Zatrzymać exodus

Joanna Jakubowska <a href="mailto: [email protected]">[email protected]</a> 077 44 32 572
Z prof. Romualdem Jończym, ekonomistą, badaczem migracji zarobkowych, rozmawia Joanna Jakubowska.

Romuald Jończy jest wykładowcą Uniwersytetu Opolskiego i Wyższej Szkoły im. Bogdana Jańskiego w Opolu. W 2004 opublikował książkę pt. "Migracje zarobkowe ludności autochtonicznej z województwa opolskiego". Studium ekonomicznych determinant i konsekwencji. Za kilka dni na rynku ukaże się nowa jego praca pt. "Wpływ migracji zagranicznych na dysharmonię rozwoju województwa opolskiego ze szczególnym uwzględnieniem rynku pracy".

- Takiego nasilenia wyjazdów zarobkowych za granicę, jakie notuje się wśród młodych Opolan, nie ma nigdzie w Europie, a prawdopodobnie i na świecie - pisze Pan w swojej najnowszej książce. Jak ten proces wpływa na jakość naszego życia?
- Tytułowa dysharmonia to jedno z dwóch zagrożeń dla rozwoju regionu, spowodowanych migracjami, zwłaszcza zaś najbardziej dotkniętej wyjazdami centralnej i wschodniej części. Nie ulega wątpliwości, że region nie wykorzystuje ogromnej szansy związanej z ogromnym transferem dochodów i że długookresowo może to przyhamować rozwój gospodarczy. Upraszczając: przez migracje jest mniej ludzi, którzy mogą produkować, co osłabia produkcję, z drugiej strony znacznie więcej się kupuje, bo dzięki migracjom mamy więcej pieniędzy. Widoczne to jest zwłaszcza w sferze usług: mimo że wydaje się u nas w przeliczeniu na mieszkańca najwięcej w Polsce, to produkcja usług jest jedną z najniższych w kraju. Powinno być na odwrót.

- Czym to grozi?
- To, że kupujemy dużo, ale sami tego nie wytwarzamy, powoduje, że ten niedobór zaspokajają firmy spoza województwa. Widać to w drobnej przedsiębiorczości (pojedźmy np. na targowisko do Strzelec Opolskich), ale także w sferze dużych zamówień i wielkopowierzchniowego handlu. Pomijam już, kto i skąd musiał nam budować autostradę, ale spójrzmy, jakie firmy i skąd wykonują u nas większość wielkich zleceń budowlanych. Kontynuacja tego trendu grozi dalszym zwalnianiem tempa rozwoju gospodarczego i dalszym zajmowaniem rynku regionalnego przez firmy z zewnątrz. Wyobraźmy sobie: gdyby te 2,5-3 miliardy złotych, które zostały zarobione za granicą, wydać na produkowane przez Opolan towary i usługi, to ktoś mógłby je wyprodukować i zarobiłby je drugi raz. Gdyby ten też je wydał u nas, to ktoś inny mógłby zwiększyć produkcję i zarobiłby je trzeci raz, i tak dalej. W rezultacie raz przywiezione pieniądze mogłoby zarobić wielu Opolan. Jeśli jednak ktoś przywiózł pieniądze i wydał je w Realu, Castoramie czy na urlop za granicą, ludzie tu mieszkający nie będą z tego mieli prawie żadnego pożytku, a region się nie rozwinie. A z tym drugim wariantem mamy do czynienia.

- W odniesieniu do migracji Ślązaków zaczął Pan używać pojęcia exodus. Wyjeżdża zatem coraz więcej osób?
- Tak, migracja zarobkowa za granicę się nasila i może się jeszcze nasilać przez kilka lat. Będzie się również przekształcała w emigrację stałą. I to właśnie drugie poważne zagrożenie. Wśród ludności z podwójnym obywatelstwem pracuje za granicą o około 20 procent więcej osób niż trzy lata temu. Wzrost wynika przede wszystkim z tego, że śląska młodzież, która weszła przez te trzy lata na rynek, w ogromnej większości zdecydowała się na migrację. Pracę za granicą podjęło w tych trzech latach więcej osób, niż ich się w tym czasie urodziło. Słowo exodus dobrze więc odzwierciedla to, co dzieje się z młodzieżą z niemieckimi paszportami. Na czterech pracujących wyłącznie za granicą przypada zaledwie jeden pracujący stale w Polsce. W pięciu z 21 badanych wsi żadna z osób w wieku 18-25 lat nie pracowała wyłącznie i stale w Polsce. Takiego nasilenia migracji zarobkowej za granicę, jak w tej grupie wieku nie ma nigdzie w Europie, a prawdopodobnie i na świecie.

- Od dwóch lat pracę w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Szwecji mogą podejmować także Opolanie bez obywatelstwa niemieckiego. Czy skala i skutki tych wyjazdów są porównywalne z wyjazdami dwupaszportowców?
- Skala i charakter migracji mieszkańców Opolszczyzny nieposiadających podwójnego obywatelstwa nie jest znana tak dokładnie jak w przypadku rodzimych Ślązaków. Szacuję ją wstępnie na około 16-25 tys. osób, może być jednak większa i stale rośnie. Jeszcze trudniej ustalić charakter tych wyjazdów - na ile mają one charakter pracy okresowej, a na ile już są lub staną się wyjazdem stałym.
Jeśli chodzi o skutki, to sądzić należy, że bilans tych wyjazdów będzie dla naszego regionu bardziej niekorzystny niż migracja dwupasz-portowców. Do Wielkiej Brytanii i Irlandii wyjeżdżają przede wszystkim młodzi, wysoko wykształceni ludzie. Pracują tam znacznie częściej niż Ślązacy w Niemczech w zawodach zgodnych z ich kwalifikacjami i mają znacznie większe szanse na awans zawodowy i społeczny. Najczęściej znają również angielski lepiej niż młodzi Ślązacy niemiecki. Są osobami, które w momencie wyjazdu nie założyły jeszcze własnych rodzin. Mogą więc w pełni zaangażować się za granicą w pracę, przebywać tylko tam.

- Dla nich same plusy.....
- Dla nich tak, ale nie dla naszego regionu. Te ich cechy, zwłaszcza młodość, brak zobowiązań w Polsce i dyspozycyjność, są jednocześnie czynnikami, które będą ich tam zatrzymywać na stałe. Osoby pracujące w Anglii czy Irlandii mają mniej powodów zarówno żeby do Polski wracać, jak i żeby przywozić tu pieniądze. W przypadku Ślązaków z podwójnym paszportem ta sytuacja dotyczy tylko niespełna połowy. Reszta posiada u nas dorobek życia, dzieci, małżonków. Ci dalej będą przyjeżdżać i z nich region ma najwięcej pożytku. O młodzieży tego powiedzieć nie można.

- Mówi się, że wróciliby, gdyba praca była na miejscu.
- Wróciliby, ale nie dla tej pracy i nie za te wynagrodzenia, które u nas są dostępne. Ciągle jeszcze znaczna większość pracujących za granicą, bo około 80 procent, migruje nie dlatego, że nie może znaleźć żadnej pracy tutaj, ale dlatego, że nie może znaleźć pracy, jakiej szuka, tzn. za satysfakcjonujące wynagrodzenie i w swoim zawodzie. Te oczekiwania i wymagania płacowe są, zwłaszcza w niektórych zawodach, znacznie wyższe niż to, co można w Polsce zarobić. Średni poziom wynagrodzenia, za które osoby obecnie pracujące za granicą byłyby skłonne podjąć pracę u nas, waha się między 2000 a 2300 zł netto w zależności od ich płci, wieku i zawodu. Najniższe oczekiwania odnośnie pracy w Polsce mają pracujące na stałe za granicą kobiety, które generalnie wróciłyby do kraju, gdyby zarobiły tutaj 1500-1800 zł netto. One, zwłaszcza posiadające w Polsce rodziny, najgorzej znoszą rozłąkę. W grupach wykształcenia najwyższe wymagania płacowe mają osoby po zawodówkach, zwłaszcza z zawodami dekarza, murarza i innymi związanymi z branżą budowlaną. Osoby po studiach byłyby skłonne wrócić za znacznie niższe wynagrodzenia.

- Czyli stwarzanie miejsc pracy niewiele zmieni?
- Jeśli będą to miejsca pracy za powszechnie oferowane stawki poniżej tysiąca złotych, z niejasnymi perspektywami awansu, to nie ma to w stosunku do już pracujących za granicą większego sensu. Młodzież na dorobku, zarabiająca za granicą kilkakrotnie więcej, takiej pracy raczej nie podejmie. Ci ludzie chcą kupować mieszkania, urządzać je, wychowywać dzieci, rozwijać się. Za te wynagrodzenia, które są w miarę dostępne, nie są w stanie normalnie - w ich, a w naszym chyba również pojęciu - funkcjonować. Jednocześnie widać, że znaczna część wyjeżdżających chce wrócić. Świadczy o tym również to, że wynagrodzenie, za które są obecnie skłonni wrócić, jest średnio o około 400 zł niższe niż to, którego wymagali trzy lata wcześniej. Wynika to z tego, że ci z migrujących, którzy mają do czego i do kogo wracać, zmęczyli się już tym trybem życia, a w międzyczasie dorobili się domów, samochodów i innych rzeczy, które wymagały wyższych zarobków. Teraz wielu z nich wystarczą zarobki, które pokryją bieżące potrzeby.

- Wydaje się więc, że dla osób pracujących za granicą, a chcących wrócić i zachować wysoki materialny poziom życia, wyjściem byłoby nie poszukiwanie pracy na miejscu, lecz stworzenie sobie tego miejsca samemu.
- Tak. W niektórych branżach, zwłaszcza usługach remontowych, dekarskich czy instalacyjnych i hydraulicznych, niedobór jest tak duży, że warunki do prowadzenia działalności gospodarczej są lepsze niż gdziekolwiek w Polsce. Jeśli kogoś nie przekonuje to, co mówię, niech popatrzy, jak funkcjonują małe firmy, zwłaszcza usługowe, które już istnieją. Osoby je prowadzące naprawdę nieźle zarabiają, a są wśród nich tacy, którzy mają naprawdę małe pojęcie o działalności gospodarczej i w normalnych, a nie tych "migracyjnych" warunkach, nie mogliby zaistnieć na rynku. Mieli jednak odwagę zacząć i to się opłaciło. W normalnych warunkach problemem dla przedsiębiorcy jest znalezienie klienta. U nas jest często na odwrót - trzeba zabiegać o wykonawcę. Sytuacja sprzyja więc powstawaniu firm, ale nie będzie trwać wiecznie, bo ta luka na rynku jest powoli zapełniana często przez firmy spoza regionu. A one się nie wyniosą tylko z tego powodu, że ktoś za kilka lat wróci z zagranicy. Warto zaznaczyć, że brakuje nie tylko usług budowlanych. Na rynku, zwłaszcza na terenach wiejskich, jest jeszcze dużo miejsca dla małych sklepów i także "pozabudowlanych" usług: biur rachunkowych, agencji ubezpieczeniowych, salonów kosmetycznych i innych. Większość drobnych firm, które już istnieją, pozostanie rentowna nawet wtedy, kiedy ktoś podbierze im część klientów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska