Ten bałagan z oszczędności

Daniel Polak
Pan Stanisław żyje "oszczędnie”. - Każda rzecz się kiedyś przyda - przekonuje.
Pan Stanisław żyje "oszczędnie”. - Każda rzecz się kiedyś przyda - przekonuje. Daniel Polak
Stanisław Mazurkiewicz z Kędzierzyna-Koźla regularnie płaci czynsz, po nocach nie hałasuje i każdemu chętnie się ukłoni. I nie potrafi zrozumieć, dlaczego wszyscy chcą go eksmitować.

Kędzierzyńskie osiedle Azoty. Pełno tu klimatycznych kamieniczek, niektóre zbudowane jeszcze "za Niemca", inne tuż po wojnie. Okoliczne zakłady chemiczne nie burzą sielskiego obrazu tego miejsca, bo kominów nawet nie widać zza drzew. W jednej z takich kamienic położonych na skraju lasu, pod dziewiątką, na poddaszu, mieszka pan Stanisław. Niewielka izba, łazienka i mikroskopijny przedpokój, w którym problemem jest nawet odwrócenie się.

- Łącznie 14,5 metra. Wynajmuję to mieszkanie od gminy - mówi lokator. Gdzieś te metry się jednak pogubiły, bo w pokoju ledwie mieścimy się we trójkę. Obok łóżka leży wysoka na półtora metra kupa ubrań. Kilkadziesiąt worków, z których wystają rękawy, kożuchy, kołnierze, nogawki. Obok jakby spiżarka, przypominająca jednak bardziej skład żywności dla kompanii wojska. Zgrzewki makaronów, kaszy, ryżu. Kilka puszek śledzi w pomidorach i smażonych. Ta sama ryba jest też w słoikach, które zasłaniają wielokilogramowe zapasy smalcu. Niektóre zapasy napoczęte, zapachy mieszają się, powodując ból głowy. Margaryny, oleje, jajka - wszystkiego jest tyle, że długo można byłoby gotować dla kilkunastu sąsiadów.

Obok "suszą" się owoce, kilka kilo jabłek, i coś, co przypomina z wyglądu morele (może wcześniej też to były jabłka). Latające nad nami muchy pozwalają nam zapomnieć, że jest właśnie środek zimy, a za oknem trzaska prawie 20-stopniowy mróz.

- No i wiecie panowie, urzędnicy i sąsiedzi oskarżają mnie, że ja tu jakiś magazyn robię - pan Stanisław zwierza się, że jest mu bardzo ciężko. - Ile mi już z tego mieszkania wynieśli rzeczy! Tyle cennych ubrań i żywności mi poginęło. Co oni ze mną w ogóle robią? - pyta mężczyzna.

Zaprasza do niewielkiej łazienki, żeby pokazać, że jego mieszkanie niczym nie różni się od innych. A może jednak się różni? Wanna do połowy wypełniona jest czarną wodą. - Nie wypuszczam jej po kąpieli, tylko wykorzystuję do spłukiwania ubikacji - mówi lokator. Podkreśla, że u niego nic się nie marnuje. A szczególnie woda. - Chociaż tak raz na 2 tygodnie trzeba się wykąpać - zaznacza.

Przy wannie pyszni się talerz z wielkim kawałkiem napoczętego z wielu stron tłustego mięsa. Pan Stanisław nie pamięta już, czy to była golonka, czy też jakiś inna sztuka wieprzowiny, bo przyrządził ją tydzień temu. Do śmieci nie wyrzuci, bo do "podziubania" przy następnej kąpieli jest jeszcze sporo.

- Nie zepsuło się? - pytamy.
- No jak, gotowane? - dziwi się naszemu pytaniu.

Świetliki z mieszkania wylatują

Sąsiad nr 1: - Zima to jest jedyny czas, że żyjemy w miarę normalnie, bo zapachy z mieszkania tego pana nie wydostają się na zewnątrz. Ale latem przeżywamy tu prawdziwy horror. Nie da się oddychać, z tej izby wylatują nie tylko muchy, ale nawet świetliki, co żerują na śmieciach. Robale grasują nawet w przewodach wentylacyjnych. Ten człowiek nie myje się prawie nigdy. Kiedy przejdzie klatką, trzeba wietrzyć korytarz. Szok, to trzeba poczuć i zobaczyć, żeby uwierzyć, jak nieznośny może być sąsiad.

Czy ktoś próbował kiedyś porozmawiać z panem Mazurkiewiczem, żeby zadbał bardziej o siebie i mieszkanie?

- Na początku próbowaliśmy, ale to jak rzucanie grochem o ścianę. Do niego nic nie dociera - mówi sąsiad.

Jerzy Pszczółka, szef kędzierzyńskiego Sanepidu, zna sprawę, bo nasłuchał się interwencji zrozpaczonych mieszkańców. Mówi jednak, że ma związane ręce, bo to nie tak prosto zdyscyplinować lokatora i nakazać mu, żeby ogarnął wokół siebie.

- Wiemy, jak tam jest. Ale żebyśmy jako Sanepid mogli podjąć jakąkolwiek interwencję, musiałyby być spełnione pewne warunki. Na przykład gdybyśmy dostali zgłoszenie od lekarza, że ktoś z tamtejszych lokatorów ma chorobę zakaźną, co dawałoby podstawy do założenia, że jej źródłem jest właśnie to mieszkanie - mówi dyrektor Pszczółka i zaznacza, że wtedy "mógłby podjąć decyzje administracyjne". Ale na czym one konkretnie miałyby polegać, nie odpowiada. Podkreśla za to, że fakt, iż znajduje się tam bardzo duża ilość śmieci, jeszcze nie oznacza, że życie i zdrowie mieszkańców jest zagrożone. - Przecież nie każdy śmietnik jest źródłem zagrożenia epidemiologicznego - podkreśla Jerzy Pszczółka.

Bez kombinezonów nie wchodzimy

Sąsiad nr 2: - Denerwuje nas to, że nikt, także urzędnicy, nie potrafi sobie poradzić z tym problemem. Bo czy ktoś musi najpierw ciężko zachorować, żeby okazało się, iż to miejsce jest wylęgarnią zarazków? Przecież to widać gołym okiem. Eh, dajcie spokój - macha ręką.
Kiedyś, było to latem, od kamienicę pana Stanisława podjechał samochód z pracownikami Miejskiego Zarządu Budynków Komunalnych. Ci założyli maski ochronne, rękawice i weszli na poddasze. Na nic zdały się protesty pana Stanisława, który początkowo nie chciał ich wpuścić do mieszkania. Wreszcie dał za wygraną, z pomieszczenia szybko wyniesiono kolejne worki, stare krzesła, ubrania. Stosy rzeczy wylądowały na chodniku i na ulicy, a stamtąd w śmieciarce. Wówczas sąsiedzi mieli nadzieję, że skończy się ich gehenna.

Nic z tego. Bo pan Stanisław nie ma zamiaru zmieniać swoich zwyczajów. I zastrzega, żeby nie robić z niego "wariata". - Wszystko, co tu przynoszę, jest mi potrzebne. Jednej kurtki na zimę przecież nie mogę mieć - zaznacza.

Latem 2011 roku znów podjeżdża ciężarówka. Tym razem pracownicy MZBK zatrzymują się przed drzwiami i nie chcą wejść do środka. Żądają specjalnych kombinezonów ochronnych. Dopiero gdy je dostaną, zaczną pracę.

- Wynieśli mi dwie pełne szafy ubrań, suszone owoce, mnóstwo słoików ogórków, smalec, który przygotowałem sobie specjalnie na następną zimę - wylicza pan Stanisław.
Szef Miejskiego Zarządu Budynków Komunalnych w Koźlu, Stanisław Węgrzyn, mówi, że i tak już zbyt dużo dawał szans lokatorowi. - Ten pan nie potrafi się dostosować do życia z innymi współlokatorami. I trzeba to sobie otwarcie powiedzieć - dyrektor Węgrzyn nie owija w bawełnę.

Niedawno złożył do sądu wniosek o eksmisję Mazurkiewicza. Termin rozprawy jeszcze nie jest znany. - Nie mogę jednak tych wszystkich lokatorów zostawić samych. Niech sąd przyjrzy się tej sprawie - mówi szef miejskiej mieszkaniówki.
Wielce prawdopodobne, że wymiar sprawiedliwości zgodzi się z argumentacją urzędników i wyda decyzję o eksmisji. - Szczególnie, jak będzie musiał wywietrzyć salę po przesłuchaniu pana Stanisława - szepczą w MZBK.

Proponowali mu przeprowadzkę

A może lokatorowi trzeba po prostu pomóc, bo to już nie niechlujstwo, tylko choroba? Ale jak ją udowodnić, skoro zachowuje się normalnie, a jedyne, czym podpadł, jest to, że znosi zbyt dużo rzeczy do domu i rzadko się kąpie? Ilu z nas z ręką na sercu przyzna, że zawsze idzie do pracy schludnie ubranym i pachnącym? Trudna sprawa.

- Ciężko jest pomóc komuś, kto taką pomoc odrzuca - zauważa Teresa Koczubik, szefowa Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kędzierzynie-Koźlu.

Urzędnicy złożyli panu Stanisławowi propozycję zamieszkania w tzw. mieszkaniach chronionych. To specjalnie przystosowane do potrzeb osób chorych, starszych i niepełnosprawnych lokale, objęte stałym monitoringiem pracowników socjalnych.

Kędzierzyn-Koźle jako pierwszy w Polsce wybudował kilka lat temu 50 takich mieszkań. Mazurkiewicza zaprowadzono do nich za rękę. Zresztą stoją niecałe 300 metrów od miejsca, gdzie obecnie mieszka. - Tu jest specjalna linka, za którą wystarczy pociągnąć, żeby wezwać pomoc - pokazywali piękne i niezwykle praktycznie wyposażone pokoje pracownicy MOPS. Pan Stanisław nie cmokał jednak z zachwytu. Oznajmił, że mu się nie podoba i że wraca na stare śmieci.

Sąsiad nr 1: - Jedna z lokatorek nie wytrzymała kiedyś i ostro się poszarpała z tym człowiekiem. W efekcie trafiła na policyjny dołek. Ludzie są tu na granicy wytrzymałości. Każdy otworzyłby szampana, gdyby się okazało, że ten człowiek wyprowadzi się stąd.
Pan Stanisław pokazuje pismo, z którego wynika, że skończyła mu się umowa o najem mieszkania przy ul. Waryńskiego. Zaraz wyciąga też odpis podania o przedłużenie tejże umowy, jaki złożył w mieszkaniówce. Podejrzewa, że może dostać sądową eksmisję. Nie chce jednak na razie o tym myśleć, zamiast tego - robi listę zakupów. - Do Gliwic jeżdżę na targ, tam jest dużo taniej - tłumaczy. - Ostatnio kupiłem 7 kilogramów orzechów, tyle samo kaszy jaglanej, fasoli 10 kg. Jaglana u nas po 7,50 zł, a tam za 2,5 zł dostaniesz. Warto wziąć na zapas - zaznacza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska