Afganistan w kolorze błękitu

fot. Magdalena Pilor
fot. Magdalena Pilor
Rebelianci, żołnierze, misja wojskowa - z tym kojarzy się Afganistan, górzysty azjatycki kraj. Kraj biednych, ale uśmiechniętych ludzi, dla których rodzina i religia są najważniejsze.

- Byłem w Iraku, jestem w Afganistanie - mówi podpułkownik Cezary Kiszkowiak, dowódca polskiego Zespołu Odbudowy Prowincji w Polskim Kontyngencie Wojskowym. - Jedyne, co łączy oba te państwa, to islam i to niezupełnie. W Iraku jest bardzo liberalne podejście do religii, w Afganistanie wręcz przeciwnie.
W byłym kraju Saddama są sklepy monopolowe, wprawdzie otwarte na dwie godziny po zmroku, ale są. Szejkowie nie ukrywają, że wyjeżdżają do Bagdadu, by napić się whisky w hotelach i spotykać się z kobietami.

- W Afganistanie nie ma o tym mowy - mówi podpułkownik. - Nikt nawet nie wspomina, nie opowiada, że kiedykolwiek pił alkohol. To bardzo religijny i konserwatywny kraj.

Afgańczykowi nie da się wytłumaczyć, że jest się ateistą. Rozumieją, że ktoś może być chrześcijaninem, żydem, wierzy w innego Boga, ale wierzy.

- I modlitwa, zawsze mają na nią czas - mówi ppłk Kiszkowiak. - Podczas bardzo ważnych spotkań potrafią odejść od stołu rozłożyć dywanik i zacząć się modlić.

To od niej zaczynają każdy dzień. Nawet w bazie, gdzie pracują i szkolą się, Bóg jest na pierwszym miejscu.

- Mamy wspólne warty na wieżach wartowniczych - mówi chorąży Stanisław Gaweł z Narodowego Elementu Wsparcia w Afganistanie. - Podczas święta, które było kilka tygodni temu, mimo służby schodzili, myli się, a potem modlili.

Islam towarzyszy im przez cały dzień. Afgańscy tłumacze w czasie patroli podśpiewują religijne pieśni, a na gwarnych i tłocznych ulicach można usłyszeć puszczane z głośników wersety Koranu.

Słoneczne dni płyną wolno
Świat Zachodu ma zegarki, Afgańczycy mają czas. Tam on płynie znacznie wolniej. Nie brakuje go na polityczne dyskusje, targowanie czy siedzenie na ulicach i przyglądanie się kolorowemu miastu. Tak, Afganistan mimo ogromnej biedy jest pełen barw. Żółte taksówki, intensywne kolory sukienek małych Afganek, bibeloty uwieszone przy wymalowanych ciężarówkach i motocyklach. - Króluje róż i błękit. Bogatsi w tych kolorach malują swoje domy.

Jest ich w Afganistanie niewielu. Większość majątku dorobiła na emigracji w Pakistanie. Głównie zajmują się handlem, przede wszystkim materiałami budowlanymi, na które jest teraz największe zapotrzebowanie.

- Może to zaskoczyć, zwłaszcza gdy się patrzy na afgańską służbę zdrowia, ale wielu z nich prowadzi apteki - mówi podpułkownik. - Są niemal na każdej ulicy. Miejscowi wierzą, że te specyfiki pomagają. Często tylko to im zostaje, bo lekarzy i szpitali jest za mało.

Przeraża także ich standard. W największym w prowincji są tylko trzy oddziały: położniczy, odwykowy i izba przyjęć. Nie ma toalet, odpływów spod kranów, jest za to zardzewiały sprzęt i odrapane ściany. - Nawet z bólem gardła jeżdżą do Kabulu, oczywiście ci, których stać - dodaje ppłk Kiszkowiak.
Afgańczycy nie potrzebują specjalistycznych medycznych aparatów, których nie mają gdzie serwisować, ale najbardziej niezbędnych rzeczy: prześcieradeł, strzykawek, stetoskopów.
I tak potrafią się uśmiechać

- Wspomnienie z dzieciństwa... śmierć ojca - mówi ze stoickim spokojem jedna z Afganek. - Gdy miałam sześć lat, ktoś zabił go na moich oczach. Bardzo mi go brakuje.

Gdy wypowiada te słowa, szklą się jej oczy. Nie płacze, zaraz uśmiecha się do córeczki, która siedzi obok. Nikt by nie podejrzewał, co ta delikatna i radosna na co dzień kobieta przeżyła.
- Takich osób jest tu wiele - dodaje młody Afgańczyk, który w bazie jest tłumaczem. - Niemal w każdej rodzinie któraś z wojen kogoś zabrała.

W Afganistanie od kilkudziesięciu lat nieprzerwanie słychać strzały i wybuchy. - I ta bieda, przecież nie ma tu dużych zakładów pracy, rolnictwo też nie najlepiej sobie radzi, a ludzie mimo to są radośni - mówi plutonowy Lesław Kostecki z 34. Brygady Kawalerii Pancernej z Żagania. - Jest wprawdzie kilka willi w mieście, ale w znacznej większości ludzie mieszkają w lepiankach. U nas wiele przydomowych komórek wygląda lepiej.

Najczęściej jest jedna izba, w niej miejsce, gdzie przygotowywane są posiłki, i piec na mroźne zimy. Domy bogaczy wyróżniają olbrzymie okna, dzięki którym słońce w ciągu dnia ogrzewa budynek. U biedniejszych są one jak najmniejsze, aby jak najwięcej ciepła zostało w środku.

- No i dywany, są prawie wszędzie - dodaje plutonowy Kostecki. - Zawsze przed wejściem do domu zdejmują buty.

Takie warunki to i tak dla większości powód do radości. Nasz standard życia najbiedniejszych to średni w Afganistanie. - Jeden z tłumaczy podobnie jak jego rodzice chce mieć ósemkę dzieci i żyć na takim poziomie - mówi ppłk Kiszkowiak.

Bo rodzina to siła
Dlatego w Afganistanie średnio ma się ósemkę dzieci. Najlepiej jak większość z nich to chłopcy, świadczy to o sile rodziny, która tu jest najważniejsza. Dziewczynki po ślubie idą do domów mężów, młodzi Afgańczycy zostają z rodzicami, którymi się opiekują.

- I utrzymują - dodaje podpułkownik. - W Afganistanie także dzieci wychowują dzieci.
Tu nikogo nie dziwi widok pięciolatki, która na rękach ma niespełna roczne dziecko. - To one najbardziej rzucają się w oczy i zapadają w pamięć - mówi plutonowy. - Serce się kraje, gdy widzi się bosego malucha w wieku mojej córeczki. Zawsze staram się mieć przy sobie cokolwiek, aby im dać.

A dzieci proszą o wszystko. Gdy tylko pojawia się obcokrajowiec, wystawiają rączkę. Maluchy z miasta już się przyzwyczaiły do żołnierzy i doskonale wiedzą, że zawsze może trafić im się jakiś prezent. - "Mister watch", "mister dolar" - wymienia z uśmiechem plutonowy. - Gdy mówię, że nie mam dolara, odpowiadają "mister two dolar" i ich ulubione "mister pen".

- Długopisów potrzebują osoby, które potrafią pisać, a więc są wykształcone - tłumaczy ppłk Kiszkowiak. - Ci zaś mają lepszą pozycję społeczną, stąd to zabieganie wśród dzieci o przybory do pisania. Edukacja jest nadal jednym z największych problemów Afganistanu. Ponad 90 procent ludzi to analfabeci.
Szkół jest niewiele i często są bardzo małe. W budynkach, w których w Polsce uczyłoby się 150 dzieci, w Afganistanie uczy się trzy tysiące, a nawet trzy i pół tysiąca dzieci. Dlatego też wiele ławek stoi na zewnątrz. Stąd wakacje w zimie. Śnieg paraliżuje cały kraj, bo przecież nie ma pługów czy piaskarek.
Jest wiele nowych szkół, ale stoją puste, bo mułłowie, religijni przywódcy, zabraniają do nich uczęszczać. Spora część dzieci uczy się w medresach, czyli szkołach muzułmańskich. - Tam głównie zdobywają wiedzę na temat interpretowania Koranu - dodaje podpułkownik.
- W Afganistanie jest naprawdę wielu zdolnych ludzi, którzy chcą się uczyć, ale nie mają warunków - mówi tłumacz.. - Wykształcenie to przepustka do lepszego życia.

Bieda i widoki... niekoniecznie na przyszłość
Gdy jedzie się przez Ghazni, na dachach lepianek można zobaczyć anteny satelitarne. Jednak mało kto korzysta z tego dobrodziejstwa. Powód jest banalny - brak prądu. Niewielka część tego 150-tysięcznego miasta jest zelektryfikowana. Mieszkańcy generatory dostali od Polaków, jednak aby działały, potrzeba dziennie około 2600 litrów ropy. Stać ich tylko na 600 litrów. Stąd w mieście prąd jest tylko przez kilka godzin.

Mało kto posiada łazienkę w domu. Są prywatne łaźnie. Trzeba za nie płacić, więc kąpiele zdarzają się dwa, trzy razy w tygodniu. Wodę bierze się tylko ze studni. W rzece jest ona strasznie brudna, bo miejscowi traktują ją jak wysypisko śmieci i toaletę.

Biedę widać na ulicach. Mało kogo stać na wynajęcie sklepu. Są kramy, a często towar leży na chodnikach. Należy uważać, aby nie podeptać używanych rękawiczek, ciuchów czy butów. Do tego dochodzą surowe warunki życia. Ghazni znajduje się 2300 metrów nad poziomem morza. - Zupełnie inne ciśnienie, rozrzedzona krew i ostre słońce sprawiają, że Afgańczycy są bardzo wytrzymali - mówi ppłk Kiszkowiak. - Ale też bardzo szybko się starzeją. Mężczyzna, który wygląda na 60 lat, w rzeczywistości może mieć 40. Często sami nie wiedzą dokładnie, ile mają lat. Rodzice nigdzie nie rejestrują dzieci.

Na wytrzymałość tego narodu wpływ ma nie tylko konieczność przystosowania się do warunków, ale także dieta. Sporo owoców, ryż i chleb, czyli zrobione z mąki i wody podpłomyki. Do tego dużo drobiu i baraniny.

Brud, bieda, ale za to są niesamowite widoki. Góry, które w okolicach Ghazni mają biszkoptowy kolor. W nie dosłownie wbite są budynki zrobione z gliny i słomy. W dolinach dominują sady. - Tam ludzi nie interesuje wielki świat i polityka - mówi ppłk Kiszkowiak. - Ich życie ogranicza się do ich wioski i może dlatego są tacy szczęśliwi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska