Wiejski skarb Templariuszy

Joanna Forysiak <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a> 077 44 32 616
Kościół w Kałkowie przypomina bardziej warowne zamczysko niż świątynię.
Kościół w Kałkowie przypomina bardziej warowne zamczysko niż świątynię.
Miłośnicy średniowiecza, pora uzupełnić przewodniki. Jedna z najcenniejszych perełek gotyku na Śląsku stoi w Kałkowie pod Otmuchowem.

Kościół z czerwonej cegły z obronną kwadratową wieżą przykuwa wzrok. Nie zepsuł go barok, nie oszpeciła rozbudowa w latach 30. XX wieku. Prosta, mocna forma sprzed ośmiuset lat. Czyste surowe piękno starego muru.

- Ilekroć na niego patrzę, myślę sobie: toż to warowne zamczysko, a nie świątynia - mówi Kazimierz Staszków, znawca historii Księstwa Nyskiego.
Ks. Leszek Rygucki, nim rok temu objął tu probostwo, przyjechał rzucić okiem na okolicę.
- Kościół z miejsca mnie zauroczył - mówi dziś z uśmiechem. - Pomyślałem: nie, to nie dla mnie, aż tak Pan Bóg mnie nie pobłogosławi.

Kto dziś wie, że Kałków, senna wieś, w której - według skrupulatnych szacunków poprzedniego proboszcza - mieszka 1498 osób, to jedna z najstarszych miejscowości na Opolszczyźnie? Trzy razy jest wymieniona w słynnych księgach henrykowskich, a to za sprawą kanonika Ekkeharda von Kalkau, który wydatnie wspierał cystersów budujących w Henrykowie opactwo. W czasie wojny trzydziestoletniej wieś była ostoją katolicyzmu, właścicielem Kałkowa był bowiem wówczas Balthasar von Oberg - obrońca zarówno wiary, jak i uciśnionej, napadanej przez żołnierskie hordy ludności. Do dziś przy bocznym wejściu wciśnięta w kąt stoi wspaniała rzeźbiona ławka von Obergów z ich rodowym herbem.

Jeszcze na początku XVIII wieku o Kałkowie było głośno. Zakochany w muzyce proboszcz Karl Josef von Duchze ściągnął do kościoła śpiewaków, wiolinistów, puzonistów, przebrał ich nawet w liberie, by mieć godną oprawę mszy świętych.
- Podobno przez lata ludzie wymawiali mu, że z wieśniaków chce zrobić artystów - uśmiecha się ks. Leszek. - A później przychodzili z najdalszych stron, by podziwiać osiągnięcia muzyki kościelnej w Kałkowie.

Pamiątką po proboszczu-estecie jest nieproporcjonalnie wydłużony chór.
Ale prawdziwa bomba wybuchła w 1822 roku. Podczas prac remontowych natrafiono na łacińską inskrypcję mówiącą o tym, że "w roku Pańskim 1132 Dom Boży w Kałkowie został wybudowany przez templariuszy, a w 1153 ukończony". Niestety, do naszych czasów zapis nie dotrwał.

- W początkach XIX wieku templariusze nie byli tak popularni jak obecnie - wzdycha ksiądz proboszcz. - Ale za to teraz każda wzmianka o zakonie jest dla ludzi magnesem. Jest w nim jakaś magia.
Faktycznie, ze świadomością, że mogły być postawione przez rycerzy-zakonników (opiekunów relikwii Świętego Krzyża, a ponoć i samego Graala) - mury kościoła w podotmuchowskiej wsi wydają się jeszcze bardziej imponujące.

Skąd templariusze mieliby się wziąć w tych stronach? Historia milczy o ich kałkowskim epizodzie, specjaliści kwestionują nawet ich bytność na Śląsku, choć tradycja ludowa przypisuje im budowę pierwszych zamków w Mosznej, Prudniku i Otmęcie. Na ich szlaku miałyby się znaleźć także Chrzelice i Prężynka.
Ksiądz proboszcz twierdzi więc, że nic nie jest wykluczone. Kościół położony na skraju osady, na niewielkim wzgórzu, jest zadziwiająco masywny i podejrzanie obronny. Początkowo poświęcony był świętemu Jerzemu, a to wymarzony patron dla wojowniczych zakonników. W dodatku daty na inskrypcji są podane dokładnie.

- To budowla europejskiej klasy, na takie rzeczy nie było stać biedoty - utrzymuje Kazimierz Staszków. - I jeszcze ta legenda...
Staszków umieścił ją w jednym ze swoich rowerowych przewodników: templariusze byli potęgą finansową, a na ich majątek zazdrosnym okiem spoglądało wielu władców Europy, w tym król Francji Filip Piękny. Sprzysiągł się z mocami piekielnymi, by zagarnąć ich skarby, w tym także te zgromadzone w warownej świątyni w Kałkowie. O zmroku nad kościołem pojawił się szatan, porwał w szpony budowlę, by w całości przenieść ją do Francji. Przeszkodził mu patron, św. Jerzy. Całą noc się wadzili, o pianiu koguta demon ustąpił. Tylko przy romańskim portalu zostały ślady jego potężnego uścisku.

- Tak naprawdę to otwory, w których gaszono pochodnie, by z otwartym ogniem nie wkraczać do świątyni - uśmiecha się znawca historii nyskiego księstwa.
Istnienie szponów uszło uwadze ks. Leszka. Bardziej wzruszają go polichromie wewnątrz kościoła malowane w trzech etapach przez 200 lat. Na przykład scena męczeństwa św. Agnieszki z 1470 roku albo przejazd ludzkich dusz do piekieł na sąsiedniej ścianie. Do Kałkowa powinny ciągnąć autokary turystów, żeby je zobaczyć.

- Na razie w weekend wpadają Czesi przejeżdżający tędy na rowerach - mówi proboszcz. - Czasem ktoś zadzwoni na parafię, by mu kilka słów opowiedzieć. Poszukiwacze skarbów? Jeśli bywają, są bardzo dyskretni, bo jeszcze na ani jednego się nie natknąłem.

Odkrycie zabytkowych polichromii pod trzema warstwami tynku to też arcyciekawa historia. W latach 30. w czasie rozbudowy świątyni natknął się na nie przypadkiem Lucas Mrzyglod, malarz, konserwator zabytków z nyskiego muzeum, biskup i rzeczoznawca. Można je dziś oglądać tylko dzięki jego benedyktyńskiej pracy. Mrzyglod był franciszkaninem, zrzucił habit tuż przed ślubami. Zakonników więc coś jednak do Kałkowa ciągnęło.
Przebywanie na co dzień tak blisko gotyku wycisza ludzi. Ksiądz proboszcz na swoich parafian złego słowa powiedzieć nie da. W sobie też dostrzega zmiany.

- Zawsze byłem tylko duszpasterzem - mówi. - A teraz nieśmiało marzę, żeby trochę pieniędzy skądś zyskać, zrobić remont, wydać choćby niewielką broszurkę z podstawowymi informacjami o historii kościoła...
I koniecznie rozbić posadzkę. W celach jak najbardziej naukowych.

- Tu muszą być wspaniałe podziemia - rozmarza się ksiądz Leszek. - Krypty z ciałami zakonników lub chociaż panów tych ziem. Tylko nikt jeszcze nie odkrył wejść do nich. Ludzie mówią, że tunelem można przejść aż do zamku w Otmuchowie.
Choć z trudem, można sobie ostatecznie wyobrazić, że zabłąkany wędrowiec w Kałowie nie przyglądnie się dokładnie portalowi ani nie zaduma nad freskami. Ale żeby nie wstąpił na wieżę? Niepodobna. To namacalny dowód obronnego charakteru świątyni: kamienne schody o nieproporcjonalnie wysokich stopniach prowadzą klatką schodową tak wąską, że z trudem mieści się tam dorosły człowiek. Osobom z klaustrofobią wstęp wzbroniony.

- Nietrudno sobie wyobrazić, że jeden człowiek dobrze władający mieczem postawiony na tych stopniach sprawiał, iż wieża była praktycznie nie do zdobycia - mówi proboszcz.
Szerzej robi się tylko przy dzwonie. Został jeden, z XV wieku, bo nie dało się go wynieść ani wyrzucić przez okno. Resztę żołnierze zrabowali i przetopili. Na dach prowadzi drewniana drabina. Kiedyś był płaski, by obrońcy spokojnie mogli po nim chodzić. Dziś ma śmieszny daszek w kształcie piramidy, w dodatku krzywo nałożony.

Ksiądz Rygucki wieżą się zachwyca.
- Niejeden raz przyglądałem się jej o północy - mówi. - Do tej pory templariusz się tam nie pojawił i tajemnic żadnych nie zdradził. Teraz ma trudniej, bo kościół jest pięknie podświetlony. Wtedy dopiero pięknie wygląda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska