Bieg po mszy

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Trzy lata temu miał kłopot z przebiegnięciem kilkuset metrów, za dwa tygodnie jako jedyny opolanin wystartuje w Maratonie Nowojorskim.

Bieganie nie jest dla ks. Henryka Kaczmarka sposobem na życie, ale od trzech lat, odkąd mieszka i pracuje w Opolu, jest sposobem na spędzanie czasu wolnego i największą życiową pasją.

Początki były mało zachęcające. Pierwszy raz dał się namówić kolegom oficerom ppłk. Zygmunowi Owczarzowi i ppłk. Zbigniewowi Koziarzowi na wspólne bieganie na poligonie w Żaganiu w 1999 roku. Pobiegł w mundurze.
- Szczerze mówiąc, po 400 metrach miałem dosyć. Modliłem się, żeby nadjechał jakiś samochód i mnie zabrał z trasy. Pan Bóg się zlitował, a wraz z nim jadący przez poligon dowódca, który zabrał mnie do auta - wspomina z uśmiechem ks. Henryk.
Po tym biegu miał kilka miesięcy przerwy, a za bieganie z prawdziwego zdarzenia zabrał się dopiero w grudniu ubiegłego roku za namową swojego przyjaciela, podpułkownika Zbigniewa Koziarza.
Pierwszy raz ks. Henryk wystartował w maratonie w Dębnie. Jest dumny, że udało mu się przebiec 42 km i 195 metrów, "rozbijając czwóreczkę". Uzyskał czas - 3 godziny 57 minut 20 sekund. Dziś ma w dorobku cztery maratony, bieg na 15 km w Jaworznie i półmaraton w Pile. Przed tygodniem wystartował w Maratonie Warszawskim, gdzie ustanowił rekord życiowy: 3 godziny 49 minut, 13 sekund.
- Ten wynik pokazuje, że regularny trening zaczął dawać rezultaty, a do startu w maratonie w Nowym Jorku jestem dobrze przygotowany.
Bieganie jest dla ks. Henryka także formą ewangelizacji, chociaż podczas biegu nie rozmawia z partnerami o Panu Bogu czy Ewangelii. Bo bieganie na pewnym poziomie w ogóle nie bardzo sprzyja rozmowom.

- Podczas biegu człowiek zostaje sam z własnymi myślami - mówi ks. Kaczmarek. - Wiele myśli, spraw, problemów, kłopotów się w głowie kotłuje, a decyzje podejmuje się potem, już po biegu. Niemniej wspólne treningi i bieganie niesamowicie zbliżają ludzi. Komuś, z kim się razem biegało, łatwiej się potem otworzyć podczas rozmowy i mówić o sprawach najważniejszych, także o swojej wierze.
Kiedy przed maratonem w Dębnie ksiądz poszedł na mszę św., spotkał na niej grupę ubranych w dresy zawodników. Wielu potem poznawało go na trasie.
- Niektórzy ludzie pewnie po raz pierwszy mieli okazję spotkać księdza inaczej niż przy ołtarzu, w konfesjonale czy na ambonie i przekonać się, że to taki sam człowiek jak wszyscy, który ma swoje zainteresowania i pasje - wspomina.
Bieganie sprzyja zacieśnianiu przyjaźni z oficerami. Trudniej zachęcić do biegania żołnierzy służby zasadniczej. Mimo że kapelan próbował raz i drugi, dotąd mu się nie udało.
- Młody człowiek przychodzi do wojska właściwie już ukształtowany przez dom i szkołę. Przynosi ze sobą nawyki etyczne, kulturowe, językowe, więc i sportowe. Młodzież w cywilu też nie bardzo się pali do biegania. Tak jak żołnierze przychodzą do wojska ze skłonnością do "fali", bo w domu nie nauczyli się być dobrymi, tak często nie wykazują zainteresowania sportem. Inna sprawa, że w wojsku nie ma zbyt wiele wolnego czasu, a jak go już żołnierz ma, to woli pojechać do mamy, żony czy dziewczyny, niż biegać, i ja to rozumiem - przyznaje ks. Kaczmarek.

W treningu najważniejsza jest regularność. - To podstawa wyników - mówi ks. Henryk. Na potwierdzenie swoich słów wyciąga gruby zeszyt, w którym zapisuje - począwszy od pamiętnych pierwszych 400 metrów - wszystkie przebiegnięte odcinki i starty w zawodach. Z precyzją notuje pokonane w poszczególnych dniach dystanse i uzyskane na nich czasy. Obok odcinków 3-4-kilometrowych pojawiają się i dwudziestokilkukilometrowe. Jeśli któregoś dnia nie trenował, w zeszycie obok daty pojawiają się krzyżyki. Im bliżej jesieni 2001, tym krzyżyków w notesie mniej- Na początku miewałem po parę tygodni przerwy. Bo człowiek już taki jest, że chciałby we wszystkim osiągnąć szybko postępy - przyznaje ks. Kaczmarek.
- A przy bieganiu wyniki poprawia się powoli. Parę razy zastanawiałem się, czy tego wszystkiego nie rzucić. Biegam do dziś dzięki zachętom kolegów oficerów. Dzięki bieganiu spotkałem wielu ciekawych ludzi. Najbardziej fascynują mnie biegacze wiekowi - po siedemdziesiątce, czasem po osiemdziesiątce, którzy tętnią życiem.
Pierwszy odnotowany wynik to 1 godzina 22 minuty 14 sekund w biegu na 14 km w Graczach w listopadzie ubiegłego roku. Sumował on 257 kilometrów przebiegniętych w 2000 roku.
- Myślę, że kiedy wystartuję tam w grudniu 2001, wynik będzie znacznie lepszy - spodziewa się ksiądz.
Najchętniej biega rano lub wieczorem, zwykle na kilometrowej bieżni stadionu na terenie 10. Brygady Logistycznej. Ale od czasu do czasu biega też po pobliskich wioskach. Trasy wyrysowane są dokładnie w zeszycie treningowym: Jednostka - Chmielowice plebania - Osiny - Komprachcice - Komprachcice plebania - Polska Nowa Wieś kościół - Wawelno - Chróścina - Mechnice - Chmielowice - blok przy Hallera - razem 23 km.
Z pomocą sąsiada, mjra Andrzeja Synowca i sierżanta Bogdana Jarosza, pracowników ośrodka sportowego, ksiądz przygotował sobie fachową rozpiskę treningową, według której ćwiczy przed Maratonem Nowojorskim.

Do Nowego Jorku trafił drogą losowania jako jeden z 20 Polaków i jedyny opolanin. Podróż i udział w biegu opłaci z własnych oszczędności. Prywatny sponsor opłaci mu koszty ubezpieczenia. W najbliższą środę wyrusza do USA, by potrenować na miejscu przed biegiem.
- Nie spodziewam się w Nowym Jorku poprawić rekordu życiowego - mówi ksiądz. - Nie będzie temu sprzyjać choćby to, że wystartuje 30 tys. ludzi. Nie wiem, gdzie wypadnie moje miejsce startu, ale przypuszczam, że trzeba się będzie przebić przez spory tłum.
Ksiądz w tak dużym maratonie jeszcze nie startował i przyznaje, że nie do końca ma wyobrażenie, jak się pobiegnie. Na wszelki wypadek planuje zabrać z Opola własne odżywki, a nawet picie, by nie odwodnić się w czasie biegu.
Kapelan przyznaje, że bieganie stało się od ubiegłego roku jego wielką pasją. - Oczywiście nie jest ważniejsze od mojego powołania kapłańskiego - mówi. W miesiącach szczególnie intensywnej pracy kapłańskiej trenuje mniej. Ale każdy, kto odwiedzi jego mieszkanie w wojskowym bloku przy Hallera, zobaczy na ścianach zdjęcia, medale i dyplomy z poszczególnych biegów. Znalazły one miejsce obok wielkiej flagi ONZ upamiętniającej pobyt księdza na Wzgórzach Golan.
- Obsługiwałem tam trzy kaplice. Wbrew moim obawom żołnierze chętnie je odwiedzali - wspomina ks. Henryk.
Od trzech lat ks. Kaczmarek służy opieką duszpasterską żołnierzom opolskiego garnizonu i ta praca w personalnej parafii św. Brata Alberta nie różni się prawie od tego, co robił jako diecezjalny ksiądz w diecezji gnieźnieńskiej.
- Ksiądz w wojsku to jest ktoś taki, do kogo żołnierz czy oficer może przyjść zawsze po radę, a czasem zwyczajnie po to, by się wygadać. Oczywiście nie mogę za kogoś podejmować decyzji, ale nikt nie może też odejść spod moich drzwi bez rozmowy. Utożsamiam się z żołnierzami przez to, że noszę mundur. Największą satysfakcją jest dla mnie, gdy żołnierze nie mówią o mnie ksiądz taki i taki, ale "nasz kapelan". Wtedy wiem, że jestem jednym z nich i naprawdę jestem im potrzebny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska