Beata Pawlikowska: - W każdym jest wojownik

Redakcja
Rozmowa z Beatą Pawlikowską - podróżniczką, pisarką, organizatorką egzotycznych wypraw.

- Im bardziej ekstremalna podróż, tym dziwniejszych przygód z turystą w roli głównej można się spodziewać. Czy to się potwierdza w pani przypadku?
- To prawda. Nie biorę na wyprawy doświadczonych globtroterów. Uczestnicy moich wypraw to często osoby, które wcześniej jeździły na wakacje z biurami podróży. Teraz chcą przeżyć coś nowego. Poznajemy się dopiero na miejscu, czyli na przykład w puszczy amazońskiej. To groźne miejsce, gdzie żyją jadowite skorpiony, pająki i węże, a dotknięcie małej zielonej żaby może się skończyć poważnymi kłopotami. Każdy człowiek się boi, ale w mieście łatwiej jest zapanować nad strachem. W dzikiej dżungli nie można już nadrabiać dobrą miną. Podczas jednej z takich wypraw pewna pani poczuła paniczny strach przed tym, co mogłoby ją nocą znienacka zaatakować. Wcześniej tego samego wieczoru rzeczywiście spotkaliśmy skorpiona, kilka pająków i piranie, a ona przypomniała sobie o tym w nocy, zapaliła latarkę i zaczęła sprawdzać, czy nic nie czai się w jej hamaku. Światło zwabiło wszystkie okoliczne owady, a kiedy hamak zaatakowały gigantyczne ćmy - dostała ataku histerii. Błagała, krzyczała, płakała, omdlewała, znów się rzucała na oślep... Chciała wracać do domu, co nie było możliwe, bo znajdowaliśmy się w sercu amazońskiej dżungli. Uspokoiły ją inne członkinie wyprawy. Następnego dnia wyruszyła z nami w dalszą drogę i nie wracaliśmy do sprawy. Myślę że sama o sobie sporo się tej nocy dowiedziała.

- Mówi pani, ze członkowie ekstremalnych wypraw chcą sobie koniecznie coś udowodnić. Czyżby byli to ludzie marzący o walce z anakondą?
- Oczywiście, bo chyba w każdym człowieku drzemie wojownik. Podczas niedawnej wyprawy do dżungli spotkaliśmy anakondę, miała 4,5 metra długości, ważyła ponad 100 kg i na całe szczęście była martwa. Żywa anakonda jest bardzo niebezpieczna - owija się wokół człowieka i zaciska potężne mięśnie, miażdżąc mu żebra, które przebijają narządy wewnętrzne, co powoduje śmierć. Każdy z uczestników wyprawy chce przeżyć przygodę. Szczegółowe motywy bywają różne: dla szpanu, aby samemu sobie coś udowodnić i... bo tak zaleca psychoterapeuta.
- ???
- Wyprawa do serca amazońskiej dżungli to dobry sposób, żeby zmienić swoje życie. Czasem jeżdżą ze mną ludzie po dramatycznych przeżyciach, po rozmowach, rozstaniach, załamaniach nerwowych. Zdarzają się osoby łykające środki antydepresyjne. Chcą przewartościować swoje życie. Miałam też panią, która w środku Amazonii przyznała mi się, że nie ma dwóch zastawek w sercu. Ryzykowała własnym życiem. Zdarza się, że osoby chore albo po ciężkiej chorobie chcą jechać ze mną na wyprawę, żeby sobie udowodnić, że ich organizm jest sprawny.

- Takie wyprawy wymagają szczególnej ostrożności, aby nie łamać zwyczajowych reguł, być w zgodzie z lokalnymi tradycjami.
- Moja rola polega na tym, żeby radzić i wyjaśniać, co można robić, a czego nie wolno. Uczestnicy wyprawy muszą na przykład wiedzieć, że do amazońskiej wioski mężczyźni wchodzą od zachodniej strony, a kobiety od wschodniej. Ale nie nad wszystkim jestem w stanie zapanować. Raz jeden z panów tak był przejęty robieniem zdjęć w szałasie, że.... wpadł do gotującej się nad paleniskiem zupy!

- Co Polacy potrafią jeszcze popsuć?
- Wszystko, czego dowodem jestem ja sama. Podczas jednej z pierwszych wypraw nadawałam relacje do Radia ZET. W dżungli trudno nawiązać łączność przez satelitę, bo drzewa są tak gęste, że nie ma dostępu do nieba. Przed świtem, kiedy powietrze jest rozrzedzone, szukałam dobrego miejsca i znalazłam je nad rzeką. Nadałam relację, po czym zostałam otoczona przez wojowników. Okazało się, że znajduję się w ich świętym miejscu, do którego nie ma wstępu żaden obcy. Musiałam coś wymyślić, aby ocalić skórę. Powiedziałam więc, że za pomoczą magicznej skrzynki, odprawiałam specjalny rytuał, aby skontaktować się ze swym ukochanym zmarłym dziadkiem. Pomogło.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska