Szalony 'Pudel', czyli... siostra Janina

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
W młodości paliła papierosy i nie lubiła zakonnic. Po studiach uczyła języka polskiego w szkole w Luboszycach. Dziś opolanka, siostra Janina Wacławska jest dominikanką w klauzurowym klasztorze w Świętej Annie koło Częstochowy.

Za kratą żyje tu 29 mniszek. Przybysza wita uśmiechnięta twarz zakonnicy i krata, przez którą z trudem udaje się przełożyć palce na powitanie. Jeszcze parę lat temu krata była podwójna i żeby się przywitać, trzeba było przez nią przekładać patyk. Ale przez taką grubą kratę trudno było rozmawiać z pielgrzymami odwiedzającymi klasztor.

To typowy zakon kontemplacyjny, czyli taki, którego członkinie poświęcają się głównie modlitwie, rozmyślaniom i pracy. Zakonnice opuszczają klasztor tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Po poręczy nawet w zakonie
- Jeśli w średniowieczu kobiety chciały być razem (św. Dominik założył swe zgromadzenia w XIII w.) i się modlić, to musiały też być jakoś strzeżone, kiedy przez Europę przewalały się watahy rozmaitych dzikusów - wyjaśnia siostra Janina. - Mur i krata pojawiły się w klasztorach w celach obronnych. Stąd też wziął się zwyczaj (u dominikanek już nieobowiązujący) zasłaniania twarzy w kontaktach z obcymi, by trudniej było określić wiek i urodę mniszki. Do tego późniejsze wieki dorobiły teologię. Dla nas mur i krata są znakiem oddzielenia, wyznaczają przestrzeń naszej pustelni. To zamknięcie przypomina nam na co dzień, że właściwym kierunkiem naszego działania jest nie poziom, czyli ucieczka dokądkolwiek (zwłaszcza, gdy czujemy się zmęczone sobą nawzajem), ale pion - to, co nas do zbliża do Pana Boga.
Droga Dzidki (tak miała na imię "w świecie") do klasztoru nie była standardowa. Kiedy zdecydowała się wstąpić do zakonu - był rok 1982 - miała za sobą studia polonistyczne i uczyła dzieciaki w szkole podstawowej w Luboszycach. Koledzy z duszpasterstwa akademickiego żartowali, że pracuje na wysuniętej placówce polonizacyjnej.

- Aż tak źle nie było - śmieje się siostra. - Ale moi uczniowie szybko przygotowali dla mnie podręczny słowniczek gwary śląskiej, żebym mogła ich łatwiej zrozumieć.

Łyżwy i małpa
Dzidka - nazywana przez przyjaciół "Pudlem" ze względu na szopę kręconych włosów - była dziewczyną niezwykłego temperamentu. Mówiono o niej, że zjeżdża z dyżuru na przerwie do pokoju nauczycielskiego po poręczy.

- W szkole starałam się być poważną panią nauczycielką - śmieje się siostra. - Na pewno zjeżdżałam po poręczy w klasztorze! Poręcz się rozchwiała, mam nadzieję, że nie pod moim ciężarem.
Janina jest z pewnością pierwszą i jedyną mniszką w osiemsetletniej historii zakonu dominikańskiego, która do klasztoru zabrała łyżwy. Bo przecież pan Bóg nie zabrania siostrom ślizgania się zimą na skutym lodem klasztornym placu.

- Lodowiska z prawdziwego zdarzenia nie udało mi się ostatecznie zbudować - opowiada siostra Janina. - Wymaga to mnóstwa pracy, czasu i dobrego sposobu, którego nie znalazłam. Ale na łyżwach jeździć lubię i cały czas je mam. Wiszą w pszczelarni i czekają na kolejną naprawdę ostrą zimę.
Obok łyżew w pszczelarni wisi małpa. Była rekwizytem na szkolnym przedstawieniu, którym szkoła z Luboszyc wygrała kiedyś ogólnopolski festiwal teatrów lalkowych. Kiedy po jakimś czasie uczniowie odwiedzili swoją panią od polskiego w klasztorze, przywieźli jej tę właśnie małpę.

Pójście osoby z takim temperamentem do klasztoru - i to kontemplacyjnego - było szokiem dla środowiska i przyjaciół "Pudla".

- Pamiętam do dziś, jak jeden z zaprzyjaźnionych księży na wieść, że idę do dominikanek, powiedział mi wprost: Wiesz, Dzidka, uświadomiłem sobie, że nie dorosłem do swojego kapłaństwa - wspomina.
Pierwsza myśl o wstąpieniu do zakonu przyszła w czasie rekolekcji dla maturzystów na Górze św. Anny. Wtedy jeszcze starała się ją odpędzić. Poszła na polonistykę zafascynowana dziennikarstwem.
- Tłumaczyłam sama sobie, że przecież nie jestem specjalnie pobożna, a zakonnic od dziecka nie lubię - opowiada. - Przełomem był telefon ks. Jana Piontka (wtedy wikarego w jednej z opolskich parafii, od wielu lat misjonarza w Togo - przyp. red.). Jechał do znajomej dominikanki w Świętej Annie i zaprosił nas z koleżanką na tę wycieczkę. Ale nam nawet na myśl nie przyszło, żeby z nim iść do klasztoru. Poszłyśmy do lasu na papierosa. Jak wróciłyśmy, ksiądz powiedział, że ta siostra chce nas poznać. Rozmowa z nią była początkiem przełomu.

Papieros przed furtą
Ale rozstanie z "cywilnym" światem nie było łatwe. Kochała życie, uwielbiała wyprawy w góry. Na ostatnim wakacyjnym obozie duszpasterstwa akademickiego w Tatrach Dzidka z każdego wierzchołka schodziła ostatnia, żeby się napatrzeć na te - jak sama mówiła - głupie góry. Sądziła, że żegna się z nimi na zawsze i jedyną górą, jaką będzie jej dane oglądać - pozostanie może Jasna Góra w sąsiedztwie klasztoru. Aż tak źle ostatecznie nie było. Przyjaciele pamiętają do dziś, by z każdego wyjazdu przysłać jej kartkę z "głupich Tatr". Jej samej w ciągu tych lat udało się parę razy wpaść na chwilę do Zakopanego. Ostatni raz osiem lat temu.

Trzeba też było zostawić papierosy.
- Przedostatniego zapaliłam w dniu wstąpienia do klasztoru w rozmównicy, po kolacji, na którą siostry zaprosiły mnie razem z rodzicami. A ostatniego tuż przed furtą, zanim przekroczyłam klauzurę - opowiada. - Dziś już wiem, że to było głupie. Także dlatego, że za chwilę z każdą z sióstr należało się przywitać - objąć i cmoknąć w policzek. Myślę, że moja papierosowa "strefa" mogła być dla nich trudną próbą. Ale żeby była jasność. "Pudel" palił dużo, Janina nie zapaliła nigdy.
Podstawowym zadaniem mniszek zakonu kaznodziejskiego jest modlitwa. To je różni od zakonów czynnych, które realizują różne dzieła - leczą chorych, opiekują się seniorami, prowadzą sierocińce itd. Zakon dominikański stoi na dwóch nogach. Bracia mówią ludziom o Bogu, siostry mówią Bogu o ludziach.

- Pamiętam, że pierwszą moją pracą w klasztorze było kitowanie okien - wspomina siostra Janina. - Zawsze jak byłam w połowie kitowania albo w środku malowania ramy, przerywał mi dzwonek na modlitwę. Trzeba było wszystko zostawić, myć pędzel i odchodzić. Długo trwa, zanim człowiek nauczy się odpowiedniego rytmu, innego niż w świecie, gdzie człowiek przychodzi na osiem godzin i po prostu pracuje. Tu ciągle przeplata się praca z modlitwą, bo tak już jest, że w każdej z nas mieszka równocześnie ewangeliczna Maria i Marta.

Dziś już w klasztorze dzwonki nie dzwonią. Godzin modlitwy trzeba pilnować z zegarkiem w ręku samemu. Ale rytm życia jest niezmienny. Wspólny dzień dominikanek zaczyna się kwadrans przed szóstą na pierwszych modlitwach i mszy św. i ten blok kończy się około 8.30 śniadaniem. Do południa siostry rozchodzą się do pracy. O 12.00 kolejna modlitwa brewiarzowa, różaniec i czasem psalmy pokutne za zmarłych.

- Modlimy się za nich dużo - relacjonuje siostra Janina. - Nie przypadkiem mówi się, że żyć najlepiej w klasztorze Franciszkanów, ale umierać u dominikanów.
Po tej modlitwie siostry wracają do pracy, by po południu spotkać się raz jeszcze na wspólnym brewiarzu i na godzinnej rekreacji.
To jest czas, kiedy można się ze sobą nabyć i nagadać, napić kawy czy herbaty. Sympatyczny, kiedy wszystko układa się dobrze. Trudniejszy, gdy we wspólnocie pojawiają się jakieś konflikty czy spory. Zupełnie jak w domu.
Po rekreacji siostry mają godzinną adorację Najświętszego Sakramentu, mszę św. dla tych, które chcą uczestniczyć w niej po raz drugi i czas na własną lekturę (w klasztorze jest duża biblioteka, aktualnie pod opieką siostry Janiny). Dzień kończy ostatnia modlitwa brewiarzowa, czyli kompleta - około 22.00. W uproszczeniu doba dzieli się na trzy mniej więcej równe części wypełnione modlitwą, pracą i odpoczynkiem.

Różaniec na krzaku
Siostry utrzymują się przede wszystkim z ofiar wiernych, ale ich praca też ma wymiar ekonomiczny i przynosi klasztorowi dochód. Dominikanki haftują szaty liturgiczne, tłumaczą książki, wytwarzają maść leczniczą i różańce.

- Na terenie klasztoru rosną na krzewach takie paciorki - opowiada siostra Janina. Wystarczy usunąć z nich trawę, na jej miejsce przewlec druciki i różaniec gotowy. Paciorki są szare i brązowieją pod wpływem potu i tłuszczu, jaki każdy z nas ma na palcach. Po jakimś czasie od zakupu wprawne oko zauważy, czy różaniec był używany do modlitwy, czy właściciel nosił go tylko w kieszeni.
Siostry przyjmują pątników udających się pieszo lub autokarami na Jasną Górę. Z każdą grupą, która tego chce, spotyka się jedna z sióstr (mają specjalne dyżury).

- Mówimy o miejscu, w którym przebywamy i o naszym życiu. Dominikanie są zakonem kaznodziejskim. Siostry kazań nie głoszą, ale to jest nasza posługa słowa. Pątnicy zostawiają na kartkach intencje do modlitwy. Siostry dzielą je potem między siebie, by je "obmodlić" - tłumaczy siostra Janina.
Często mniszki słyszą pytania, dlaczego marnują się za kratą, przecież tyle jest w świecie do zrobienia itd.

- Nasi goście wyliczają wszystkie potrzeby Kościoła i świata, w których powinnyśmy pomagać, zamiast przebywać w zamknięciu - przyznaje siostra. - To jest charakterystyczne, choć dziwne, że ludzie, którzy wyrośli w kulturze chrześcijańskiej, mają wątpliwości co do sensu naszego bycia tutaj. Podczas gdy wrogowie Kościoła w różnych czasach (rewolucja francuska, Wiosna Ludów, rewolucja październikowa) wiedzieli świetnie, że zakony kontemplacyjne są sercem Kościoła i że trzeba w nie uderzyć, kiedy chce się uderzyć w Kościół. To jest, niestety, fragment naszej polskiej religijności: Módlmy się o powołania kapłańskie i zakonne, ale nie daj Boże, żeby do seminarium lub zakonu poszli mój syn czy córka.

Siostra Janina poza biblioteką prowadzi korespondencję z internautami, którzy przysyłają intencje modlitewne e-mailem. Prośby o modlitwę trafiają też do klasztoru pocztą zwykłą i przez telefon.
- Odpowiadamy absolutnie każdemu - opowiada siostra. - Intencje są przeróżne. Wiele osób informuje nas także, jeśli modlitwa została wysłuchana. Dominikańską "specjalnością" jest modlitwa w intencji rodziców, którzy nie mogą doczekać się potomstwa. Mamy całe albumy zdjęć dzieci, które rodzice nam przysyłają po szczęśliwym rozwiązaniu. Ale nie mam poczucia, że to my coś ludziom wymodliłyśmy. Choć bierzemy to bardzo na serio. To nie jest nasza zasługa, tylko Pana Boga, bo to on rozdaje łaski. I zasługa wiary tych ludzi. Oni z wiarą nam swoje trudne sprawy do modlitwy powierzają.

Na nerwy Beethoven
Klasztor jest też miejscem realizowania pasji.
- Dominikanki nie są kształtowane "pod sznurek" - mówi siostra Janina. - Ponieważ chodziłam do szkoły muzycznej, ściągnęłam z domu do klasztoru pianino. Stoi w takim pomieszczeniu, gdzie mogę w wolnym czasie grać i nikt mnie nie słyszy. Jak mnie któraś "sąsiadka" zdenerwuje, biorę się za sonaty Beethovena, które uwielbiam. Ale na długie ćwiczenie czasu nie ma, więc walca cis-moll Chopina, którego grałam na początku średniej szkoły muzycznej, już zagrać nie umiem.

Kiedyś mniszka po ślubach wieczystych wychodziła poza klauzurę tylko raz, wynoszona na desce nogami do przodu do pobliskiego kościoła na pogrzebanie. Po tamtych czasach - przed Soborem Watykańskim II - został dominikankom na pamiątkę gabinet dentystyczny z wyposażeniem z początku wieku i wspomnienie przeprowadzonej niegdyś na klasztornym stole przy świetle naftowej lampy operacji usunięcia wyrostka robaczkowego. Teraz mniszki opuszczają klauzurę, gdy ich zdrowie domaga się szpitalnego leczenia lub przeprowadzenia badań albo sanatoryjnej rehabilitacji. Wyjeżdżają też do ciężko chorych rodziców. Siostra Janina jest właśnie w Suchym Borze przy chorym ojcu.

- Kiedyś zwracano uwagę przede wszystkim na zewnętrzny wymiar klauzury. Ktoś, kto choćby przypadkowo ją naruszył (także z zewnątrz), popadał pod ekskomunikę. Dziś zwraca się uwagę na to, że klauzura służy człowiekowi, a nie jest bożkiem, któremu oddaje się cześć, nie jest sensem samym w sobie - tłumaczy.

Okazją do zażycia przestrzeni bywa też udział w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich. Siostry idą wtedy do odległego o trzy kilometry lokalu wyborczego. Odkąd papieżem został Jan Paweł II mniszki uczestniczyły też zawsze w jednej liturgii papieskiej podczas każdych jego odwiedzin w Polsce. Nie narusza to zresztą klauzury, bo tam, gdzie jest papież, jest klauzura papieska.
Bycie za kratą nie oznacza zresztą oderwania od rzeczywistości. Skoro dominikanki mają się modlić za świat i jego potrzeby, muszą te potrzeby znać. Więc kupują książkowe nowości do biblioteki (zajmuje się tym siostra Janina), czytają gazety, mają dostęp do internetu. Stosunkowo najmniejszym zainteresowaniem cieszy się telewizja. Choć odbiornik w klasztorze jest. Wiadomości można oglądać, kiedy się chce. O zgodę na obejrzenie dobrego filmu siostry nierzadko proszą, a przeorysza chętnie jej udziela. Bo świat za klasztornym murem też się zmienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska