Unia Europejska daje zarobić. Jak wykorzystuje się unijne absurdy

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Do tego, że ślimak jest rybą, a marchewka owocem, już się przyzwyczailiśmy. Ale unijne absurdy dotykają coraz częściej sposobów wydawania pieniędzy z UE.

W Opolu rusza właśnie nowy unijny projekt. Dzięki pieniądzom z tzw. Europejskiego Funduszu Społecznego 100 opolan ma szansę zostać pilotami wycieczek turystycznych. Szkolenia organizuje Spółdzielnia Pracy "Oświata" z Wrocławia. Kasę na prowadzenie zajęć pozyskała za pośrednictwem Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Opolu. Firma napisała projekt, w ramach którego na specjalnych warsztatach mieszkańcy Opolszczyzny dowiedzą się m.in., jak stworzyć ciekawy program wycieczki, w interesujący sposób opowiadać o zabytkach i nie dać sobie wejść na głowę wiecznie niezadowolonym turystom malkontentom. Oferta nie jest skierowana do bezrobotnych - w szkoleniach mogą wziąć udział np. ci, którym znudziła się obecna praca i chcą trochę pojeździć po świecie, albo przynajmniej nauczyć się opowiadać o atrakcjach turystycznych Opola. Koszt całej operacji: 549 tysięcy złotych.

Gdy dowiedział się o tym Marek Skrzydło z Biura Turystyczno-Marketingowego "Marek" z Kędzierzyna-Koźla, opadła mu szczęka.

- Od 15 lat prowadzę szkolenia pilotów wycieczek i doskonale orientuję się w ich kosztach. Przy grupie około 30 osób wynoszą one 590 do 690 złotych za osobę. W tym wypadku jest prawie 10 razy więcej - tłumaczy Marek Skrzydło. - Według mnie to ewidentne marnotrawstwo pieniędzy z Unii - podkreśla.

A potrafią się kłócić o byle stówę

Od razu przypomniał sobie, jak to on próbował za pośrednictwem urzędu pracy zorganizować podobne warsztaty, już nie za pieniądze z Unii.

- Jak już udało się zdobyć jakieś pieniądze na ten cel, to było to po kilkaset złotych na osobę. Mało tego, urzędnicy potrafili się kłócić o każde 100 złotych - mówi przedsiębiorca.
Z założenia unijne pieniądze mają wspierać te dziedziny gospodarki, z którymi poszczególne regiony sobie nie radzą. Tymczasem w opolskim urzędzie marszałkowskim zarejestrowanych jest już... 1600 pilotów wycieczek.

Gdy Skrzydło zaczął drążyć sprawę, okazało się, że nieprawidłowości i niejasności dotyczących tego przedsięwzięcia może być więcej.

- W ogłoszeniu o naborze podane były daty rozmów kwalifikacyjnych, tj. 9, 15, 16, 22 i 23 listopada. Tymczasem wiem, że osoby zgłaszające się 16 listopada zastały zamknięte drzwi, a w pokoju obok dowiedziały się, że nabór został już zakończony - mówi szef biura podróży z Kędzierzyna-Koźla.
Jacek Suski, dyrektor Urzędu Wojewódzkiego w Opolu, nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kurs jest aż tak drogi. Przedsiębiorca z Kędzierzyna-Koźla wysłał do niego pismo w sprawie ewentualnych nieprawidłowości przy organizacji kursów pilotów i domaga się wyjaśnień.
- Trzeba przeprowadzić kontrolę w tej sprawie. Na razie nic więcej na ten temat nie mogę powiedzieć - uciął.

Podejrzanie drogie szkolenia wziął już pod lupę Urząd Marszałkowski w Opolu, który trzyma rękę na unijnych dotacjach.

- Marszałek województwa także zdecydował o konieczności przeprowadzenia takiej kontroli dotyczącej tych szkoleń. Dopiero po niej będziemy mogli się wypowiedzieć na temat ewentualnych nieprawidłowości - mówi Karina Bedrunka, dyrektor Departamentu Koordynacji Programów Operacyjnych Urzędu Marszałkowskiego.

Biurokracja kosztuje

Andrzej Misiejuk, prezes zarządu Spółdzielni Pracy "Oświata" z Wrocławia, zarzeka się, że o żadnych nieprawidłowościach nie może być mowy. Od razu zaznacza, że wszystkie szkolenia finansowane z Europejskiego Funduszu Społecznego są z automatu dużo droższe od tradycyjnych.
Ale żeby 10-krotnie?

- Przy organizacji projektu za pieniądze z EFS-u muszę zatrudnić dodatkową kadrę, która musi opracować skomplikowaną dokumentację, jakiej nie ma przy standardowych szkoleniach - tłumaczy prezes Misiejuk. - Dużo większe są też koszty reklamy. W tym wypadku był warunek, że 60 procent miejsc ma być zarezerwowane dla kobiet. Ponadto połowę mieli stanowić ludzie powyżej 45. roku życia. Potrzeba większych nakładów, żeby dotrzeć do takich ludzi.
A czy jest w ogóle potrzeba organizowania takich kursów, skoro na Opolszczyźnie jest aż 1600 pilotów?
- To, że tylu ma licencję, nie oznacza wcale, że wszyscy oni pracują w tej branży - odpowiada prezes Oświaty.

Janusz Wróbel z firmy Almatur Opole, zajmującej się organizowaniem wycieczek turystycznych i szkoleniem pilotów, przyznaje, że nic nie o wiedział o takim projekcie. Sam z chęcią podjąłby się takiego zadania.

- Wysłaliśmy pismo do urzędu wojewódzkiego z zapytaniem, czy był w ogóle przeprowadzany przetarg, a jeśli tak, to w jakiej formie - mówi Wróbel. Dodaje jednak, że takie szkolenia można przeprowadzić zdecydowanie taniej.

- Ta sprawa wymaga wyjaśnienia - zaznacza.

Bogumił Kolmasiak, członek zarządu Forum Liberalnego i redaktor naczelny portalu PolskaLiberalna.net, który tropi absurdy dotyczące wydawania unijnych pieniędzy, nie ma wątpliwości: - System dotacji unijnych dla przedsiębiorców kojarzy się jednoznacznie z PRL-owską redystrybucją i centralnym planowaniem. Finansowane są nikomu niepotrzebne do szczęścia kursy, studia podyplomowe i przedsięwzięcia biznesowe według widzimisię urzędników - uważa Kolmasiak.

I przedstawia konkretne przykłady.
- Weźmy np. kursy operatorów wózków widłowych. Na pewno tacy operatorzy są potrzebni nowoczesnej gospodarce, ale jeśli sieć Tesco czy Biedronka potrzebuje sobie wykształcić pracownika, to niech za to płaci z własnej kieszeni. I wymienia kolejne: - Z programu "Innowacyjna Gospodarka" nie tak dawno wydano pół miliona złotych na stworzenie katalogu polskich uczelni wyższych. Tyle że informacje tego typu w internecie są zupełnie jawne, a koszty projektu, zakładając w ogóle jego przydatność, mogłyby być nieporównanie niższe. Można odnieść wrażenie, że ktoś tu kogoś robi w balona.
Można rozebrać, byle było zbudowane na czas

Urzędnicy decydujący o podziale unijnych pieniędzy lekką ręką są w stanie wydać tysiące złotych na rozmaite inicjatywy. I nie jest najważniejsze, co ile kosztuje i czy jest w ogóle potrzebne. Ważne, żeby w papierach wszystko się zgadzało, by potem móc się pochwalić, że potrafimy wydawać unijne dotacje.

Mieszkańcy wsi Zakrzów w gminie Polska Cerekiew wciąż nie mogą powstrzymać się od śmiechu, gdy przypomną sobie, jak budowano u nich plac zabaw za pieniądze z Brukseli. Lokalna władze pozyskała w tym roku 24 tys. złotych na budowę czterech takich placów i 666 tys. zł krajowych pieniędzy na postawienie boiska Orlik. Obok tego ostatniego miały stanąć huśtawki, ławeczki i drabinki. Rozsądek nakazał najpierw zbudować boisko Orlik, bo do tego używany jest ciężki sprzęt, a potem zagospodarować pozostałą przestrzeń na plac zabaw. Tyle że pieniądze na budowę tego ostatniego trzeba było rozliczyć już w lipcu, a termin zakończenia orlika ustalono na grudzień. Urzędnicy nie chcieli stracić unijnej dotacji, więc zbudowali plac zabaw tylko po to, żeby go sfotografować. Potem wypełnili odpowiednie papiery i przesłali do Urzędu Marszałkowskiego w Opolu z informacją, że wywiązali się z zadania. Następnie rozebrali plac zabaw, bo przeszkadzał im w stawianiu orlika.

- Urządzenia z placu zabaw schowaliśmy do magazynu. Tam są bezpieczne. Jak orlik będzie gotowy, postawimy je z powrotem - zapewnia Ireneusz Smal z Urzędu gminy w Polskiej Cerekwi.
Sięgać po unijne dotacje lubią też urzędnicy z Kędzierzyna-Koźla. Niedawno pozyskali prawie 9 milionów złotych na zakup 16 nowych autobusów (osiem w tym roku i tyle samo w przyszłym). Na razie kupiono jednak tylko cztery, bo na resztę nie starczyło pieniędzy. Funduszy byłoby więcej, ale miasto zostało zobowiązane do zorganizowania kampanii informacyjnej, z której mieszkańcy Kędzierzyna-Koźla dowiedzą się, że to dzięki dotacjom z Unii mają czym jeździć. Na naklejki na autobusach i reklamę w radiu gmina wyda 120 tys. złotych. I tak nie jest źle - jak mówią anonimowo miejscy urzędnicy - bo udało się wybrać w miarę tanią firmę, która taką kampanię przeprowadzi. Inna firma, która stanęła do przetargu, chciała to zrobić za 350 tys. złotych.

- Za takie pieniądze można zorganizować ponad 100 tysięcy darmowych przejazdów dla dzieci. Do szkoły, na lodowisko, gdziekolwiek. Ale byłoby to z pożytkiem dla zwykłych ludzi. A tu się wydaje fortunę na naklejki - zauważa Krzysztof Piecha, mieszkaniec Kędzierzyna-Koźla.

Skoro jedni mogą zarabiać na oderwanych od rzeczywistości zasadach wydawania unijnych pieniędzy, to inni muszą tracić. Kto? Oczywiście podatnicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska