Walka z wiatrakami

Artur  Janowski
Artur Janowski
Wiatraki w Kuniowie
Wiatraki w Kuniowie Mirosław Dragon
Rozmowa z Anną Zalewską, posłanką PiS i szefową Parlamentarnego Zespołu ds. Energii Wiatrowej Bezpiecznej dla Ludzi i Środowiska.

- W przyszłości w naszym regionie może powstać nawet 1000 elektrowni wiatrowych, a do energii pozyskiwanej z wiatru przekonują nas dziś nie tylko władze województwa, ale bardzo często również ortodoksyjni ekolodzy. Dlaczego mamy nie wykorzystywać takiego dobrodziejstwa, które daje nam natura?
- Gdy sześć lat temu dowiedziałam się, że w mojej Kotlinie Kłodzkiej ma stanąć 120 elektrowni wiatrowych, nie wiedziałam jeszcze, z jakim zagrożeniem wiąże się powstanie takich budowli. Mieszkańcy bardzo mocno wówczas zaprotestowali, a ja zaczęłam im pomagać, coraz więcej na ten temat czytać i doszłam do wniosku, że Polska jest jednym z nielicznych krajów w Europie, które ma tak liberalne przepisy, dotyczące stawiania farm wiatrowych. Mimo to w Kotlinie Kłodzkiej - dzięki wspólnej akcji wielu osób - udało się inwestycję zablokować i dzięki temu ludzie mogą spać spokojnie, a wiele gospodarstw agroturystycznych nie splajtowało.

- Dalej nie wiem, dlaczego pani walczy z wiatrakami. Dlaczego stojące na polach wiatraki to samo zło?
- Po pierwsze nie walczę jak Don Kichot. Jednak stawianie wiatraków trzeba wreszcie ucywilizować. To nie ja stoję za protestami, przetaczającymi się obecnie przez całą Polskę. Przez te lata zjechałam cały kraj i czuję za sobą rzeszę dwóch i pół miliona Polaków, mających z nimi problem. Mieszkańcy mają prawo decydować, jak będzie wyglądać ich krajobraz za oknem. Ci ludzie mają dość dyktatu ze strony inwestorów i włodarzy swoich gmin, omamionych rzekomymi zyskami, jakie miałyby się pojawić po wybudowaniu farm wiatrowych. Elektrownie wcale nie powstają u nas tak masowo z powodu ekologicznej energii, jaką produkują. Inwestorzy budują je, ponieważ dostają duże pieniądze za produkcję tzw. zielonej energii. Zarabiają podwójnie: na sprzedaży energii oraz na tzw. zielonych certyfikatach, które warte są już około 270 zł za 1 MWh, podczas gdy cena energii to ok. 180 zł za 1 MWh. Warto też pamiętać, że koncerny energetyczne muszą się wywiązać z obowiązku sprzedaży zielonej energii i kupują certyfikaty. Dlatego energia z farm ma zapewniony coraz większy zbyt.

- Ale wiatraki to jest zysk dla budżetu gminy w postaci podatku od nieruchomości. To również budowa nowych dróg i nowe miejsca pracy. To nie są wymierne zyski?
- Gminy, gdzie zbudowano wiatraki, wcale nie zyskują, ale - tracą. Gdy rosną ich dochody, rząd obcina im subwencję wyrównawczą . W tej sytuacji niby wychodzą na zero, ale tak naprawdę tracą, bo grunty w pobliżu wiatraków tracą na wartości. Dotyczy to także działek prywatnych. Często na spotkania ze mną przychodzą ludzie, którzy pobudowali się w gminach po to, aby uciec od miejskiego hałasu. Teraz są zrozpaczeni, bo wiatraki nie dość, że hałasują, to powodują, że ich domy są coraz mniej warte. Wiem już o kilkudziesięciu przypadkach, gdzie ludzie usiłują sprzedać swoje nieruchomości, ale nikt ich nie chce kupić właśnie z powodu sąsiedztwa farm wiatrowych. Znane mi osoby zbierają już oświadczenie od potencjalnych klientów i całkiem poważnie przygotowują się do pozwów zbiorowych wobec swoich gmin. Jeśli dana gmina przegra - w co nie wątpię - zapłaci mieszkańcom odszkodowania. Powinniśmy takich sytuacji unikać.

- Większość protestujących podkreśla, że wiatraki staną zbyt blisko domów. Czy kręcące się powoli łopaty naprawdę są takie groźne?
- Mieszkanie kilkaset metrów od elektrowni wiatrowej może spowodować m.in. zaburzenia koncentracji, snu, obniżenie nastroju przechodzące nawet w depresję. Jeszcze raz podkreślę, nie jestem przeciwniczką farm wiatrowych jako takich. Jeśli będą stać np. minimum trzy kilometry od domów, to w takim przypadku nikt nie będzie narzekał, nie sądzę, aby pojawiły się też protesty ze strony mieszkańców. Nasz projekt ustawy - który miałby wreszcie ucywilizować procedurę stawiania farm - zakłada właśnie taką odległość, ale ja nie upieram przy dokładnie takiej odległości. Jesteśmy gotowi do rozmów, na razie nie ma jednak woli ze strony rządzącej koalicji PO-PSL. Procedowanie projektu ustawy zostało zamrożone, ale dokument nie trafił do kosza. Rządzący też wiedzą, że jest problem i wreszcie trzeba coś z nim zrobić.

- Przedstawiciele firm stawiających farmy twierdzą, że jeśli Sejm zmieni prawo zgodnie z pani propozycją, to w Polsce nie powstanie już żadna elektrownia wiatrowa.
- Taka opinia to przesada. Proponujemy tylko, aby minister środowiska, określając warunki techniczne elektrowni wiatrowej, musiał uwzględnić nie tylko trzykilometrową strefę ochronną, ale też europejską konwencję o ochronie krajobrazu, bezpieczeństwo środowiska i ochronę przed hałasem i drganiami. Uważamy, że w planie zagospodarowania powinien znaleźć się zapis, bez którego budowa farmy wiatrowej o mocy powyżej 0,1 MW nie byłaby możliwa. Chcemy też, aby stronami w postępowaniu dotyczącym budowy elektrowni byli właściciele nieruchomości oraz organizacje zajmujące się ochroną środowiska. To bardzo ważna sprawa, bo dziś często mieszkańcy dowiadują się o budowie farm, gdy widzą maszyny budowlane. Wtedy zablokowanie budowy jest bardzo trudne.

- Gdy czytałem pani propozycję, miałem wrażenie, że proponujecie mnożenie przepisów, aby faktycznie zniechęcić nawet najbardziej zdeterminowanych inwestorów. Czy naprawdę aż takie skomplikowanie przepisów jest potrzebne?
- Być może naszej rozmowy by nie było, gdybyśmy w Polsce mieli regulacje dotyczące elektrowni wiatrowych. W ubiegłym tygodniu byłam nad morzem w Darłowie, gdzie planowane jest aż 200 masztów, ale sprytnie stawiane są po kilkanaście, aby inwestor nie musiał sporządzać tzw. raportu oddziaływania na środowisko i w ten sposób mógł stawiać elektrownie niemal wszędzie. Tymczasem gmina Darłowo żyje z turystów. Myśli pan, że chcieliby oglądać liczne elektrownie wiatrowe? Te maszty nie będą stały rok czy dwa. To zmiana pięknego krajobrazu na wiele lat, choć mam wrażenie, że niektórzy włodarze gmin specjalnie o tym zapominają.

- Sugeruje pani działania lobbystów?
- Jestem ich pewna. Firmy stawiające wiatraki wkupują się w łaski samorządowców. Tu zasponsorują przedszkole, tam szkołę, poprawią gdzieś chodniki lub przekażą pieniądze na klub sportowy, prowadzony przez gminne stowarzyszenie. Nie są to kwestie uregulowane prawem, ale to zjawisko występuje w wielu miejscach kraju. Inwestorzy mają pieniądze, bo jedna elektrownia zwraca się po czterech latach, a potem już tylko na siebie zarabia. Nic dziwnego, że ludzie zauważyli w tym wielki biznes. Problem w tym, że zbyt często nie przejmują się otoczeniem i wykorzystują obecny bezwład prawny, który z kolei powoduje przestrzenny chaos. Będę to powtarzać aż do znudzenia, że skutki niekontrolowanej budowy farm poniesiemy kiedyś wszyscy.

- Niedawno pod urzędem wojewódzkim w Opolu odbyła się pikieta osób, które nie chcą budowy farm wiatrowych. Może te obawy biorą się z braku wiedzy? Przecież do 2020 roku Polska musi mieć zgodnie z unijnym zobowiązaniem 15 proc. energii z odnawialnych źródeł. Taką energię dają właśnie sprawdzone wiatraki.
- Nigdzie nie jest jednak napisane, że u nas energia odnawialna musi pochodzić właśnie z farm wiatrowych, które - biorąc pod uwagę znaczne zurbanizowanie kraju - nie są korzystne. Firmy stawiające wiatraki reprezentują zazwyczaj kapitał zagraniczny, a używane wcześniej elektrownie przyjeżdżają do nas prosto z Niemiec. Czy pan wie, że tylko w Bawarii demontuje się 9 tysięcy elektrowni wiatrowych? Europa kiedyś zachłysnęła się energią wiatrową z dużych farm, ale teraz to już przeszłość. W Niemczech badano funkcjonowanie turbin w latach 2000-2009 i to w tym raporcie napisano, że nie doszło do obniżenia emisji dwutlenku węgla, a gospodarka wcale nie stała się bardziej innowacyjna. Dziś Niemcy płacą najwięcej za prąd w Europie, a rząd Angeli Merkel nie wie, co zrobić z tym raportem. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że choć energia odnawialna jest potrzebna, to stale do niej dopłacamy. Kiedy ważyły się losy rozbudowy Elektrowni Opole, w tym samym czasie w Niemczech już zdecydowano o budowie nowoczesnych bloków energetycznych. Takich, gdzie będą funkcjonować instalacje do wychwytywania dwutlenku węgla. I to jest przyszłość, a nie stare farmy wiatrowe ściągane do nas z Europy Zachodniej.

- W Polsce też produkuje się elementy elektrowni wiatrowych. Co mają zrobić te firmy, jeśli nie będzie budowy nowych farm, a stare trzeba będzie zdemontować, bo stanęły zbyt blisko domów?
- Budowa elektrowni wiatrowych nigdy nie ustanie w 100 procentach. Niemniej dążę do tego, aby było ich mniej, a mieszkańcy mogli korzystać z innych instalacji i sami na nich zarabiali. Myślę o mikroinstalacjach fotowoltaicznych, solarnych czy wiatrowych do 40 kilowatów. Czemu nie możemy mieć ich więcej na dachach domów i dzięki temu płacić mniejsze rachunki, a przy okazji przyczyniać się do ratowania środowiska? W tym kierunku powinno pójść wsparcie dla mieszkańców z programów rządowych, unijnych i samorządowych. Tymczasem rząd wciąż przyznaje dotacje na budowę farm wiatrowych. Nic dziwnego, że tak wiele osób widzi w ich stawianiu dobry interes. Dlatego obecnie około 80 procent polskiej energii odnawialnej pochodzi z elektrowni wiatrowych. Moim zdaniem to błąd i powinniśmy dążyć do tego, aby ten wskaźnik spadł do 30 procent. Tak będzie zdrowiej i taniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska