Strażak do zadań specjalnych

Archiwum PSP
Wasyl ze stoickim spokojem pozwolił się strażakom ratować z błotnej kąpieli. Za pomocą węży strażackich i dźwigu zwierzak został przeniesiony na suchy i bezpieczny ląd.
Wasyl ze stoickim spokojem pozwolił się strażakom ratować z błotnej kąpieli. Za pomocą węży strażackich i dźwigu zwierzak został przeniesiony na suchy i bezpieczny ląd. Archiwum PSP
Uwalnianie ludzi z kajdanek. Odbieranie porodu od kobiety uwięzionej w aucie. Wyciąganie wielbłąda z bagna. To tylko niektóre z zadań, jakie wykonywali opolscy strażacy.

Mówisz strażak - myślisz: pożar, akcja gaśnicza, ewakuacja. Nie zawsze jednak jest dokładnie tak, jak podpowiada proste skojarzenie. Strażak to też najlepszy przyjaciel uwięzionych kotów, psów, a nawet koni, saren czy wielbłądów. Pomaga też w potrzebie małżonkom chcącym pozbyć się obrączek i to niekoniecznie z powodu rozwodu.

- Nasz zawód wciąż ewoluuje. Ostatnio też - bywa - uzupełniamy służby medyczne, bo karetka nie zawsze i wszędzie zdąży na czas. Więc do zawałów wzywa się też strażaków - mówią specjaliści od walki z ogniem.

Wielbłąd w strażackich wężach

Rejon Kędzierzyna-Koźla to opolskie zagłębie przemysłu chemicznego, tu też wybuchł historyczny już pożar w Kuźni Raciborskiej - wówczas największy w Europie. Miasto słynie z tego, że zapuszczają się tu dziki. Bywa, że strażacy zawracają je w kierunku lasów. Nie tylko gigantyczny pożar czy zabawa w "ganianego" z dzikami to specjalność służb mundurowych z tego regionu. Sporo jest tu przemysłowych studzienek i kanałów, bywa, że wpada tam kotek, zdarzał się też uwięziony w nich psiak. Studzienki zwykle znajdują się na terenach, gdzie nie mieszkają ludzie, w lasach okalających przemysłowe obiekty. Zwierzak ma szczęście, gdy jego "wołanie" o pomoc, ktoś usłyszy i zadzwoni na numer alarmowy.

Wtedy zwykle pojawiają się strażacy - oni potrafią wspinać się po drabinach, ale i schodzić pod ziemię i wyłuskają kota czy psa spod ziemi. Zdarzył się kot recydywista, którego z tej samej studzienki wyciągano w ciągu tygodnia trzy razy, dopóki nie została ona szczelnie zabezpieczona. Co "sprowadzało'" zwierzaka w to miejsce? Najprawdopodobniej polował na polne myszy, które miały tuż obok gniazdo.

Kocie akcje to właściwie strażacki standard w całym kraju. Ale nie każdy może się pochwalić akcją… z wielbłądem.

- Ma na imię Wasyl - mówi z wyraźną sympatią młodszy brygadier Leszek Morkis. - Mieszka w gospodarstwie pod Kędzierzynem u lokalnego miłośnika oryginalnych zwierząt, trafił tam z cyrku. Ma swój charakter, jest ciekawy świata. Pasł się swobodnie na łące, która graniczyła z rowem. Kiedyś ów rów zamienił się w błotne grzęzawisko. No i Wasyl w to bagienko wpadł, zapadał się i nie potrafił już wyjść.

Im bardziej zwierzę starało się wydostać na bezpieczny i suchy ląd, tym bardziej się zapadało. Właściciel wezwał więc na pomoc strażaków.

- Wasyl okazał się skory do współpracy - opowiada strażak. - Spokojnie pozwolił, aby obwiązać jego tułów strażackimi wężami. Węże zaś przymocowaliśmy do ciągnika-podnośnika, jakim dysponował rolnik i powoli wyciągaliśmy zwierzę z bagienka. Udało się! Postawiliśmy wielbłąda na suchym i bezpiecznym lądzie. Nawet nie był szczególnie spłoszony całym tym zamieszaniem wokół niego. To zapewne z powodu pobytu w cyrku - mówi strażak.

Kot, pies, łabędź - tak. Szerszenie - nie!

Leszek Morkis podkreśla, że strażacy nie tylko uczą się tajników akcji gaśniczych czy ratunkowych podczas klęsk żywiołowych oraz usuwania skutków ekologicznych katastrof. Obowiązuje ich też znajomość zasad ratownictwa medycznego.

- Nikt nas jednak nie uczył wyciągania wielbłąda z błota czy jaskółki z zaplątanych przewodów, ani sarny, która zawisła na płocie - a więc ratownictwa zwierzęcego. Musimy uczyć się obchodzenia ze zwierzętami dzikimi - mówi. - Uczymy się owych zasad postępowania od zaprzyjaźnionych leśników, lekarzy weterynarii czy sami od siebie - bo na szczęście wielu z nas pochodzi ze wsi, gdzie wciąż jesteśmy bliżej natury.

Młodszy brygadier Piotr Zdziechowski ze Strzelec Opolskich wymienia jednym tchem akcje strażaków ze zwierzętami w roli głównej: - Kot w studzience. Przeżył! Gniazdo z bocianami zwisające nad drogą - też ewakuacja się udała. A zimą łabędzie przymarznięte do lodu. Wszyscy je dokarmiają, choć przyrodnicy apelują, że to błąd i jest pośrednio przyczyną tego, że ptaki zostają w mrozy na polskich akwenach, ryzykując, że skuje je lód. Gdy się już to nieszczęście przydarzy, to dobrzy ludzie dzwonią do strażaków po pomoc. I trzeba czołgać się po lodzie, wykuwać ptaki z lodu.

- Była też historia z psem, który dryfował na krze lodowej - mówi strażak. - Sprawa medialna, przyjechała telewizja... Byliśmy bohaterami na cały kraj!

Jeszcze nie tak dawno plagą nękającą strażaków były szerszenie i dzikie pszczoły. Gdziekolwiek pojawiły się te owady, spanikowani ludzie wzywali na pomoc strażaków. - Dochodziło do kuriozalnych przypadków, na przykład wezwań do pojedynczego szerszenia latającego w kuchni - mówi Morkis.

- Na szczęście wprowadzono zasadę, że reagujemy jedynie w przypadku zagrożenia miejsc publicznych. Z prywatnych posesji kokony i gniazda owadów usuwane są teraz przez specjalistyczne firmy. Ale firm specjalizujących się w uwalnianiu ambitnych kotów alpinistów czy dzikiej zwierzyny z pułapek - nie ma. Więc pomagamy. Wbrew temu, co się powszechnie mówi, nie są to jakieś drogie akcje. Zwykle kończy się na wysłaniu jednego wozu, gdzieś w pobliżu straży. W razie pilniejszej potrzeby jednostkę tę zawsze można odwołać.

Było też tak, że do straży zadzwoniła roztrzęsiona kobieta: Coś wielkiego, strasznego i zielono-czerwonego wpadło do kuchni przez okno i schowało się za kredensem! - alarmowała. - Siedzi tam i porusza paszczą.

Strażacy bywali już wzywani do zaklinowanych między piętrami kotów, jeży, ale i węży oraz jaszczurek, a nawet pająków, także jadowitych, które uciekły z terrariów i "zwiedzają" pietra w blokowiskach. Zgłoszenie o czymś egzotycznym i latającym nie wydawało się im aż takie nieprawdopodobne. Pojechali na ratunek.

- Co się okazało? To był sztuczny kwiatek, kolorowy, został wrzucony do kuchni przez silny wiatr, prawdopodobnie spadł z jakiegoś balkonu. Dostał się za kredens, gdzie w przeciągu lekko się ruszał - śmieje się Leszek Morkis.

To zdarzenie opowiadają sobie strażacy w całym kraju, choć brzmi anegdotycznie - jest prawdziw, ma potwierdzenie w meldunku.

Tato z akcji

Strażacy - zarówno ze straży zawodowych, jak i ochotniczych - zostają ojcami chrzestnymi.

- Odebrałem nagły poród, przeciąłem pępowinę! - mówi strażak ochotnik z jednej z podopolskich wsi, który jest od 12 lat ojcem chrzestnym chłopaka przy którego porodzie był obecny. - Pojechaliśmy do zdarzenia drogowego, to nawet nie był wypadek. Kobieta, która kierowała samochodem, wjechała w wiatę stojącą przy drodze, zapaliła się pobliska słoma. Kierująca w stresie dostała skurczów. Wykręciła numer alarmowy: - Rodzę! - krzyczała.

Strażacy - jadąc na miejsce - podejrzewali nawet, że to jakiś głupi żart małolatów, za który przyjdzie się im rozprawić z żartownisiami. Jednak na miejscu okazało się, że to nie żarty - akcja porodowa rozwijała się w najlepsze.

- Karetki nie było, miała do pokonania z 50 kilometrów, a my - 15. Więc trzeba było działać. Ja jestem ojcem trojga dzieci, dwoje odbierałem podczas porodów rodzinnych, więc miałem największe doświadczenie. I tak zostałem ojcem chrzestnym Kuby - mówi strażak. - A rodzice Kuby nie tylko poprosili mnie na chrzestnego, ale i postawili w swym przydomowym ogródku figurę św. Floriana, patrona strażaków.

Strażacy wyposażeni są w sprzęt ratownictwa medycznego, podobnie jak w sprzet gaśniczy czy do rozcinania metali. Często bowiem to oni pierwsi pojawiają się na miejscach wypadków samochodowych i muszą udzielać pierwszej pomocy, łącznie z defibrylacją: - Karetka pogotowia ma o wiele dłuższych dystans do przejechania - mówią. - Zimą wysyła się nas na ratunek tam, gdzie jest trudny dojazd, zasypane śniegiem drogi. Nam przebicie się przez zaspy idzie szybciej niż karetkom.

Dziecko w rozgrzanej puszce

Strażacy dysponują specjalistycznym sprzętem do cięcia metalu. Z założenia ma być on używany do rozcinania maski samochodu, jeśli trzeba wydostać z niego zakleszczonych rannych w wypadkach samochodowych. Ale też zdarzało się im być proszonym o rozcinanie auta w innych wypadkach. Ostatnie takie zgłoszenie miało miejsce w Strzelcach Opolskich.

Środek lata, przez Polskę przetacza się fala rekordowych upałów. Mama z 7-tygodniowym dzieckiem pojechała do miasta na krótkie zakupy.

- Gdy ze sprawunkami i dzieckiem wróciła do auta, najpierw zapięła dzieciaka w foteliku samochodowym, a potem poszła pakować do bagażnika sprawunki. Gdy to zrobiła - auto jakimś cudem się zatrzasnęło z kluczykami i 7-tygodniowym dzieckiem w środku - mówi mł. brygadier Piotr Zdziechowski ze Strzelec.

Zamieniło się w błyskawicznie nagrzewającą się pułapkę. Mama wezwała natychmiast pomoc, ale ratownicy medyczni nie mogli się dostać do dziecka. Przyjechali więc strażacy.

- Ale i mąż tej pani, któremu udało się otworzyć auto i wyciągnąć dziecko przez bagażnik. Maluch został zbadany przez medyków, ale na szczęście nie przegrzał się. Najbardziej spanikowana i bliska omdlenia była chyba ta pani - mówi Piotr Zdziechowski.

Zrzucić kajdany

Co ma strażak do ślubnej obrączki lub kajdanek? Okazuje się, że dużo.

- Aż się zastanawiam, czy nie powinniśmy naszym strażakom kupić specjalistycznych piłek do cięcia obrączek, taki sprzęt jest też w niektórych szpitalach- mówi kpt. Leszek Koksanowicz ze straży pożarnej w Opolu. - Bo jak trzeba przeciąć obrączkę ze złota lub srebra - to pół biedy. Ale trafiają się też obrączki z metali o wiele bardziej twardych.

Strażacy zwykle pomagają pozbyć się obrączek kobietom w ciąży, którym palce puchną do tego stopnia, że muszą prosić o interwencję mundurowych. Bywa, że panie płaczą, widząc jak obrączka trzaska pod pilnikiem. Zdarzyła się też małżonka, która musiała prosić o zniszczenie obrączki - cennej pamiątki przekazywanej kobietom z pokolenia na pokolenie w rodzinie jej męża. Tak długo zwlekała z decyzją, że palec posiniał. Gdy otrzymała po "akcji" złom do ręki, prawie zemdlała. Wyraźnie bała się wrócić do domu.

- Tniemy też obrączki innego rodzaju - uśmiecha się Koksanowicz. - Czyli kajdanki.

Zdarzył się przypadek, kiedy o pomoc poprosiła pani. Miała kajdanki, ale zostały jej one założone nie przez stróżów prawa, tylko przez lubego. Potem zamek się zaciął. Najpierw strażacy sprawdzili, czy faktycznie nie była poszukiwana przez policję, a następnie ją uwolnili.

Z kajdanek opolscy policjanci uwalniali też prawdziwego kryminalistę, aresztowanego przez policjantów. Tyle że, jak to często bywa w czasach kryzysu, sprzęt zawiódł i trzeba było kajdanki rozcinać. Cała akcja została przeprowadzona pod nadzorem policjantów, tak, aby aresztowany nie wykorzystał sytuacji i nie poszedł w długą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska