał. Moja młodsza córka powiedziała kiedyś, jeszcze przed Michałkiem: "Mamo, ty jesteś jak czołg". Nie chciałam ich zawieść, ale codziennie rano zazdrościłam, że oni mogą sobie po prostu wyjść, a ja jestem uziemiona.
- U nas wciąż pokutuje mit Matki-Polki. Heroicznej, dzielnej, wytrwałej, która musi sobie poradzić ze wszystkim i w każdej sytuacji - mówi socjolog Beata Banasiak-Parzych, prezes Stowarzyszenia na rzecz Niezależnych Inicjatyw Rodzinnych "Latona" - Urodzić dziecko i nie być szczęśliwą? To egoizm. Matka-Polka musi zapomnieć o sobie, musi być perfekcyjna. Tymczasem ona walczy, by przetrwać do następnego dnia. Wiele młodych matek samotnie zmaga się z problemami, uznając je za przejściowe. To niedobrze. Pozostawienie ich bez pomocy wyraźnie odbija się na jakości ich życia i opiece nad dzieckiem.
"Baby blues" nie jest chorobą. Jego objawy są czymś normalnym w pierwszych tygodniach po narodzinach dziecka i zazwyczaj samoistnie ustępują.
- Jeśli kobieta ma typowe objawy nie wymaga opieki medycznej, raczej odpoczynku, poczucia bezpieczeństwa i wsparcia ze strony najbliższych. Zwykle cała uwaga otoczenia koncentruje się na nowo narodzonym dziecku. A przecież kobieta, która wydała je na świat też potrzebuje uwagi, czułości i opieki. Dzięki temu może szybko odzyskać wewnętrzny spokój - podkreśla Beata Banasiak-Parzych. - Jeśli jednak zły stan się przedłuża, niezbędne jest szukanie profesjonalnej pomocy.
- Wątpliwości najlepiej rozwiać u lekarza, który prowadził ciążę i doskonale zna pacjentkę - uważa dr Bronisław Łabiak. - Dobry ginekolog musi też być trochę psychologiem. Czasem wystarczy po prostu rozmowa, by wyjaśnić problem. W pierwszym rzędzie należy jednak wyeliminować podłoże somatyczne dolegliwości. Potem można skierować pacjentkę do psychiatry. Co prawda u nas to budzi zaraz złe skojarzenia, ale ja mam metodę. Mówię kobiecie, że na Zachodzie każdy porządny człowiek ma 2-3 psychiatrów i nic złego się nie stanie, jak i ona pójdzie się przebadać. To zwykle skutkuje.

Większości kobiet z łagodnymi objawami "baby blues" nawet nie przyjdzie do głowy, by umówić się z psychologiem, a co dopiero z psychiatrą. Cierpią, ale nie widzą potrzeby interwencji terapeutycznej.
- W takiej sytuacji nikt nie pomoże kobiecie lepiej niż druga kobieta, która przeżywa to samo - przekonuje dr Łabiak.
Taka idea legła u podstaw działalności Stowarzyszenia "Latona", którego celem jest pomoc w organizowaniu się kobiet w nieformalne grupy wsparcia.
- Nie trzeba szukać daleko - zachęca Beata Banasiak-Parzych. - Wystarczy rozejrzeć się podczas spaceru z dzieckiem - na osiedlu czy podwórku i poszukać innej młodej matki. Podejść, zagadać.
Tak dzieje się np. w Wielkiej Brytanii, gdzie tworzenie "baby groups" jest swoistą oddolną inicjatywą. Młode kobiety z jednego osiedla spontanicznie zawiązują przyjaźnie, spotykają się 2-3 razy w tygodniu w swoich domach, plotkują, wymieniają radami, ubrankami, zabawkami. Poznają się też ich dzieci, bawią i uczą kontaktów społecznych.
- Namawiam do tego gorąco - mówi pani Beata. - Matki ze wszystkich podwórek, łączcie się!

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska