Bieg i modlitwa

Mirosław Marzec
Wybiegli w piątek 29 czerwca z Głubczyc. Nie była to ich pierwsza pielgrzymka biegowa. W poprzednich latach biegali już do Watykanu i Betlejem. Lecz ta różniła się od poprzednich nie tylko dlatego, że jej trasa wiodła głównie przez góry.

W odróżnieniu od dwóch poprzednich biegów, w których cel był jasno określony, tym razem do celu docieraliśmy każdego dnia - mówi Wiesław Janicki. - Nasz bieg został tak zaplanowany, że codziennie odwiedzaliśmy jakieś miejsce kultu maryjnego, ponieważ cel naszej pielgrzymki miał przede wszystkim aspekt religijny. Każdy z nas miał czas na bieg i modlitwę. Ja na przykład modliłem się także w czasie biegu. To było nawet trudne, aby biec i się modlić, ale w końcu człowiek koncentrował się i odmawiał kolejne zdrowaśki - wspominają.

Biegacze codziennie pokonywali kilkaset kilometrów. Najdłuższy odcinek mieli do pokonania szóstego dnia, kiedy musieli przebiec ponad 400 kilometrów. Przeważnie biegli drogami lokalnymi. Omijali duże miasta i autostrady.
- Średnio przebiegaliśmy prawie 300 kilometrów dziennie. Pokonanie najdłuższego odcinka zajęło nam dwie godziny więcej, niż planowaliśmy - tłumaczy Wiesław Janicki.

- Przeważnie wybiegaliśmy o godzinie 7 rano. Mieliśmy do dyspozycji dwa busy i rozkład biegu był taki, że jednocześnie biegło 4 spośród 15 zawodników. Każdy zawodnik miał do pokonania 4 lub 5 pięciokilometrowych odcinków, bo opracowaliśmy taką taktykę, że przebiegnięcie kilku odcinków po pięć kilometrów nie powoduje takiego zmęczenia, jak przebiegnięcie naraz 20 kilometrów - wyjaśnia Krzysztof Płotek. - Wysadzaliśmy zawodnika, on biegł, a my odjeżdżaliśmy pięć kilometrów dalej, gdzie na zmianę czekał kolejny zawodnik. Drugi bus robił to samo na kolejnym odcinku i tylko dlatego mogliśmy pokonywać tyle kilometrów dziennie.
- Każdy z nas w czasie biegu miał kartkę, na której miał zapisany kierunek i numer drogi, którą miał biec, aby się nie zgubił - dodaje Barbara Wiosna-Polewka.
Wśród 15 zawodników byli również dwaj lekarze.
- Na szczęście podczas biegu nic poważnego nikomu się nie stało - mówią lekarze Barbara Wiosna-Polewka i Franciszek Rasiuk. - Skończyło się na drobnych opatrunkach otarć naskórka oraz pęcherzy na stopach. Po kilku dniach biegu nasi koledzy wiedzieli już, jak trzeba chronić stopy, i zawsze przed biegiem smarowali je kremem, aby nie robiły im się na nich pęcherze. Dużym zagrożeniem były także upały. Każdy z nas tracił po kilka litrów płynów na dobę. Musieliśmy też dbać o to, aby zapas płynów w organizmie każdego z biegaczy był na bieżąco uzupełniany.

Wiadomo, że jeśli są upały, to biegaczom prędzej czy później dokuczały kryzysy.
- Kryzysy trzeba było zwalczyć, bo nie było innego wyjścia - mówi Krzysztof Kołodyński. - Największe upały były w Hiszpanii. 40 stopni w cieniu, na drogach topił się asfalt, a nasze buty prawie się paliły. Wilgotność powietrza była bliska zeru. Pamiętam, że biegłem pod wysoką górę, i najgorszy był ostatni piąty kilometr. Na samej górze widziałem czekającego na mnie busa z kolegami. W płucach brakowało mi powietrza, a w ustach śliny, ale mimo to trzeba było biec. To był mój najgorszy dzień.
- Każdy z nas przechodził jakiś kryzys - mówi Barbara Wiosna-Polewka. - Jedni wcześniej, a drudzy później. Ja miałam kryzys pod koniec biegu w 12. i 13. dniu. Wtedy każda górka wzbudzała moją niechęć, a bieganie nie sprawiało mi tak wielkiej przyjemności. W 14. dniu wszystko wróciło do normy.
Biegaczy oczywiście spotkało wiele ciekawych przygód, które z pewnością długo jeszcze będą wspominać.
- W Szwajcarii zbiegałem z góry przez las. W pewnym momencie zaczął mnie atakować jakiś bardzo duży ptak, nie wiem do dzisiaj, czy to był sęp czy myszołów - relacjonuje Krzysztof Płotek. - Biegłem i nagle bardzo nisko nad moją głową poczułem trzepotanie skrzydeł. Odskoczyłem na bok i kilkanaście metrów dalej ten sam ptak znów zaczął mnie atakować. Zacząłem machać rękami. Zatrzymałem na stopa jakiś samochód, który podwiózł mnie kilkaset metrów dalej. Kiedy w pobliżu nie było już tego ptaka, wysiadłem i pobiegłem dalej. Na początku koledzy w ogóle nie chcieli mi uwierzyć w to, co mówiłem.
- Szwajcaria zawsze będzie mi się kojarzyła z pewnym miejscem - zwierza się Wiesław Janicki. - Pierwszego dnia przyjechaliśmy tam bardzo późno i okazało się, że w pensjonacie nie ma wolnych miejsc. Skierowali nas stamtąd do pewnego gospodarstwa, gdzie miały być wolne miejsca, i rzeczywiście były. Pierwszą noc w Szwajcarii spędziliśmy w stodole. Na początku nie byliśmy specjalnie zadowoleni z tego powodu, ale okazało się, że cena jest niska, a warunki były naprawdę dobre. Szwajcarię zawsze będziemy bardzo miło wspominać.

W Alpach francuskich biegacze zastali śnieg. - Alpy przyszło nam przebiec przez przełęcz, która znajdowała się na wysokości naszych Rysów. Było tam dużo śniegu. Dla ochłody tarzaliśmy się w nim - opowiada Wiesław Wierzba.
W drodze do Fatimy biegacze odwiedzili jeszcze La Salette, Lourdes i Guadelupe. Na trasie swojej pielgrzymki spotkali również innych Polaków - pielgrzymów.
- W La Salette spotkaliśmy Piotra Uziaka z Siedlec, który pielgrzymuje piechotą przez sanktuaria europejskie. Wyszedł z domu w maju. 7 lipca był w La Salette. Powiedział nam, że zamierza jeszcze dotrzeć do Fatimy, a w Polsce pojawi się dopiero we wrześniu - mówi Stanisław Wysoczański.
- Sympatyczne było również spotkanie w Lourdes - opowiada Wiesław Janicki. - Była to godzina pierwsza w nocy. Przed nami pojawiła się trójka młodych ludzi. Jako pierwszy podbiegł do nas młody człowiek. Z daleka z radością zaczął wołać "nareszcie was spotkałem, tak bardzo się cieszę. Marzyłem o tym, aby was spotkać". Okazało się, że ten człowiek widział nas wcześniej, jak wbiegaliśmy na plac przed sanktuarium w Lourdes. Był to człowiek z Opola, który biegł w tym roku z grupą pielgrzymkową do Watykanu. Mówił, że marzył o tym, aby nas spotkać w Lourdes. To było bardzo miłe.
Ostatnie kilometry, które dzieliły ich od Fatimy, chciał przebiec każdy z nich.
- Ostatnie 16 kilometrów podzieliliśmy na jednokilometrowe odcinki, które przebiegliśmy, przekazując sobie biało-czerwony proporczyk. Od granic administracyjnych Fatimy do sanktuarium biegliśmy już całą grupą i tam pokłoniliśmy się Matce Bożej Fatimskiej. W chwili, kiedy dobiegliśmy do sanktuarium zakończyły się tam już główne uroczystości jubileuszu 84. rocznicy objawień fatimskich. W Fatimie było wielu Polaków, którzy również witali nas bardzo serdecznie i przyjaźnie - powiedział Wiesław Janicki.
- Niesamowite wrażenie zrobił na nas międzynarodowy różaniec, w którym pięć zdrowasiek jest mówionych także po polsku - dodał Wiesław Wierzba.
Pielgrzymi wrócili do Głubczyc tydzień temu w sobotę. Już mają plany na kolejne pielgrzymki, jednak na razie nie chcą zdradzić, dokąd pobiegną za rok.
- Miejsc i pomysłów na kolejny bieg jest wiele. Obecnie skupiamy się na tym, aby nasz głubczycki klub biegacza zyskał osobowość prawną - powiedział Wiesław Wierzba.

Biegacze dziękują wszystkim, dzięki którym udało się zorganizować pielgrzymkę do Fatimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska