To nie jest zabawa. To druga Armia Krajowa

Rafał Piotr Solski
To nie regularne wojsko, lecz cywile ochotnicy - opolska sekcja Terytorialnego Zespołu Bojowego. Trzon przyszłej partyzantki.
To nie regularne wojsko, lecz cywile ochotnicy - opolska sekcja Terytorialnego Zespołu Bojowego. Trzon przyszłej partyzantki. Rafał Piotr Solski
Gdy na Ukrainę napadły zielone ludziki Putina, Piotr Majchrzyk, ratownik medyczny, pomyślał, że może należy się spakować i uciekać do Kanady. W Europie śmierdzi wojną, a on ma czteroletniego synka, a drugiego, paromiesięcznego, nosi w łonie żona.

Lecz gdy tylko to pomyślał, natychmiast przypomniała mu się książka, jaka w rodzinnym domu Majchrzyków w Osowcu spoczywa na honorowym miejscu półki. A jak mu się już przypomniała, to powiedział sobie: - Owszem, dziś Polska nie jest najmilszym krajem do życia, politycy sprzedali rodaków za rolkę europapy, ale to nasz kraj i trzeba go bronić. Dlatego gdy pod mój dom podejdzie Ruski, to dostanie kulkę.

Ta książka to gruby jak cegła wykaz ofiar radzieckiego ludobójstwa. Przełożona czarno-białym zdjęciem, znajduje się tam krótka notka o Michale Treterze, posterunkowym ze Żdołbunowa w województwie wołyńskim, którego sowieci zakatowali w Miednoje. A ta czarno-biała przekładka to zdjęcie umundurowanego Michała Tretera z żoną i córeczką.

- To mój pradziadek od strony mamy. Skoro on zginął za ojczyznę, to jak ja bym się czuł za oceanem, gdyby tu wybuchła wojna? - wyjaśnia Piotr i choć na oko to jakieś 120 kilogramów żywego chłopa, głos mu się łamie jak dziecku. A i mnie długopis zadrżał w dłoni. Piotr wypowiada te słowa, mając na sobie tiszert z wizerunkiem wilka i napisem "Wyklęci".

Więc Piotr sposobi się do partyzantki. Zapisał się na strzelnicę do "Husarza", gdzie kropi z ostrej aż się dymi, ale przede wszystkim pojechał na kurs ratownictwa wojennego prowadzony przez instruktorów "Gromu". Za swoje pieniądze, w ramach prywatnego czasu. Fachowo nazywa się to Medycyną Pola Walki i Ewakuacją Techniczną, lecz wystarczy popatrzeć na kozacki trening, żeby uświadomić sobie grozę sytuacji, do których szykuje się Piotr.

Teta kąsa kosą

Wróg musi mieć świadomość, że nie opłaca się napadać na Polskę - podkreśla Daniel Wawrzyniak z Głogówka, członek sześcioosobowej grupy zwiadowczo-szturmowej Teta. Zaczynali kilka lat temu od zabawy w paintball, dziś Teta to wytrawny partyzancki oddział. To tacy jak oni będą się za nas bić, gdyby co. A raczej, gdyby W.

Daniel ma 32 lata, własny biznes prowadzony z bratem i rodzicami, oraz żyjącego dziadka z piękną kartą w wielkopolskiej AK i 5-letnią odsiadką w PRL-owskich kazamatach. Daniel przywołuje słowa generała Pattona, że celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamte sukinsyny umierały za swoją. O jakich sukinsynach mówimy? Toż wiadomo! Tych, co nie noszą na mundurach dystynkcji i znaków rozpoznawczych.
Za to naszywka Tety brawurowa: wyszczerzona kostucha z kosą. Jasno, dobitnie, bez niedomówień. Sama nazwa zaś to nawiązanie do starożytnej litery, jaką stawiano po bitwie przy imionach poległych żołnierzy. - To taka nasza dedykacja dla wroga - śmieje się Daniel. - Działamy jak walec.

Jego starszy o dwa lata brat Damian jest dowódcą Tety. Akurat pojechał na szkolenie w Dolnośląskie, 200 km od domu. Tam pod okiem komandosa trenuje Terytorialny Zespół Bojowy, w skład którego wchodzi grupa z Głogówka. Dwa dni na wolnym powietrzu, w krzakach, lesie, rowie. W kamuflażu i stałej czujności. To się nazywa "bytowanie".

Poruszanie się w patrolu, maskowanie, wsparcie ogniowe. I tak dwa razy w miesiącu. A na co dzień, jak to nazywają, samodoskonalenie kondycyjne, czyli po prostu bieganie.
To nie są dzieciaki bawiące się w chowanego. W Tecie jest jeszcze między innymi 34-letni kierowca TIR-a, ojciec trójki dzieci. Reszta to studenci.

Tu nie chodzi tylko o ruch na świeżym powietrzu. Po powrocie ze szkolenia Damian napisze mi mail. Cytat: "Szkoda jednak, że w naszym państwie takie wartości jak Bóg Honor Ojczyzna odeszły do lamusa, a zastąpiły je nowoczesność i chłopaki w rurkach, ale zapewne tak ma to wyglądać, bo sterowanie masą bez poglądów jest proste i łatwe".
Na razie biegają po polach z gumowymi kałachami lub z karabinami, jak się to określa fachowo, pozbawionymi cech bojowych, a prawdziwą broń dostają do ręki tylko na strzelnicy. I o to mają trochę żal do państwa.

Daniel: - Powinno być jak w Szwajcarii lub USA, gdzie członkowie Gwardii Narodowej mają w domach broń. Ministerstwo Obrony Narodowej widzi w takich jak my konkurencję. Chcieliby, żebyśmy byli rezerwą Narodowych Sił Rezerwy, które już są rezerwą armii.

Co miałaby oznaczać ta rezerwa rezerwy? To, że MON takich jak Daniel i Damian chciałoby wykorzystać jako pomagierów na froncie. Przynieś, podaj, pozamiataj. A oni chcą być dywersantami. Kąsać wroga śmiertelnie, przylepiając mu na czole swoją tetę.
Dlatego mają opory, żeby dać mi fotografię, na której widać ich twarze. Może mają świadomość, że zanim się zacznie zawierucha, takich jak on może zacząć odwiedzać "seryjny samobójca".

Orliki czy strzelnice?

Trzy lata temu byłem jedynym członkiem swojego klubu, rok temu miałem już trzy osoby, a teraz trzydzieści - mówi Janusz Fedor z Nysy, instruktor strzelectwa i szef klubu "Hetman" Nysa. I dodaje: - Gdyby dziś nie było jeszcze orlików i gdyby przeprowadzić referendum, co budować, orliki czy strzelnice, to naród wybrałby strzelnice.

Podaje przykłady: rok temu na zawodach z okazji dnia "Wyklętych" strzelało kilkanaście osób, w tym roku 90. A kibiców była ponad setka.

Na pytanie, czym tłumaczy takie wzmożenie, odpowiada krótko: - Putin się ruszył.
Janusz Fedor ma 40 lat i bogaty życiorys: był żołnierzem, potem dyrektorem banku, teraz jest kanarem w miejskich autobusach. Jest też dowódcą plutonu Narodowych Sił Rezerwowych, uczy także strzelania w organizacji paramilitarnej "Strzelec", której szeregi też rosną z dnia na dzień. Z dumą obserwuje, jak młodzi garną się do obrony ojczyzny. Czy młodzież równie patriotycznie kasuje bilety? Janusz Fedor uśmiecha się. Tu jeszcze nie ma takiego wzmożenia.

Daniel Wawrzyniak: - Słabość naszego państwa wręcz prowokuje zagrożenia zewnętrzne. Nasza armia zdolnych do walki żołnierzy ma maksymalnie 30 tysięcy. Jesteśmy więc krajem bez siły odstraszania. Obrona Terytorialna mogłaby się dynamicznie w Polsce rozwinąć, ale nie widać woli politycznej, aby zbudować skuteczną siłę. Aby to zrobić, potrzeba zmian prawnych odnośnie posiadania broni.

Pragnie tego też Piotr, ratownik medyczny. - Chciałbym móc postawić sobie w pokoju szafkę pancerną i wyładować ją bronią do obrony mego domu. I tak kiedyś tego dopnę.
Podobnie uważa Radosław Wojtarowicz, kierownik konwojów i ochrony agencji "Agar". Jeśli już ktoś jest sprawdzony dokładnie - prawnie i psychologicznie - powinien broń w domu mieć. Wojtarowicz to takie opolskie sokole oko. Od młodości wożono go po zawodach strzeleckich, a on je wygrywał. Teraz uczy strzelania swoich nastoletnich synów.
Przed laty Wojtarowicz był podporą i ozdobą opolskiej WOŚP, chodził po mieście z wielkim bębnem, wyglądał jak wielki pacyfistyczny skrzat, pracował w Agorze. Dziś wygląda jak typowy amerykański najemnik w Iraku.

- Ja już wcześniej byłem militarystą, a co do broni, to nigdy nie zgadzałem się z manipulatorskim twierdzeniem: broń zabija. Równie dobrze łyżka powoduje otyłość, a długopisy błędy.

Husarz to brzmi dumnie

Bartosz Sadłoń, prezes Opolskiego Klubu Strzeleckiego "Husarz", choć były komandos z Lublińca z oddziału dywersyjnego (eliminacja ważnych osób na tyłach wroga), byłby z tą bronią jednak ostrożniejszy. Być może dlatego, że jest policjantem, zna i prawo, i życie.

- Gwardia Narodowa jak najbardziej, ale tylko pod ścisłym nadzorem wojska. Bo nie może być tak, że w razie wojny z tych grup porobią się jakieś uzbrojone oddziały poza kontrolą. Wojna, wiadomo, to chaos i różnie może być - tłumaczy rozsądnie, a ja proszę, żeby odsłonił poły swojej kurtki. Pod nią kolejny ciekawy okaz z coraz modniejszej linii odzieży patriotycznej: tiszert poświęcony lotnikom z Dywizjonu 303.

- Nie jesteśmy za wolnoamerykanką, bo nawet w Ameryce jej nie ma. Jeśli mamy dozbrajać Polaka, to nie może być to przypadkowy Polak - dodaje skarbnik "Husarza" Krzysztof Zacharzewski, też policjant. Twardy staż w stołecznych oddziałach prewencji: kilkaset akcji z kibolami, zadymy podczas derbów Legia - Polonia, kask, tarcza, gaz, armatki wodne, ganianie się po ulicach i uchylanie przed kostką brukową.

Obaj odżegnują się od polityki, bo wiadomo gdzie służą, ale nie zaprzeczają też, że sytuacja polityczna jest poważna. I że w takiej sytuacji zapał polskiej młodzieży do broni to zjawisko krzepiące, które trzeba mądrze wykorzystać. Nie tylko młodzieży zresztą.

- Na naszą strzelnicę przychodzą biznesmeni, prawnicy, a nawet ksiądz - mówi Bartosz. - I też obserwujemy rosnący kult wojska i wartości patriotycznych. W opolskich szkołach powstają klasy mundurowe: Gogolin, Tułowice, Nysa. Krzewi się wiedzę historyczną, robi militarne wystawy, wiesza flagi, składa wieńce. Dawniej służby mundurowe prezentowały patriotyzm urzędowy, dziś to się zmienia. Chłopcy z "Gromu" dumnie obnoszą swoją powstańczą kotwicę na rękawie.

Krzysztof: - Nazwa naszego klubu też nie jest przypadkowa. Husarz - brzmi dumnie. To symbol militarnej potęgi, która trwała przez trzy wieki.
Ciekawa obserwacja dowódców "Husarza": najlepiej na strzelnicy strzelają te dzieciaki, które są bystre w grach komputerowych.

Krew i oddech

Wróćmy do Piotra ratownika. Na szkolenie do "Gromu" pojechał nieprzypadkowo. Jest ratownikiem medycznym, prawie od dziecka. Jego ojciec ma firmę transportu medycznego, chłopak od młodości garnął się do pomocy. Gdy w rówieśnikach buzował nastoletni testosteron, on nosił staruszki na rękach, dźwigał na noszach konających, przekładał, przewijał, głaskał. Jego matka to wiejska lekarka z gatunku tych, jakie opisywałby dziś Żeromski: tysiąc siedemset emerytury i serce na dłoni. Rzec więc można, że Piotr jest skażony pomaganiem genetycznie.

Na kursie były tylko dwie osoby cywilne pod imieniem i nazwiskiem, reszta przedstawiała się pseudonimami. Dlaczego? To jasne: tajne służby. A potem się zaczęło. Jaka jest różnica między ratownictwem cywilnym a wojennym, poza tym, że nad głową świszczą kule, a obok wybuchają bomby?

- Krew i oddech - Piotr unosi palce do góry. - Na tym się zasadza główna różnica. Normalnie najpierw badasz tętno, a na wojnie najpierw tamujesz krew i sprawdzasz oddech. Aha, a gdy jelita są wytrzewione, to nie czekasz na karetkę, tylko je pakujesz do brzucha, łapiesz delikwenta pod pachy i się z nim czołgasz na plecach.

Rada praktyczna: gdy leżysz pod ostrzałem z dziurami w nogach lub brzuchu i czujesz, że tracisz przytomność, wepchnij sobie w nos rurę, która dojdzie do gardła i podeprze język. Wtedy on cię nie udusi. Potem czekaj na pomoc, która przyjdzie, albo i nie.

Piotr spróbował tego wpychania rury na ochotnika, choć instruktor z "Gromu" mówił, że to nieobowiązkowe. Pokazuje mi w telefonie film z tej akcji. Można się na to krzywić, ale tak samo mało filmowa jest tracheotomia, a ilu ludziom uratowała życie. Na innym filmiku Piotr ma opaskę na oczach. Instruktor zakręca nim kilkanaście razy, a potem popycha na ziemię, krzycząc: gleba! Po takiej pralce człowiek jest tak zdezorientowany jak po ogłuszeniu wybuchem. Ale musi się czołgać do rannego, jest przecież ratownikiem pola walki. Więc łeb jak najbliżej ziemi i nasłuchiwanie jęków pozoranta. Na początku Piotr pełznie w drugą stronę jak pijany robal, ale po chwili odnajduje właściwy kierunek i doczołguje się do rannego.

Obserwacja Piotra: cywilom, którzy przyjeżdżają za własne pieniądze, często wszystko lepiej wychodzi niż ludziom na delegacji. Dlaczego? Bo są pasjonatami.

Pytam go, czy oglądał na YouTube słynny drastyczny film z Donbasu, na którym żołnierze wyładowują z cywilnego samochodu trupy wrogów. Całe kombi, którym do niedawna wożono kartoszkę, cebulę i słoninę, wyładowane pokiereszowanymi ciałami. Otwarte oczy, rozpołowione tułowia, rozbite głowy, z których wypłynął mózg i leży na tapicerce. Aż głupio opowiadać treść przy matce Piotra.

Piotr: - Nie oglądam programowo tych filmików. Czego oczy nie widzą, tego nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska