Chemia nie musi szkodzić

Ewa Bilicka <a href=&quot;mailto:[email protected]&quot;>[email protected]</a> 44 32 582
Rozmowa z dr. hab. Hubertem Wojtaskiem, zastępcą dyrektora Instytutu Chemii UO

Hubert Wojtasek jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego. Studia doktoranckie odbył na Wydziale Chemii Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku w latach 1991-1995. Stypendysta japońskiej Agencji Nauki i Technologii i Japońskiego Towarzystwa Promocji Nauki. Dwa tygodnie temu opublikowaliśmy w nto tekst "Krew z odświeżaczem" o obecności chemii w naszym otoczeniu i w naszych organizmach. Ten wywiad jest kolejnym głosem w dyskusji na ten temat.

- Jest pan za stosowaniem DDT?
- Ma on swoje zalety - jest skuteczny i tani. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przyczynił się do ogromnego ograniczenia malarii w Afryce i Azji Południowo-Wschodniej. Stosowanie tego związku pozwoliło na zwalczenie komarów w okolicach siedzib ludzkich. Zakaz stosowania DDT w roku 1972 spowodował, że śmiertelność z powodu malarii drastycznie wzrosła.

- Ile ludzi rocznie umiera teraz na malarię?
- Około trzech milionów. W czasach stosowania DDT było to kilkaset tysięcy. Kraje ubogie nie mają pieniędzy na ekologicznie poprawne środki walki z tą chorobą. W ostatnich latach Afryka powróciła do stosowania DDT, wbrew zakazom państw rozwiniętych.

- O azbeście też wiadomo, że jest tanim, niemal idealnym materiałem budulcowym. No, ale jest rakotwórczy. Teraz Europa pozbywa się go z budynków, wydając na to miliardy euro.
- Azbest jest łatwo zastąpić bezpieczniejszymi materiałami. A wie pani, czym zastąpiono DDT? Środkami fosforoorganicznymi, które tak naprawdę były pierwotnie pozostałościami środków bojowych po II wojnie światowej.

- Ale to nie zasługa organizacji ekologicznych. Raczej przemysłu, który miał bardzo silną pozycję.
- Zmierzam do tego, że DDT w sposób nieuzasadniony zyskało etykietkę wielkiej trucizny. Tak naprawdę nie stwierdzono przypadku śmiertelnego zatrucia tą substancją. Były przypadki zatrucia po jego spożyciu, ale zazwyczaj z rozpuszczalnikiem, na przykład acetonem lub naftą. I to rozpuszczalnik był przyczyną zgonu. Ekolodzy przypisywali także niewyobrażalną wręcz toksyczność dioksynom. O fałszywości tej tezy przekonali się truciciele Wiktora Juszczenki, którzy zawierzyli ekologom i próbowali otruć prezydenta Ukrainy tymi związkami; jak wiemy - nieskutecznie.

- Juszczenkę ratowali profesorowie medycyny specjalizujący się w dioksynach, a ślady choroby widać na twarzy. Powróćmy do związków fosfo-roorganicznych.
- Są stosowane, choć wiele z nich jest bardzo toksycznych. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych notowano w Polsce rocznie kilka zgonów związanych ze stosowaniem związków fosforoorganicznych. Na przykład u operatorów maszyn rolniczych. Przypadek taki zdarzył się np. w gospodarstwie rolniczym, w którym byłem na praktyce w czasie studiów. Pracownikowi roztwór związku fosforoorganicznego wlał się do buta. Zlekceważył to i... umarł. Te związki blokują przewodnictwo sygnałów nerwowych, powodując m.in. porażenie mięśni oddechowych. Mimo to stosuje się je, bo działają szybko i skutecznie, łatwo rozkładają się w środowisku, a w zwalczaniu wielu owadów są niezastąpione.

- Naukowcy sceptycznie oceniają postulowane przez ekologów rozporządzenie Reach, które ma doprowadzić do zbadania kontrowersyjnych substancji chemicznych. Dlaczego?
- To dublowanie już istniejących badań. Proszę spytać w laboratorium Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, czy monito-rują obecność OCP, PCB czy substancji uniepalniających...

- Pytałam, nie badają.
- Produkty przemysłu chemicznego są poddawane szczegółowym testom toksyczności, ustalane są ich dawki szkodliwe oraz normy stężeń w środowisku czy żywności, które nie mogą być przekraczane. To, że związek chemiczny jest obecny w organizmie, nie oznacza jeszcze, że ma nań szkodliwy wpływ.

- Ekolodzy powołują się na badania naukowe. Na przykład podanie ftalanów samicom szczura wywołało pojawienie się piersi u męskiego potomka. Ftalany spotykamy w PCV. Umieszczone w oparach z gorących garnków teflonowych ptaki - padały.
- Informacje o wynikach badań doświadczalnych podawane przez ekologów są często stronnicze, wybrane z ogromnego zbioru badań na ten temat. Liczba publikacji naukowych na temat środków chemicznych jest ogromna. Tylko trzem grupom związków (DDT, PCB i dioksynom) poświęcono w światowej literaturze naukowej 48 tysięcy artykułów. Zapoznanie się z tą literaturą przekracza możliwości pojedynczego człowieka. Profesor Przemysław Mastalerz, pisząc książkę "The True Story of DDT, PCB and Dioxin", przeczytał 2 tysiące artykułów. Wiele z nich opisuje wyniki, które są ze sobą sprzeczne. Z takiej masy publikacji można wybrać dowolne badania, udowadniające dowolną tezę.

- Sądzi pan, że Zieloni dopuszczają się manipulacji, aby osiągnąć swój cel?
- Uważam, że często może tak być. Proszę zwrócić uwagę na taki oto problem: niektóre z substancji, takie jak DDT i PCB, już wycofano z obiegu w Europie, a ich stężenie w środowisku stopniowo maleje, ale zachorowalność na choroby, za które miały być rzekomo odpowiedzialne, wciąż wzrasta. Ekolodzy zdają się tego nie zauważać. A naukowcy - rzadko zabierają głos. Trudno więc wyważyć racje.
- Gdy w krajach skandynawskich wstrzymano produkcję azbestu, to jeszcze przez dziesięć lat zachorowalność na nowotwory wywołane włóknami azbestowymi wzrastała i to kilkakrotnie. Trucizna się po prostu kumuluje w organizmie.
- No to inny fakt:
wiele związków, które ekolodzy chcą widzieć na cenzurowanym, występuje naturalnie w środowisku, np. w roślinach, które zjadamy. Na przykład substancje estrogenne, zaburzające gospodarkę hormonalną, występują m.in. w jabłkach, czereśniach, kapuście, szpinaku, soi... Spożywamy o wiele więcej estrogenów roślinnych niż tych produkowanych przez przemysł. Wyjątkowo, ale jednak stwierdzono, że nadmierne spożycie soi może spowodować zaburzenie miesiączkowe u kobiet. Zwolennicy jarskiej kuchni, których jest wśród ekologów sporo, jakoś nie rezygnują z soi.

- Czy pan osobiście, mając do wyboru pobyt w pomieszczeniu wyłożonym wykładziną zawierająca substancje niepalne, ale rakotwórcze albo w pomieszczeniu wyłożonym wełnianym dywanem - nie wybrałby tej drugiej opcji?
- Po pierwsze - człowiek jest przede wszystkim uzależniony od realiów ekonomicznych. Może nie byłoby mnie stać na wełniany dywan. Po drugie - gdyby te związki z wykładziny były obecne w stężeniu minimalnym, nie zagrażającym memu zdrowiu w świetle przeprowadzonych badań, to dlaczego miałbym się ich obawiać?

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska