Zniszczyli zabytek w Siestrzechowicach

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Miedzianą blachę zerwano z całego pałacowego dachu - pokazuje Jerzy Strzelczyk.
Miedzianą blachę zerwano z całego pałacowego dachu - pokazuje Jerzy Strzelczyk.
W pałacu pod Nysą byli właściciele bezkarnie zdjęli miedziany dach. Woda przelewa się do komnat. Część się już zawaliła.

Grzyby przejęły panowanie nad pałacem w Siestrzechowicach koło Nysy. Dorodne kapelusze wychodzą z podłogi na pierwszym piętrze, w sali gdzie hrabiowie podejmowali gości. W pałacowej kaplicy mają do strawienia 79 unikalnych herbów na suficie i ścianach, nie licząc bajecznie kolorowych ornamentów polichromii. Nieznany malarz pracował nad nimi 15 lat. Kiedy skończył, nad wejściem do kaplicy wypisał na tynku datę: 1609 rok. Jego dzieło jest unikatowym dziś zbiorem herbów urzędników księstwa nyskiego z przełomu XVI i XVII wieku, z podaniem ich nazwisk i zajmowanych funkcji. Polichromia moknie od góry. Z deszczowe dni w dawnej kaplicy na parterze kapie za kołnierz z sufitu. Woda przecieka wyżej przez zgnity strop poddasza. Bez przeszkód sączy się przez deski, jakie ostały się jeszcze na stromym pałacowym dachu. Wysokie ceny miedzianego złomu na początku XXI wieku wykończyły renesansową budowlę.

Złodzieje dachu
W październiku 2001 roku Sąd Rejonowy w Nysie skazał 5 mieszkańców Siestrzechowic na kary więzienia w zawieszeniu za kradzież miedzianej blachy z pałacowego dachu. Wspinali się po murze albo wchodzili do środka przez wybite okna. Przez strych i więźbę dachową wychodzili na stromy dach. Ryzykowali upadek z kilkunastu metrów na pałacowy dziedziniec. Żelaznymi prętami systematycznie odrywali arkusze miedzianej blachy, szerokie na pół metra, długie na 2 metry. Wynosili je pojedynczo, w domu czy w lesie siekierą cięli na mniejsze kawałki i zawozili do punktu skupu. Blacha z powierzchni ok. 300 metrów kwadratowych dała im w sumie 13 tysięcy dochodu w ciągu roku. W sądzie tłumaczyli się, że wydawali na jedzenie, podręczniki dla dzieci, buty. Jeden opłacił sobie za to egzamin czeladniczy.

Sąd nakazał skazanym wyrównanie straty właścicielom pałacu w Siestrzechowicach, braciom Markowi i Zbigniewowi Paprockim z Prudnika, żeby mogli załatać dziurawy dach. Nie załatali. 18 marca 2004 roku magazynier w sąsiedniej spółdzielni rolniczej, Jerzy Strzelczyk, zauważył, że na szczycie stromego dachu pałacu znowu ktoś siedzi. Zadzwonił po policję, spisał numery samochodów, jakimi przyjechali przybysze. Chwycił za aparat fotograficzny, żeby dokumentować akt wandalizmu. Na jednej z fotografii widać policjanta, a w tle wandala na dachu.

- Policja przyjechała i pojechała z powrotem. Okazało się, że ci ludzie zostali tu przysłani przez właścicieli - opowiada Jerzy Strzelczyk. Dach pałacu w Siestrzechowicach ma 2120 metrów kwadratowych powierzchni. Miedzianej blachy nie ma już ani na kawałeczku. Gdzieniegdzie brakuje nawet desek poszycia. Też je ukradziono. W 1997 roku, kiedy pałac przejmowali na własność bracia Paproccy jako rekompensatę od Skarbu Państwa za utracone mienie zabużańskie, dach był kompletny.

Odbudować i zniszczyć
Jerzy Strzelczyk pierwszy raz wszedł do pałacu gdzieś w latach 80. Zaczął akurat pracę magazyniera w spółdzielni rolniczej w sąsiedniej Białej. Spółdzielnia przejęła wcześniej przedwojenny majątek Siestrzechowice od likwidowanego PGR-u. Jeszcze w 1973 roku w XVI-wiecznym budynku były mieszkania pracowników, biura PGR. W kaplicy zamkowej co tydzień ksiądz z Koperników odprawiał mszę. Kiedy wyprowadził się stąd PGR, nadeszły lata pierwszej dewastacji. W latach 80. konserwator zabytków w Opolu znalazł pieniądze na remont Siestrzechowic. Potężne pieniądze z budżetu państwa. Kupiono pod Krakowem sosnowe drewno na więźbę dachową. Przyjechała ekipa górali spod Makowa Podhalańskiego. Prawie rok na miejscu starej, XVII-wiecznej modrzewiowej konstrukcji stawiali nową więźbę dachową. Weszła na nią nyska firma dekarska Stanisława Olifiruka. Kolejny rok starannie kładła poszycie dachu z miedzianej blachy. Bez jednego gwoździa, wszystko łączone na zgięciach. Odtworzyli wszystkie stare rzygacze i rynny. Później cieśle ze spółdzielni "Pokój" zabrali się za odtwarzanie krużganków, jakie z trzech stron otaczają pałacowy dziedziniec. Dzięki nim Siestrzechowice przypominają zamek w Brzegu albo nawet Wawel. Jerzy Strzelczyk z bliska patrzył na remont i cieszył się, że pałac odzyskuje blask. Jeszcze później skończyły się pieniądze. Pałac znów pozostał sam. Rozpoczął się drugi okres dewastacji, który trwa nieprzerwanie do dziś. Znikły kafle ze ścian, framugi okienne, podłogi. Ktoś zaniósł na złom metalowe drzwi do kaplicy. Ktoś inny wybił żelazne ćwieki z bramy wejściowej. Skradziono kamienne herby ze ścian. Dziś w pałacu nie chodzi się po podłogach, ale po łukowych, murowanych sklepieniach niżej położonych pomieszczeń.

Skarby szkodzą
Opuszczony budynek przyciągał poszukiwaczy skarbów. Kuli dziury w ścianach, zrywali podłogi, demolowali przewody kominowe w poszukiwaniu skrytek. W jednym z pomieszczeń spod zbitego tynku wystaje spora metalowa skrzynia, wmurowana w ścianę. Kiedyś musiała być zakryta pod tynkiem.
- Słyszałem opowieść, że podobno kiedyś przyjechali tu jacyś obcokrajowcy. Spędzili w pałacu kilka godzin i wyjechali. Podobno zabrali coś ze sobą - opowiada Jerzy Strzelczyk. - Może coś i jest w tych opowieściach, skoro została tu pusta skrytka.
Jerzy Strzelczyk sam przeżył akcję poszukiwania poniemieckich skarbów. Ze 20 lat temu do urzędu w Nysie przyjechał starszy pan z Pomorza. Stwierdził, że w 1945 roku był w Siestrzechowicach na przymusowych robotach. Widział, jak oddział Niemców zakopał w jednym z budynków gospodarczych przy pałacu jakieś skrzynie ze "skarbem". Za 10 procent udziału zgodził się pokazać to miejsce.
- Przyjechały władze, dziennikarze, bo będzie sensacja - opowiada Strzelczyk. - Pan wskazał na nasz budynek magazynu na zboże, akurat pełen po żniwach. Koparka odgarnęła zboże, ekipa budowlana rozbiła betonową posadzkę. Cały dzień kopali. Niczego nie znaleźli. Potem jeszcze my, pracownicy spółdzielni, kopaliśmy w tym miejscu z ciekawości. Urząd musiał sporo zapłacić za usunięcie tych szkód.
Strażnik pałacu
Paproccy z Prudnika nie zrobili dla pałacu niczego dobrego. Wojewódzki konserwator zastanawiał się nawet nad wydaniem decyzji nakazujących im zabezpieczenie zaniedbanego, otwartego dla wszystkich budynku. Wreszcie w 2005 roku Siestrzechowicami zainteresował się Artur Brzozowski. Polak z Łodzi, mieszkający na stałe w Sydney w Australii. Znalazł w internecie ogłoszenie o sprzedaży i skontaktował się z braćmi z Prudnika. Na pałacu najbardziej zależało zresztą jego ojcu, sędziwemu Tadeuszowi Brzozowskiemu, który sam ma szlacheckie korzenie. Australijczyk kupił zrujnowaną nieruchomość za 70 tysięcy złotych.

Pałac w Siestrzechowicach po prostu gnije w oczach.

- Nawet nie wiedziałem o sprzedaży. Pewnego dnia zobaczyłem ze swojego magazynu, że przyjechali obcy. Poszedłem zapytać, czego tu szukają - opowiada Jerzy Strzelczyk. Artur Brzozowski zna pałac tylko z filmów i fotografii. Jeszcze nie odwiedził Siestrzechowic. Wiosną tego roku chciał tu przyjechać senior rodziny Tadeusz Brzozowski, ale nie zdążył. Zmarł przed miesiącem w Australii. W Polsce właściciela reprezentuje jego rodzina z Wrocławia. Ci zaś poprosili Jerzego Strzelczyka o opiekę nad pałacem. W ciągu ostatniego pół wieku to pierwsza osoba szczerze kochająca ten zabytek. Strzelczyk zamurował puste okna, naprawił płot, bramę pałacową, założył nowe kłódki. Wykarczował krzaki na dziedzińcu i gąszcz wokół budynku.

- Lubię tu przesiadywać na krużgankach i wczuwać się w cztery wieki historii - opowiada strażnik pałacu. - Wieczorami jednak wracam do domu, a wtedy wchodzą tu wandale.
Zimą tego roku Strzelczyk usłyszał łoskot w zachodnim skrzydle. Zawalił się strop na pierwszym piętrze. Potężne modrzewiowe belki spadły na parter. Do dziś zawaliło się już kilka pomieszczeń. Bez dachu budynek zgnije.

Na plastiki nie pozwolą
- Jesteśmy już umówieni z firmą, która we wrześniu rozpocznie prace na dachu w Siestrzechowicach - zapewnia Urszula Koszacka z Wrocławia, kuzynka Artura Brzozowskiego. - Właściciel wystąpił już o zgodę na prace do wojewódzkiego konserwatora zabytków w Opolu. Czekamy teraz na jego decyzję.

Pierwszy grzyb zjadł herb rycerza Abrahama Haugnitza.

- Faktycznie dostaliśmy wniosek o wydanie pozwolenia konserwatorskiego - potwierdza Paweł Godlewski z urzędu WKZ. - Właściciel chce tam zamontować blachodachówkę i plastikowe okna. Nie możemy się zgodzić na takie rozwiązanie, tam muszą być zastosowane materiały używane w epoce, gdy pałac powstał.
Godlewski przyznaje, że wniosek Brzozowskiego jest dla ich niezrozumiały. Konserwatorzy nie pojmują, jaka jest intencja właściciela, czy szuka najtańszych materiałów, czy nie orientuje się w wymogach dotyczących zabytków?
- Zgodę na tymczasowe przykrycie dachu np. papą, żeby uchronić obiekt przed dalszym niszczeniem, możemy wydać w ciągu jednego dnia - mówi Paweł Godlewski. - Ale proponowane materiały nie są tymczasowe. Będziemy się jeszcze kontaktować z tym panem, choć mamy z nim tylko kontakt listowny.
- Kuzyn zrobi wszystko, co w swojej mocy, żeby uratować pałac - zapewnia Urszula Koszacka. - Chce się tu przenieść na emeryturę. Marzy mu się obiekt turystyczno-hotelowy, dostępny dla turystów do zwiedzania. Taki, który przy okazji zarobi na swoje utrzymanie. Mam nadzieję, że cała sprawa się szybko wyjaśni.
- Jeśli kolejny właściciel nie zabierze się zaraz za remont, pałac tego nie przetrwa - przyznaje Godlewski.

Jerzy Strzelczyk w swoim magazynie zamyka potężną księgę z fotografiami i wycinkami na temat Siestrzechowic. Zbierał to przez lata z cierpliwością dokumentalisty. Robione przez niego zdjęcia pałacu biskupa Jerina zostaną na pamiątkę. Przetrwa też ołtarz z kaplicy, przeniesiony kilkanaście lat temu przez opolską kurię do kaplicy św. Jacka w Kamieniu Śląskim. Zachowają się renesansowe kraty, przeniesione do pałacu we Frączkowie, kamienne łupki z pierwotnego dachu, zabrane do pałacu w Rysiowicach.
Resztę zniszczą grzyby i źli ludzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska