Czy Bruksela widzi mniejszości narodowe

VdG
Lider VdG Bernard Gaida i przewodniczący zarządu TSKN Norbert Rasch (obaj w środku) reprezentowali mniejszość niemiecką w Polsce na spotkaniu w Parlamencie Europejskim w Strasburgu.
Lider VdG Bernard Gaida i przewodniczący zarządu TSKN Norbert Rasch (obaj w środku) reprezentowali mniejszość niemiecką w Polsce na spotkaniu w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. VdG
Egzekucja polityki wobec mniejszości pozostała na poziomie krajów członkowskich Unii, a nie wspólnoty europejskiej - mówi Bernard Gaida.

- Ma pan odczucie, że Unia Europejska troszczy się o mniejszości w ogóle, a o mniejszość niemiecką w Polsce w szczególe?
- Najpierw trzeba się zastanowić, czy Unia w ogóle widzi mniejszości. Deklaratywnie widzi i zawsze widziała. Jednym z elementów tworzenia się wspólnoty europejskiej było przekonanie, że wszystkim obywatelom trzeba zapewnić równe prawa, a prawa mniejszości są częścią praw człowieka.

- A może z prawami mniejszości w Unii jest jak z wartościami chrześcijańskimi. Dla Konrada Adenauera i Roberta Schumana były one fundamentem Unii, dziś się o nich nie wspomina.
- Nie mam wątpliwości, że zasady chrześcijańskie u podstaw Unii były i są. Choć zapomina się je zapisywać w prawnych uregulowaniach. Zajmując się szczegółowymi regulacjami, tych ogólnych idei nie widzimy. W polityce europejskiej brak też dziś indywidualności na miarę Adenauera i Schumana. To byli ludzie idei, a nie urzędnicy.

- Wracam do głównego nurtu rozmowy: urzędnicy troszczą się o mniejszości?
- Bruksela uregulowała pewne kwestie na poziomie prawa międzynarodowego. Stąd mamy ramową konwencję o ochronie praw mniejszości, Europejską Kartę Języków Regionalnych i Mniejszościowych. Wszyscy uznają, że co miało być uregulowane, uregulowane zostało. Ale jednocześnie wciąż obowiązuje zasada, że całość egzekucji polityki wobec mniejszości narodowych pozostała na poziomie poszczególnych krajów członkowskich, a nie wspólnoty europejskiej. Unia stworzyła standard, ale nie jest w stanie go egzekwować.

- Skutek jest taki, że we Francji i w Grecji formalnie żadnych mniejszości narodowych nie ma.
- A w Polsce trzeba zebrać siedem deklaracji, by można było domagać się nauczania języka mniejszości w szkole. Podczas gdy ratyfikowana przez Polskę europejska karta mówi, że powinno ono funkcjonować bez żadnych warunków wstępnych. Oczywiście, oświata mniejszości w Polsce działa i jest uregulowana. Ale inaczej niż w prawie europejskim. W różnych krajach w tej samej Unii funkcjonują różne modele relacji z mniejszością. Nie ma na dziś sposobu, by to ustandaryzować.

- Podjęta przez Federalny Związek Europejskich Grup Narodowościowych (FUEV) próba zebrania miliona podpisów, by ten stan zmienić, skończyła się fiaskiem.
- Sprawa ugrzęzła w Komisji Europejskiej. Traktat lizboński umożliwił przeprowadzenie w skali Unii inicjatywy obywatelskiej. Sposób zebrania miliona podpisów musi być unormowany. Komisja Europejska tego unormowania odmówiła, twierdząc, że polityka mniejszościowa nie leży w jej kompetencjach. I to jest błędne koło. Bo inicjatywa obywatelska miała właśnie ten stan rzeczy zmienić. FUEV zaskarżył tę decyzję do sądu.

- A może wystarczy, żeby państwa same zajmowały się mniejszościami i Komisja Europejska i w ogóle Unia już nie musi.
- Skoro statystycznie co siódmy obywatel Europy jest członkiem jakiejś mniejszości narodowej lub etnicznej, to mówimy o dziesiątkach milionów ludzi. Każde państwo członkowskie ma reprezentanta - ministra w Komisji Europejskiej. Mniejszości takiego reprezentanta nie mają. Także te bardzo liczne, większe od niejednego większościowego społeczeństwa. To jest z punktu widzenia reprezentatywności bardzo wątpliwe.

- Mam wrażenie, że dla Niemców w Polsce jakościowym przełomem był rok 1989, a jego symbolem stała się Msza Pojednania w Krzyżowej. Wejście do Unii - zmieniające wiele nie tylko gospodarczo, ale i mentalnie dla polskiej większości - wam nie dało już nic.
- Niewątpliwie to, co dla nas najważniejsze, stało się w latach 1989-1991. Traktat między Polską a Niemcami o dobrym sąsiedztwie był pierwszą umową z krajem sąsiadującym uznającą mniejszość narodową i jej prawa kulturowe i językowe. Stał się on modelem dla innych podpisanych przez Polskę traktatów dobrosąsiedzkich. Wejście do Unii dał nam to samo, co większości polskiej, czyli pewien poziom gwarantowania prawa wewnętrznego w silniejszym organizmie zewnętrznym, w europejskiej wspólnocie. Wejście do Unii ograniczyło możliwość odebrania nam tych praw.

- To paradoks. Kraje Unii - jak wspomniane Francja czy Grecja - mogą praw mniejszościom nie dać. Ale praw raz danych Unia odebrać nie pozwoli.
- Uznania raz przyznanego istotnie cofnąć nie można. “Stare" kraje unijne nie musiały się niczym wykazywać. Nie musiały dostosowywać uregulowań dotyczących mniejszości. Musiały to czynić kraje do Unii wchodzące. Ale to nie znaczy, że we Francji nic się w tej kwestii nie dzieje. Kraj ten bardzo intensywnie rozszerza prawa kulturowe grup społecznych, choć nie przyznaje im konstytucyjnego uznania. Skutkiem tego działa coraz więcej szkół z językiem niemieckim w Alzacji, choć Alzatczycy nie są uznawani za mniejszość niemiecką, ani nawet za mniejszość etniczną. W ostatnich 10 latach zyskali oni więcej praw kulturowych niż mieszkańcy niektórych krajów uznających swoje mniejszości. Dziś w Strasburgu na ulicy bez problemu można się porozumieć po niemiecku. Jeszcze 15 lat temu tak nie było.

- Mniejszość niemiecka nie wystawiła kandydatów do Europarlamentu bo szanse małe, a koszt i kłopot wielki. Ale jednocześnie przepytaliście partie w wyborach startujące o ich stosunek do mniejszości. Są już jakieś odpowiedzi?
- Jeszcze ich nie mamy. Pierwszych głosów spodziewamy się za tydzień. Natomiast nie widzę sprzeczności między tym, że nie startujemy a stawianiem pytań innym kandydatom. Jesteśmy w innej sytuacji niż milionowa mniejszość węgierska w Rumunii czy mniejszość niemiecka w południowym Tyrolu. Ale to nie jest decydujące. Mniejszość niemiecka w Danii nie ma nawet posła do krajowego parlamentu, a jest ogromnie aktywna, także w wymiarze międzynarodowym i zajmuje pozycję mocniejszą niż wskazywałaby jej liczebność. Uważa przy tym, że swój model funkcjonowania w Królestwie Danii może sprzedawać innym społecznościom. Nam więc też wolno pytać.

- Jakich zapewnień czy gwarancji od uczestników eurowyborów oczekujecie?
- Zadajemy pytania mniej więcej o to, co jest tematem tej rozmowy: Jaki jest stosunek kandydata do podniesienia rangi polityki mniejszościowej z wewnętrznej polityki krajów członkowskich do poziomu Komisji Europejskiej. Wymieniliśmy obszary, które powinny się znaleźć w kompetencjach Brukseli i zostać uregulowane dyrektywami Komisji Europejskiej obowiązującymi bez konieczności osobnego przyjmowania przez kraje członkowskie. Uważamy, że takim obszarem powinny być sprawy językowe, media mniejszości, także możliwość posiadania reprezentacji politycznej. Nie pytaliśmy o sprawy regionalne, ani w ogóle o mniejszość niemiecką. Lecz o to, czy kandydaci zgadzają się, by polityka wobec mniejszości narodowych znalazła się na poziomie europejskim.

Bernard Gaida będzie gościem “HAUS-owego czwartku" 15 maja o 16.00 w Domu Współpracy Polsko Niemieckiej (ul. 1 Maja 13/2 w Opolu). Temat: Czy Bruksela widzi mniejszość niemiecką? Czy mniejszość niemiecka widzi Brukselę? Moderacja: Beata Woźniak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska