Zamachowski: - Mam zawodową suszę

Katarzyna Kownacka
Rozmowa ze Zbigniewem Zamachowskim, aktorem, kompozytorem, piosenkarzem

- Kobiety naprawdę są takie oziębłe, jak pan śpiewa? "Minęła pora godowa - teraz tylko boli głowa"…
- Nie wiem, czy aż tak jak w piosence "Kobiety jak te kwiaty", bo rozumiem, że o nią tu chodzi. Ale symptomatyczne jest to, że kiedy ją wykonujemy z Grupą MoCarta, to dużo większy rezonans wywołuje u żeńskiej części publiczności…

- Utwór od ponad 20 tygodni jest w pierwszej dziesiątce Trójkowej listy przebojów. A był już pierwszy na liście!
- Nie mam pojęcia, jak to się stało. To fenomen, który i nas zaskakuje. Oczywiście przemile.

- A więcej pan teraz śpiewa czy gra?
- Śpiewałem zawsze i śpiewam nadal. Występuję w różnych miejscach kraju, ale jest to raczej lokalnie nagłaśniane. Kiedy wchodzi na ekrany film czy jest premiera spektaklu, głośniej i więcej o tym w mediach ogólnopolskich. No ale nawet jeśli komuś mogłoby się wydawać, że więcej śpiewam, to dementuję. Gram zdecydowanie częściej, ale śpiewanie to też mój zawód.

- Zawód, w którym pierwsze kroki stawiał pan w Opolu.
- W Teatrze Kochanowskiego, w którym odebrałem niedawno nagrodę honorową "Opolskich Lam". Tu mi się faktycznie zdarzył pierwszy poważny sukces. W roku 1980 właśnie w tym miejscu odbyły się pierwsze eliminacje kandydatów do opolskiego koncertu Debiutów. Z wyłonionej dwudziestki dziesiątka zaśpiewała tego roku w amfiteatrze, a mnie udało się wtedy wyśpiewać drugą nagrodę.
- I - paradoksalnie - aktorską karierę.- Pomogło szczęście, które towarzyszy mi w życiu. Tamten występ transmitowała - lub retransmitowała - Telewizja Polska. Oglądał to w domu Krzysztof Rogulski, reżyser "Wielkiej majówki", filmu w którym debiutowałem. A właściwie nawet nie on, o czym się dowiedziałem po latach, a jego ówczesna żona Elżbieta Sikora, wspaniała kompozytor muzyki współczesnej. Krzysztof szukał obsady do tego obrazu - dwóch młodych chłopaków do dwóch głównych ról. A jego żona przypadkiem włączyła telewizor, trafiła na mnie, młokosa z pierwszym wąsem, i przykułem jej uwagę. Poleciła mnie mężowi.

- To prawda, że jest pan przez teściów związany z Opolem?
- Mój teść, który od lat zajmuje się śluzami i jazami, a któremu oszczędzę popularności i nie wymienię z nazwiska, prowadzi tu jedną ze swoich firm. Stąd nią zawiaduje. Podczas ostatniego pobytu na "Opolskich Lamach" zaprosiłem teściów do teatru, a potem spędziliśmy ze sobą trochę czasu.

- Od trzech lat pomijają pana w rozdzielaniu filmowych ról. Za wysoko ustawił pan poprzeczkę? Co panu zaproponować po filmach Kieślowskiego albo "Zawróconym"?
- Cokolwiek. Nie brzmi to może ambitnie, ale nie oznacza bylejakości. Nigdy się nie broniłem przed małymi rolami, przed zadaniami. Na szczęście to błędne koło przerwał Władek Pasikowski, który powierzył mi małą rolę w "Pokłosiu" - bo tak póki co nazywa się ten film. W dodatku ekipa, która go tworzyła, była naprawdę mocna. Z Alanem Starskim na czele, naszym oskarowym scenografem, czy Pawłem Edelmanem, ostatnio etatowym operatorem filmów Romana Polańskiego. Mam nadzieję, że Włodek odczarował ten czas.

- Znacie się przecież wszyscy w filmowym świecie. Nie pytał pan nigdy kolegów, o co chodzi? Dlaczegopana nie zatrudniają?
- A jeszcze bym się dowiedział o sobie czegoś nieprzyjemnego… Po co… (śmiech). A tak poważnie - jestem bardzo cierpliwy. Wiem, bo miałem już w życiu kilka takich momentów. Paradoksalnie zdarzały mi się one po spektakularnych sukcesach. No a poza tym - nie mam złudzeń, nie jestem już młodzieniaszkiem. Skończyłem niedawno 50 lat. Nie wiem, czy facet mojej fizis, postury, urody i wieku jest dziś kinu potrzebny. Może muszę się teraz jeszcze trochę zestarzeć i sponiewierać, a znajdzie się miejsce. Jestem dobrej myśli, tym bardziej, że spektakularne powroty się zdarzają. Ot, choćby fantastyczny Marian Dziędziel. Trudno nawet powiedzieć, że miał pauzę. Po prostu nie było go ponad 20 lat. A teraz wrócił i przeżywa swój złoty zawodowy okres.

- Powstają w Polsce filmy, w których chciałby pan zagrać?
- Oczywiście - byłem ostatnio na festiwalu w Gdyni. Nie widziałem wszystkiego, ale trafiłem na przykład na "Różę" Wojtka Smarzewskiego i byłem nią poruszony. To mądry, ambitny film, a przy tym pójdzie też na niego szersza publiczność. Filmów produkuje się dziś może faktycznie trochę mniej, niż wtedy, gdy debiutowałem. Wtedy rocznie powstawało ich 30-40. Sam, brzydko mówiąc, zaliczałem w ciągu roku kilka czy kilkanaście większych albo mniejszych tytułów. Ale to już nie te czasy. Mam cierpliwość.

- A czy aktor dziś powinien być też biznesmenem?
- Pewnie tak. Ja się niestety z tej epoki nie wywodzę i nie zamierzam z powodu bieżących okoliczności drastycznie zmieniać sposobu bycia, życia, funkcjonowania. Niekoniecznie będę od tej strony zabiegał o swoją karierę. Będę polegał na swojej jakości, która w moim przekonaniu się nie zmieniła.

- Z większych zmian w pana życiu - jest pan świeżo upieczonym magistrem.
- Tak. Obroniłem się już po 26 latach od skończenia szkoły. Też niekoniecznie z własnej woli, a z konieczności. Ale ulżyło mi, że to już za mną. Od lat jestem wykładowcą akademickim i musiałem dopełnić tej formalności, by spełniać niezbędne normy, które narzuca nam Unia Europejska. Zabieram się nawet za doktorat. Na drogę naukową wstąpiłem może późno, ale ją rozpocząłem.

- Najczarniejsza strona zawodu aktora?
- Tu mnie pani nieco zaskoczyła… Generalnie nie próbuję postrzegać świata w czarnych barwach. W związku z tym o swoim zawodzie nie chcę myśleć w jakimś niekorzystnym świetle. Są na pewno pewne niedogodności.

- Na przykład?
- Tryb życia. Rozmawiamy w piątek, kiedy od rana jestem w trasie. Na szczęście wożą mnie. Inaczej z kilku rzeczy musiałbym dziś zrezygnować. Po drodze - z grubsza rzecz biorąc - do Opola na "Opolskie Lamy" zajechałem do Brzezin w Łódzkiem, mojego rodzinnego miasteczka, które darzę ogromnym sentymentem. Jestem jego honorowym obywatelem. Wziąłem tam udział w obchodach 50-lecia mojej szkoły podstawowej, zajrzałem do stowarzyszenia, w którym działam i dotarłem do was. Tu pokaz filmu, pogadanka, nagroda - bardzo zresztą miła - i jakaś celebracja. Jutro raniutko muszę wsiąść do samochodu i jechać do Wałbrzycha na próbę z tamtejszą filharmonią. Wieczorem będzie koncert. Rano w niedzielę pojadę do Tarnowa, gdzie damy koncert z Grupą MoCarta. A o 10 w poniedziałek mam zajęcia ze studentami. Taki tryb życia może wykończyć.

- W mediach piszą, że jest pan ultrakatolikiem, bo często chodzi do kościoła, rozwodzi się, nie rozwodzi.
- Ja to wszystko naprawdę odkładam głęboko gdzieś. Nie przyjmuję do wiadomości, że tak wygląda i ma wyglądać mój zawód i staram się żyć normalnie. Co najwyżej stosuję zestaw maskujący "Mieczysław" - wciskam głęboko na czoło czapkę z daszkiem i ciemne okulary. Często działa.

- Ma pan wtedy radość, że wywinął się gościom z lufami aparatów?
- No pewnie! Dzięki temu funkcjonuję w miarę normalnie. Jeżdżę na rowerze do teatru, chodzę po mieście, nie mam kierowcy ani bodyguarda.

- Popularność, podkręcana przez media, to dla niektórych trampolina. Może gdyby pan z niej skorzystał…
- Niech korzystają z niej ci niektórzy. Ja wolę pracować na swoją markę solidną robotą. Nie interesuje mnie wytrych do sukcesu albo kuchenne drzwi, które do niego prowadzą. Nie pokazuję się nadmiernie często w telewizji, nie gram w serialach, więc wiele osób - zwłaszcza młodego pokolenia - mnie nie rozpoznaje. Zdarza się na przykład, że w kolejowym Warsie zamawiam kiełbaski i chleb, a młodziutka sprzedająca traktuje mnie jak każdego. Widzę, że mnie nie zna.

- Nie jest panu przykro? Nie wierzę.
- Może pani nie wierzyć. Dla mnie to też bywa niespodzianka. Nie jest mi przykro, uśmiecham się do tego.

- A jak będzie z tym pana botoksem. Zrobi go pan?
- Nakryłem się butami ze śmiechu, jak usłyszałem sugestię, że może bym go zrobił. Mam nadzieję, że dałem tym do zrozumienia reżyserowi, który to zasugerował, co sądzę o jego pomyśle…

- Kto to był?
- Pominę go łaskawym milczeniem…

- Odebrał pan w Opolu honorową Lamę - nagrodę za całokształt. Traktuje ją pan jako Grand Prix?
- Broń Boże! Musiałbym się kłaść do trumny.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska