Wszystko

Zbigniew Górniak
Zbigniew Mierzejewski ucieka przed pazernym państwem na różne sposoby. Ostatnio trzema mercedesami na zmian´. Mówi o nich: samochodziki.

Pierwszy kosztował mnie dwieście sześćdziesiąt tysięcy, drugi sto czterdzieści, a trzeci jakąś stówkę - zdradza, ale bez chełpliwości, bo do dużych pieniędzy przyzwyczaił się już dawno. Gdy na początku lat 90. przeciętny Polak przynosił pierwszego do domu trzy stare miliony, on wyciągał miesięcznie trzy stare miliardy.
Samochodziki obciążą jego firmę kosztami, przez co Zbigniew Mierzejewski zapłaci mniejsze podatki.
- Państwo i tak nie zrobi nic pożytecznego z moimi podatkami, przetrwoni je tylko - tłumaczy swą mercedesową pasję.
Dwa były powody...
Dwa były powody reporterskich odwiedzin u Zbigniewa Mierzejewskiego. Pierwszy to taki, że jest on właścicielem największego w Polsce komisu w Siemianowicach Śląskich. 30 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Tyle samo pozycji do kupienia. Od igły po helikopter. Po drodze są krzewy ozdobne, obrazy Kossaków, szczęki bazarowe, klatki na ptaki, kapelusze ze skóry, laska z głową Piłsudskiego w miejscu gałki (z Hitlerem poszła przed naszym przyjazdem), parasole z ukrytymi sztyletami, dzwony okrętowe, papier toaletowy w zgrzewkach, tokarki, czyściwo, buty do jazdy konnej i robocze, stoły bilardowe, bramy kute, deski i żagle do surfingu, narty, pianina i fortepiany, broń biała i palna, poroża, rzeźby klasycystyczne, motopompy, meble z orzecha, meble z ratanu, meble ze skóry i meble z dykty, worki z torfem, porcelana z Chodzieży, lady chłodnicze, wieszaki powiązane w pęczki, karoce i bryczki, rowery i hulajnogi, pontony i jeden statek...
- Mam wszystko - podkreśla właściciel.
Komis jako zwierciadło polskiej gospodarki - taka była idea artykułu. Mierzejewski ma na ten temat swoją teorię i gdyśmy się umawiali przez telefon, szkicował ją za pomocą zgrabnych bon-motów, jakich nie powstydziliby się najzagorzalsi wolnorynkowi felietoniści z Korwin-Mikkem na czele. Każdy dziennikarz lubi mieć rozmówcę, który gada gotowcami. I to był drugi powód przyjazdu.
Na miejscu okazało się, że właściciel Inter-Komisu jest zwolennikiem gospodarczych rozwiązań Leppera i Łukaszenki.

Uciekł mi fortepian
Gabinet za weneckim lustrem, skąd właściciel może obserwować stanowiska w sali sprzedaży. Regał z porcelaną, na ścianie fotografie: Mierzejewski z rodziną, Mierzejewski na koniu. Na palcu szefa - złoty sygnet.
- Uciekł mi fortepian. Rarytas, bo prostokątny, bogato rzeźbiony, chciałem dla siebie, ale ubiegł mnie klient, dziesięć minut się spóźniłem - ubolewa właściciel komisu.
W jego halach wystawowych można sobie skompletować umeblowanie na każdy gust, a na kieszeń - prawie każdą. Taka Desa, tylko dużo, dużo tańsza. Po miesiącu i tak niewysoka cena spada o 20 procent, po następnym o kolejne 10. Po stu dniach towar sprzedawany jest za 5-10 procent pierwotnej wyceny. Potem albo go właściciel odbiera, albo rzecz ląduje na śmietniku. Ostatnio trzeba było wyciepnąć na złom tokarki, zostawione tu przez plajtującą kopalnię i zapomniane.
- Przyjeżdża tu do mnie taki klient z daleka, nie powiem, skąd... Podstawia ciężarówkę i ładowanie antyków trwa średnio trzy godziny - opowiada Mierzejewski.
Gdy trzy lata temu zakładał w siemianowickich halach po zakładach obsługujacych górnictwo swój Inter-Komis, ludzie pytali go, dlaczego nie lombard. Miałby to samo, tylko za jedną trzecią ceny. Odpowiadał:
- Nie chcę tu widzieć skrajności ani złodziei. Ani pijaków, którzy wynoszą z domu i sprzedają za bezcen. Lubię zarabiać, ale nie na siłę...

Konkurencja z onkologii
Interesy prowadzi od 20 lat, ten jest trzeci. Zaczynał za komuny, trzymał sklep z towarem luksusowym, co wtedy oznaczało: kawę, banany, cytryny i rodzynki. Takie były czasy, że w dwa lata wyciągnął z tego na nowy dom i 2-letniego mercedesa "eskę". Diesel ze 105-litrowym bakiem. Błogosławieństwo w czasach, kiedy benzyna była na kartki.
- Podjeżdżało się pod kółko rolnicze, chłop za flaszkę wlewał ropy do oporu i na jednym baku pruło się nad morze i z powrotem - wspomina tamte czasy Mierzejewski.
Gdy po upadku komuny cytrusy i kawa spowszedniały jak ziemniaki, Zbigniew Mierzejewski zwinął interes i otworzył nowy.
- Zrobiłem furorę w metalach nieżelaznych - opowiada tak, jak opowiada się o starych dobrych czasach. Odzysk surowców wtórnych, przeroby w hutach. Moja firma nazywała się Imperium i to było prawdziwe imperium. Zaczynałem od 10 pracowników, a po 5 latach miałem ich już 250 i 50 ciężarówek. 100 filii w całej Polsce i obsadzona cała wschodnia granica, Rosjanie wozili do mnie swój złom masowo. W 92 roku zarabiałem miesięcznie do trzech starych miliardów złotych. Kupiłem sobie mercedeska. Sześćsetka za 227 tysięcy marek. Poszedł rzecz jasna w koszty.
A potem, jak twierdzi właściciel Inter-Komisu, przyszedł czas dla bandytów, złodziei i przekrętasów.
- Najzdrowszy okres dla gospodarki był przed wprowadzeniem VAT-u. Ale pazerne państwo chciało mieć dodatkowy podatkowy zysk. I konkurencja przestała być uczciwa.
W obrocie metalami nieżelaznymi wyglądało to tak:
- Przychodził cwaniak na oddział onkologii i weszył za rakowcem, któremu zostało pół roku życia. Zawierał ustną umowę: do śmierci chory ma zapewnioną opiekę - pomarańczki, czekoladki, uśmiechy i troska pielęgniarek. W zamian za założenie firmy na nazwisko chorego. Kto by się nie zgodził? Cwaniak brał dowód, zakładał interes, a potem handlował w imieniu chorego złotem, cyną, niklem, nie odprowadzając VAT-u. Mógł oferować kontrahentom niższe ceny, bo i tak oszczędzał 22 procent. Urząd skarbowy mógł się potem o ten VAT upomnieć, pukając w wieko trumny rakowca. Przy dużym obrocie można było wycisnąć z takiego interesu po kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dziennie...
- A potem wszystko poszło już lawinowo. Przyrost biurokracji, zwłaszcza za ekipy Buzka. Mnożenie przepisów. Nowy, niekorzystny dla pracodawcy kodeks pracy. Ukryte podatki. Obciążenia. Brak zrozumienia dla biznesu ze strony administracji samorządowej i jej toporność. Uzależnianie wielu decyzji od widzimisię urzędnika, a co za tym idzie - korupcja. Łańcuchy płatności. Dekoniunktura. Klapa...- Mierzejewski wylicza błędy gospodarcze niczym wytrawny wolnorynkowiec. - Dziś działalności gospodarczej nie życzyłbym największemu wrogowi.
Dlaczego zatem po metalach nieżelaznych przyszedł czas na komis? Mierzejewski wylicza:
- Bo to jedna z niewielu branży, gdzie nie ma żadnego łańcucha płatniczego, a co za tym idzie - zatorów.
- Bo padają zakłady i nie mają co zrobić ze swoim majątkiem.
- Bo zwykłym ludziom coraz ciężej, a u mnie mają możliwość sprzedania czegoś i kupienia po niewielkiej cenie.
A skąd u wolnorynkowca sympatia do Leppera i Łukaszenki?
Mierzejewski: - A z zawodu, jaki ludziom biznesu sprawiły wszystkie dotychczasowe ekipy rządowe.
Niedawno w Inter-Komisie robił zakupy pewien lokalny notabl z AWS-owskiej nominacji. Mierzejewski udawał, że go nie dostrzega. Notabl jednak dopadł go pod działem rzeźby.
- Pan mnie nie poznaje? - zapytał.
- Poznaję, ale się nie kłaniam, bo uprawiacie sabotaż gospodarczy - usłyszał od Mierzejewskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska