Start w wirtualu, a meta w realu

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Paweł jeździ wyścigową wersją toyoty GT86.
Paweł jeździ wyścigową wersją toyoty GT86. Archiwum prywatne
- Wszystko, co umiem, wyniosłem z gier komputerowych - mówi 25-letni Paweł Ledwoń, opolanin, który ściga się na najsłynniejszym torze na świecie - Nürburgring w Niemczech. Sezon kosztuje ponad 100 tys. złotych. Bynajmniej nie jest to wynagrodzenie dla kierowcy, ale kwota, jaką musi zapłacić, aby zakosztować adrenaliny.

- Wiele osób wyobraża sobie, że jeśli ktoś jeździ na torze, to na pewno stać go na willę z basenem i ferrari w garażu - śmieje się Paweł Ledwoń. - To bzdura, bo na taki luksus może sobie pozwolić tylko elita. Ja, żeby zapłacić faktury za wyścigi, będę chyba musiał sprzedać swój prywatny samochód.

Grać zaczął, mając 7 lat. - Starsza siostra pasjonowała się Formułą 1, ale mnie to nie kręciło, bo co to za atrakcja oglądać w telewizji i nie móc spróbować? Wolałem piłkę nożną, bo taktykę szkoliłem przed komputerem, a później mogłem wypróbować ją na prawdziwym boisku - wspomina.

Tak było do czasu, aż u jednego z kolegów zobaczył podpinaną do komputera kierownicę, za pomocą której można było ścigać się w wirtualnym świecie. Rodziców nie było na taką stać, ale dziecięce marzenie zostało w nim na lata i odżyło na studiach.

- Poszedłem na informatykę i za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem sobie właśnie taką kierownicę. To była najniższa półka - opowiada. - Pierwsza kierownica była przykręcana do biurka. Siadałem do niej na takim zwykłym fotelu biurowym, który podpierałem dywanem, żeby mi nie odjechał podczas ostrego hamowania.

Pięć lat temu był zielony, jeśli chodzi o wyścigi. Nie wiedział, jaki tor jazdy wybrać, aby uzyskać najwyższą prędkość, ani jak zachowa się samochód, gdy doda mu za dużo gazu, dlatego ciągle lądował poza torem. W wirtualnym świecie mógł do woli oraz bez konsekwencji testować swoje możliwości i szybko złapał wyścigowego bakcyla. Tak trafił na GT Academy, czyli program, który mistrzom kierownicy ze świata wirtualnego pozwala się przenieść na prawdziwy tor.

- To nie był typowy wyścig. Chodziło po prostu o to, aby jedno okrążenie pokonać w jak najkrótszym czasie. Okazało się, że od najlepszych graczy dzieliło mnie 5 sekund, czyli cała wieczność, no i ruszyło mnie to. Tak się zawziąłem, że po miesiącu treningu byłego najszybszy w Polsce i 254 na świecie.

Najlepsi mają szansę

Gra jest warta świeczki, bo zaistnienie w GT Academy otwiera wielkie możliwości. Gracze z najlepszymi wynikami biorą potem udział w finałach krajowych, a zwycięzcy jadą na Race Camp, który odbywa się na słynnym torze Silverstone w Wielkiej Brytanii. Za pierwszym razem wystartował bez sukcesu, ale ani myślał odpuścić.

- Jeśli ktoś wyobraża sobie, że taki komputerowy trening to bułka z masłem, polecam, żeby sam spróbował. W trakcie 70 minut gracz poci się tak, jakby intensywnie ćwiczył na siłowni - opowiada Paweł Ledwoń.

Nie poprzestał na wirtualnych treningach, postanowił wziąć się za siebie również w świecie realnym. Wszystko z myślą o GT Academy. - Po kontuzji zapuściłem się trochę i nazbierałem kilka nadliczbowych kilogramów. Musiałem się ich pozbyć, bo wiedziałem, że jeśli uda mi się zakwalifikować do finału krajowego, to oprócz symulatorów, do zaliczenia jest też morderczy test sprawnościowy - mówi. - Kierowca niby cały czas siedzi na tyłku, ale w tym sporcie kondycja jest bardzo ważna.

Na torze zasada jest taka, że jeśli można zrobić coś, aby poprawić szybkość, to się to robi. Klimatyzacja obniża moc auta, dlatego często się ją po prostu wyrzuca. Gdy kierowca ma na głowie kask, temperatura w aucie przekracza 35 stopni, a pot leje się strumieniami, to przeszkadza każdy nadliczbowy kilogram. Efekt jest taki, że zawodnik dekoncentruje się i nie może dać z siebie wszystkiego.

Kondycja fizyczna jest ważna jeszcze z innego względu. Wiele samochodów wyścigowych nie ma wspomagania hamulców, a to oznacza, że aby auto odpowiednio zareagowało, trzeba na hamulec przyłożyć siłę równoważną 100 kilogramom. Z hamulcami trzeba siłować się podczas całego wyścigu.

Paweł po roku intensywnego treningu wziął udział w zawodach zorganizowanych w 6 galeriach handlowych w całej Polsce. Nagrodą był wyjazd na legendarny tor Nürburgring w Niemczech.

- Chodziło o to, żeby wykręcić jak najlepszy czas, dlatego przez dwa dni od rana do wieczora stałem w tym centrum handlowym i śrubowałem wynik. Pierwszego dnia byłem najlepszy, ale drugiego przyjechał bardzo mocny zawodnik i zaczęły się schody. Pokonałem go zaledwie o 0,14 sekundy - mówi.

To nie jest sport dla biednych ludzi

W nagrodę wyjechał do Niemiec i tak po raz pierwszy wsiadł do prawdziwego auta sportowego. - Serce mi waliło, bo nie dosyć, że to jest najtrudniejszy tor na świecie, to jeszcze padał deszcz i warunki tego dnia były fatalne.

Było tak ślisko, że miałem wrażenie jakbym jeździł po lodzie, ale na szczęście udało mi się nie zaliczyć bandy. I dobrze, bo wtedy słono by mnie to kosztowało - śmieje się.

Opolanin nie spoczął na laurach, tylko nadal intensywnie trenował na konsoli. Efekt był taki, że w ubiegłym roku znalazł się w GT Academy w czołówce 28 najlepszych graczy na świecie (konkurencja była ogromna, bo zmierzyło się prawie milion graczy). -

Wtedy stwierdziłem, że jeśli mam się ścigać, to teraz albo nigdy. Rozesłałem maile do zespołów, które jeżdżą w Pucharze Toyoty z pytaniem, czy nie potrzebują kierowcy. Uczciwie napisałem, że jedyne, co mam, to doświadczenie w GT Academy i budżet 70-80 tys. złotych.

Przez trzy miesiące nie odezwał się nikt, dlatego Paweł stracił już nadzieję, że coś z tego wyjdzie. I wtedy niespodziewanie odezwał się Leutheuser Racing & Events.

- Zaproponowali, żebym dołączył do zespołu. Powiedzieli, że od razu biorą mnie na wyścig, ale jeśli będę chciał, to mogą mi załatwić jakiś trening. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę - opowiada. Teraz startuję w VLN, czyli jednej z najsłynniejszych serii wyścigów wytrzymałościowych na świecie.

Potencjał ma ogromny, bo choć jest to dopiero jego pierwszy sezon, w pierwszych trzech wyścigach dwukrotnie już znalazł się na podium.

Wyścigi to kosztowne hobby, dlatego kierowca - oprócz smykałki do tego sportu - musi mieć też w zanadrzu spore pieniądze. Za udział w swoich pierwszych testach Paweł musiał zapłacić 10 tys. złotych, ale te jazdy nie były dla niego szczęśliwe.

- Po godzinie auto zdechło i mechanicy reanimowali je przez kolejne 4 godziny. Do wyścigu został tydzień, a ja nie poznałem ani auta, ani toru. Takie jest ryzyko zawodowe, dlatego o odzyskaniu pieniędzy też nie było mowy - wspomina.

Tor Nürburgring, na którym się ściga, wymaga odwagi. Zdarzają się zakręty, które pokonuje się na pełnym gazie, a wskazówka prędkościomierza dochodzi do 200 km/h. Tutaj wystarczy niewielki błąd, aby wylecieć poza jezdnię. Jeśli dodać do tego, że w jednym momencie na torze jedzie blisko 200 samochodów, a auta średnio rozsiane są co 100 metrów, oznacza to, że kierowca musi mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza że w tym sporcie płaci się nie tylko za swoje, ale i za cudze błędy.

- Tu nie ma AC, z którego można by było pokryć naprawy, dlatego nawet jeśli inny kierowca we mnie wjedzie, to za szkody do 24 tys. złotych płacę z własnej kieszeni (dopiero powyżej tej kwoty włącza się ubezpieczyciel - przyp. red.). Z tego powodu przed wyścigiem muszę mieć na koncie okrągłą sumkę, z której w razie czego będzie można czerpać - wyjaśnia opolanin.

Na tym jednak nie koniec. Wyścig trwa od 4 do 6 godzin, w trakcie których samochód pokonuje ponad 600 kilometrów (dla jednego kierowcy byłoby to bardzo męczące, dlatego zmieniają się średnio co 1,5 godziny).

Oszczędne auto wypija na godzinę 50 litrów paliwa, a zdarzają się i takie, które potrzebują go dwa razy więcej. To tylko część wydatków. Dość powiedzieć, że sezon kosztuje jednego kierowcę ponad 120 tys. złotych, a czasami ta kwota dobija nawet do 200 tys. (udział w najwyższej klasie w VLN może kosztować 500 tys. zł i więcej).

Wyścigi, moje życie

- Jeśli ktoś - tak jak ja - nie jeździ zawodowo, to nie tylko nie zarabia, ale jeszcze na tym traci. Dlatego mam napiętą sytuację finansową i pewnie będę musiał sprzedać prywatne auto, do którego mam wielki sentyment, aby zapłacić rachunki - mówi Paweł Ledwoń.

Chłopak podporządkował wyścigom całe swoje życie. Studiował we Wrocławiu informatykę, ale żeby zarobić na swoją pasję, wziął dziekankę i poszedł do pracy. - W przypadku programisty komputerowego pracodawca zwykle patrzy na umiejętności, a nie na wykształcenie i to mnie uratowało - mówi.

Pracował najpierw w Polsce, później w Anglii, a teraz przeniósł się do Berlina, choć pracuje zdalnie dla brytyjskiej firmy. Paweł śmieje się, że przez cały miesiąc haruje na to, żeby raz w miesiącu przez 1,5 godziny pościgać się na torze. - Już teraz miesięcznie idzie na to naprawdę dobra pensja, a jeśli będę chciał iść w górę, to muszę myśleć o jeszcze lepszej pracy, bo wtedy koszty rosną 3-4-krotnie - wylicza.

Rozwiązaniem mogliby być sponsorzy, ale ci - wbrew pozorom - nie pchają się drzwiami i oknami. - Poza tym ja nie potrafiłbym się sprzedać. To nie jest żadna frajda, gdy promowanie sponsora przesłania ideę sportu - mówi. - Niektórzy sponsorzy wymagają bardzo agresywnego marketingu, a ja pieniędzmi nie dam się do tego zmusić. Gdybym znalazł wyrozumiałego sponsora, chętnie bym taką ofertę przyjął.

Paweł Ledwoń, choć przesiadł się z symulatora do prawdziwego auta (jeździ wyścigową wersją Toyoty GT86) z wirtualnego świata rezygnować nie zamierza.

- Godzina jazdy toyotą kosztuje mnie około 8 tys. złotych, więc uznałem, że lepiej dołożyć trochę i zbudować symulator z prawdziwego zdarzenia, na którym mogę się ścigać kilka godzin dziennie i to przez kilka lat - wylicza. - Instynkty wyuczone na konsoli bardzo pomagają na torze i wielu zawodowców ćwiczy właśnie w ten sposób. Od kiedy zacząłem jeździć profesjonalnie, kupiłem trochę lepszy sprzęt i nie podpieram już fotela dywanem - śmieje się opolanin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska