Spór o in vitro. Trzeba szukać prawnego kompromisu

Redakcja
Rozmowa z ks. prof. Piotrem Morcińcem, kierownikiem Katedry Bioetyki i Etyki Społecznej UO, członkiem zespołu ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetyki

- Posłowie odrzucili w Sejmie projekt ustawy o in vitro, który proponował karanie więzieniem za stosowanie tej metody. Jest ksiądz profesor zmartwiony?
- Powodem do zmartwienia mogłoby być co najwyżej to, że jednocześnie przepadł projekt, który opowiadał się za pełną ochroną życia człowieka, ale nie to, że za in vitro nie pójdzie się do więzienia. Jestem przeciwnikiem karania kogokolwiek w ten sposób. Ale kiedy prawo o in vitro zostanie już uchwalone, jakieś środki zapewniające jego egzekucję ustawa musi zakładać, by nie stała się martwym zapisem. Podczas niedawnej konferencji bioetycznej w Opolu mówił o tym prof. Virt z Wiednia. W Austrii - według prawa - wolno wytworzyć tylko tyle zarodków, ile wszczepi się do ciała kobiety, ale w praktyce zdarzają się nadużycia, właśnie z braku zapisów prawa.

- Jeśli nie więzienie to co może być środkiem jego egzekwowania?
- Nie jestem prawnikiem karnistą, więc to nie jest pytanie wprost do mnie. Ale jakieś rozwiązania pewnie są możliwe: kara w zawieszeniu, czasowy zakaz wykonywania zawodu, dozór nad lekarzem i kliniką itd.

- Nie tylko media, przede wszystkim obywatele stawiają dziś Kościołowi w Polsce pytanie o jego nieprzejednany stosunek do in vitro. Dlaczego w tej sprawie Kościół jest jednoznacznie na nie?
- Z uporem maniaka odpowiadam, że ten sprzeciw nie wynika z oporu przeciw czemuś, tylko z opcji za czymś, za ochroną życia człowieka, dodajmy: każdego życia. Stąd niezgoda wobec technik, które życie ludzkie traktują wybiórczo. In vitro pozwala się narodzić dziecku, ale niestety za cenę życia tych, którzy eksperymentu nie przeżyją.

- Ale na to przynajmniej niektóre projekty ustaw proponowanych dziś w Polsce szukają lekarstwa, zakazując niszczenia i zamrażania tzw. zarodków nadliczbowych.
- Unicestwianie i zamrażanie zarodków nadliczbowych jest najbardziej ostrym uderzeniem w prawa człowieka, niezależnie od światopoglądu. Ale problem leży nie tylko w tym. Kościół zwraca uwagę - i przyznaję, że tu jest chyba najmniej rozumiany - że w metodzie in vitro człowiek traci podmiotowość. Staje się przedmiotem, który ma być optymalnie wyprodukowany. Potwierdzeniem takiego nastawienia jest definicja pojawiająca się w słownikach medycznych: in vitro jest to metoda rozmnażania ssaków - bydła, trzody chlewnej i ludzi. Jak ktoś nie widzi różnicy, to mi go żal.

- Będę się upierał: projekty ustaw dyskutowane w Sejmie wcale takiego zrównania człowieka z trzodą nie zakładają...
- To prawda. Ale jednocześnie w dwóch projektach - pana Balickiego i pani Kidawy-Błońskiej - mówi się wyraźnie, że szanuje się embrion ludzki jak każdy przeszczepiany narząd, jak tkankę. Z takim podejściem Kościół, chroniący ludzką godność, zgodzić się nie może.

- A gdyby zrezygnować w ogóle z tworzenia zarodków nadliczbowych, byłby ksiądz profesor skłonny zaakceptować metodę in vitro?
- To jest ustawowe rozwiązanie, które obowiązuje dziś w Niemczech i we Włoszech. Produkujemy tylko tyle zarodków, ile potem wszczepimy do ciała kobiety. Teoretycznie wszystko jest w porządku i zgodnie z etyką. Niestety, tylko teoretycznie. Logika ekonomiczna nakazuje bowiem, by wytworzone embriony najpierw poddać diagnostyce wstępnej, czyli sprawdzić, czy są zdrowe. Dlaczego? W większości krajów Unii były już precedensy. Jeśli z in vitro rodziło się dziecko niepełnosprawne, sąd nakazywał klinice wypłacać odszkodowanie lub rentę rodzicom chorego dziecka. Więc nikt nie zaryzykuje. Na marginesie, pytam, jak w tym kontekście czują się osoby niepełnosprawne, które przyszły na świat drogą naturalną? I jeszcze coś. Kobiecie wszczepia się kilka zarodków, by zwiększyć skuteczność metody. A kiedy zagnieżdżą się wszystkie? Zwykle dokonuje się redukcji części z nich, by nie obciążały matki i rodzeństwa. A zatem dokonuje się aborcji tego życia, o które tak bardzo jeszcze chwilę przedtem zabiegaliśmy. W przeciwnym razie - precedensy w Europie są i zostały opisane - rodzice skarżą klinikę za to, że mają dwoje dzieci, a chcieli tylko jedno.

- Kościół stoi na jednoznacznym stanowisku, czyli uznaje in vitro za rozwiązanie nieetyczne. Ale tego poglądu nie podziela ani całe społeczeństwo, ani cały parlament.
- Mam świadomość, że żyjemy wszyscy w kraju światopoglądowo pluralistycznym. A to oznacza, że trzeba szukać kompromisu. Przy czym potrzebne jest jedno bardzo ważne rozróżnienie - między kompromisem prawnym i etycznym. Ten pierwszy w takim społeczeństwie jak polskie jest koniecznością. Gdy idzie o zasady moralne - że zacytuję emerytowanego ordynariusza opolskiego Alfonsa Nossola - kompromis równa się kompromitacji. Nikt nie może oczekiwać od Kościoła, żeby się swojego nauczania w sprawach etycznych wyrzekł. Jednocześnie chcę jednak podkreślić, że najgorszym rozwiązaniem jest to, które mamy dziś, czyli brak jakiejkolwiek ustawy. To jest obecny stan rzeczy: można produkować tyle embrionów, ile się chce, i zamrażać, ile się chce. W takiej wolnej amerykance - będącej skutkiem polityki strusiej - funkcjonować nie można.

- Myślę, że nikt nie odbiera dziś w Polsce Kościołowi prawa, by uczył zgodnie ze swoim stanowiskiem z ambon, na lekcjach religii i w konfesjonale. Sprzeciw budzi natomiast wywieranie presji na posłów tworzących ustawę. Za taką presję uznano groźbę obłożenia ekskomuniką parlamentarzystów akceptujących in vitro.
- Położenie tak silnego nacisku na sprawę ekskomuniki jest manipulacją. Byłem na konferencji prasowej, podczas której pytano nas o to wiele razy. Z uporem tłumaczyliśmy, że nie można ukarać ekskomuniką posła za głosowanie, chyba że z pełnym przekonaniem i świadomym zamiarem opowiedziałby się za zabijaniem ludzi. Wtedy z mocy prawa sam się wyłączy z życia Kościoła, zwłaszcza sakramentalnego. Ale to nie oznacza, że przystawiamy ogółowi posłów pistolet ekskomuniki do głowy. Dla takiego rozwiązania nie ma w ogóle umocowania w prawie kościelnym. Powtarzam: trzeba szukać w parlamencie prawnego kompromisu, które będzie do przyjęcia przez większość posłów, ale jednocześnie będzie możliwie najbardziej etyczny. W Sejmie nadal jest projekt, który zakazuje in vitro całkowicie. Jeśli jednak zakaz nie będzie miał szans, to - przypomniał o tym Jan Paweł II w "Evangelium vitae" - parlamentarzysta chrześcijanin powinien poprzeć ten projekt, który jest najbliżej pełnej ochrony życia.
- Czyli w praktyce - w polskim Sejmie - który?
- Ten, który był konsultowany z etykami różnych opcji, nie tylko katolickimi, i zakazuje tworzenia i niszczenia zarodków nadliczbowych.

- Ksiądz unika podania nazwiska i adresu. Więc ja je rozszyfruję. Chodzi o projekt Jarosława Gowina. Dlaczego w sytuacji, gdy społecznym faktem jest istnienie wielu związków heteroseksualnych nie będących małżeństwami, projekt Gowina zezwala na in vitro tylko małżeństwom? Czy ustawa może przymuszać do małżeństwa?
- Do małżeństwa oczywiście nikt zmuszany być nie może. Ale jednocześnie dziecko ma prawo przyjść na świat w rodzinie. Ktoś, kto wybiera wolny związek, a nie małżeństwo, wysyła sygnał, że rodzina nie jest jego priorytetem, stąd taki zapis w projekcie.

- Kościół niezmiennie od 1978 roku sprzeciwia się metodzie in vitro. Jego stanowisko jest znane, nie tylko ludziom wierzącym. Więc dlaczego prawa do korzystania - lub niekorzystania - z niej nie zostawić ludzkim sumieniom, zostawiając w miarę szeroki dostęp prawny do samej metody in vitro?
- To jest pewna porażka nas, ludzi Kościoła, że to nauczanie, rzeczywiście niezmienne od początku funkcjonowania tej metody, tak słabo dociera do ludzkich sumień. Człowiek ma prawo wybierać i tego wyboru nikt nie może mu odebrać. Ale jednocześnie, wybierając, powinien mieć wiedzę nie wyrywkową i powierzchowną, ale pełną wiedzę o in vitro. Kościół nie chce nikomu narzucać swojej wizji bioetyki. Ale przypomina, że nie dzieje się dobrze, kiedy wybór dotyczący in vitro jest dokonywany z uwzględnieniem tylko jednego aspektu sprawy, emocjonalnego - metoda pomaga małżeństwom bezdzietnym - bez wiedzy o innych elementach związanych z tą metodą. Choćby o tym, że dzieci urodzone z in vitro zapadają na niektóre choroby trzy, pięć, a bywa, że dziesięć razy częściej niż te, które przyszły na świat drogą naturalną. Żeby nie było wątpliwości, każdemu człowiekowi, który się dzięki in vitro urodził, należy się pełny szacunek i nie wolno go za to piętnować. Ale na pytanie, czy można tę sprawę zostawić wyłącznie ludzkim sumieniom, odpowiadam, że jeszcze - przy tym stanie społecznej wiedzy o in vitro - nie można. Potrzebne jest także prawo i przekaz wartości.

- Małżeństwa latami bezskutecznie starające się o dziecko bardzo szczerze deklarują, że zależy im na życiu i zwykle naprawdę kochają swoje wymarzone pociechy. Im najtrudniej zaakceptować stanowisko Kościoła, który w najlepszym razie proponuje im adopcję.
- Z ogromnym szacunkiem i współczuciem patrzę na takie małżeństwa i na ich cierpienie. Ale muszę im uczciwie powiedzieć, że technika in vitro nierzadko stawia ojcostwo i macierzyństwo pod poważnym znakiem zapytania. Jeśli w sposób naturalny nie udaje się doprowadzić do zapłodnienia, bo przynajmniej jedno z małżonków jest niepłodne, to nie ma pewności, że z ich komórek da się na pewno stworzyć dziecko w warunkach laboratoryjnych. Bardzo często się nie da. I wtedy trzeba korzystać z materiału genetycznego anonimowego dawcy. A skoro tak, to można postawić pytanie: czy to dziecko jest do końca ich, skoro ma dwóch ojców, a bywa, że nawet trzy matki? Odległość od in vitro do adopcji nie jest z tej perspektywy tak wielka, jak się na początku zdawało.

- Ale rodzice chcą mieć dziecko, którego istnieniem cieszą się od poczęcia, które żona może nosić pod sercem i urodzić. Chce im ksiądz to prawo odebrać?
- Wiem, że to brzmi brutalnie, ale muszę się powołać na stanowisko trybunału w Strasburgu, którego nikt nie może chyba posądzać o sprzyjanie Kościołowi katolickiemu i jego nauczaniu. Zgodnie z rozstrzygnięciem owego trybunału, nie istnieje prawo rodziców do dziecka, lecz tylko prawo dziecka do posiadania rodziców. I to jest bardzo poważny argument za adopcją. Będę się bardzo cieszył z każdego dziecka, dla którego adopcyjni rodzice otworzą serce i przyjmą je z miłością.

- Przeciętny rodzic czy w ogóle obywatel nie musi wiedzieć wszystkiego o in vitro. Zainteresowani skorzystaniem z tej metody staną na głowie, by dla własnego dobra dowiedzieć się jak najwięcej.
- Tak powinno być, ale niestety nie jest. Na dowód przytoczę przykład z naszego regionu. Przychodzi do mnie pani z prośbą o radę. Jesteśmy małżeństwem bezdzietnym - mówi - zdecydowaliśmy się na skorzystanie z metody in vitro. Wzięliśmy na ten cel kredyt. Będziemy go spłacać. Nie udało się. Pogodziliśmy się z tym, że dzieci mieć nie będziemy, bo przynajmniej wiemy, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Ale ostatnio dostaliśmy list z zapytaniem, czy zapłacimy za kolejny rok przechowywania naszych zarodków, bo w przeciwnym razie zostaną one unicestwione. Nikt nam o tym wcześniej nie powiedział.

- Cała ta argumentacja opiera się na założeniu, że człowiek jest istotą ludzką od poczęcia. Czym ksiądz wytłumaczy fakt, że bardzo wielu ludzi wierzących i praktykujących podaje dziś ten element nauczania kościelnego w wątpliwość? Nie przesadzajmy z tym człowiekiem, embrion to tylko zbiór komórek - mówią.
- W wymiarze wiedzy biologicznej trzeba przypomnieć, że ów embrion ma niepowtarzalny kod genetyczny, który już się nie zmieni. Więc nauczanie Kościoła znajduje wsparcie w najnowszej wiedzy medycznej. Nie zmienia to faktu, że specyfiką naszego chrześcijaństwa jest relatywizm, czyli postawa typu: jestem chrześcijaninem, ale... wiele zasad łatwo stawiam pod znakiem zapytania. Po wtóre, jesteśmy zmysłowcami. Jeśli czegoś nie widać, łatwo zakładamy, że to nie istnieje. To nie jest przypadek, że badania usg. przyczyniły się do spadku liczby aborcji. Bo tam można dziecko zobaczyć. A poza wszystkim zaprzeczanie człowieczeństwa embrionu jest zwyczajnie wygodne.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska