Fiuty w dół

Tomasz Czech
- Przyszedł ostatnio taki "wojownik". Młody, pieniądze dostał od rodziców. Miał sto tysięcy i chciał zagrać na kontraktach. Był całkowicie zielony, więc maklerzy wyjaśnili mu po łebkach, co jest grane.

W ciągu trzech dni zarobił na średniej klasy auto. W ciągu kilku kolejnych stracił wszystko. Musiał jeszcze dopłacać. Wpadł w dołek finansowy i psychiczny. To był bardzo smutny koniec przygody z giełdą.
W malutkim pokoiku ogromnego gmachu jednego z banków stłoczonych jest kilkanaście osób. Pięć komputerów, przy każdym dwie osoby. Reszta stoi za ich plecami - wszyscy przypatrują się setkom szybko zmieniających się na ekranie liczb. Nerwowa atmosfera. Przed chwilą ogłoszono sądową porażkę jednej z popularnych giełdowych firm. To znak, że cena jej akcji zacznie spadać. Zaczyna się paniczna wyprzedaż. Makler nie nadąża z przyjmowaniem zleceń. Po chwili ogłasza, że giełda wstrzymała przyjmowanie zleceń na walory feralnej spółki. Sprzedać pechowych akcji nie udało się nikomu.
- Kurwa - biznesmen w eleganckim garniturze klnie siarczyście. Staruszek zwiesza smutno głowę, dwaj rozzłoszczeni studenci wychodzą na papierosa. Jeden po chwili wraca i zarządza parzenie kawy. Dla uspokojenia. Makler podaje nescafé. Małą czarną każdy dostaje w swoim kubku. Dzisiaj bez cukru, ktoś zapomniał kupić.

Tomek studiuje inżynierię środowiskową. Na zajęciach bywa rzadko. Większość czasu poświęca grze. Przychodzi rano, około dziewiątej, na godzinę przed rozpoczęciem sesji. Krótkie przywitanie z maklerami i kolegami-inwestorami, znają się doskonale. Potem obowiązkowy przegląd prasy - Parkiet, Puls Biznesu, Rzeczpospolita. Następnie odwiedzanie giełdowych serwisów informacyjnych w Internecie, telefony do znajomych maklerów i analityków - zebranymi danymi dzielą się wszyscy. Później wspólna wymiana poglądów na temat sytuacji na światowych giełdach i ustalenie scenariusza - prawdopodobnego trendu na dany dzień. Niekiedy wszyscy twardo trzymają się ustaleń, niekiedy ktoś ma własne typy.
- Duże przecieki, choć rzadko, ale są. Nimi się nie dzieli - trzeba by zdradzić informatorów - Tomek ścisza głos. Wtedy w kilka chwil zarabia się na auto. Samochód to najczęstszy przelicznik inwestorów. Do informacji z przecieku nikt się nie przyznaje - to często nielegalne. Mówi się wtedy, że miało się przeczucie albo że był to fart. Gdy mówię, że giełdowe spółki zaprzeczają istnieniu przecieków, Tomek się śmieje: - Jak nagle pojawia się zlecenie na ogromną kwotę, na mało wydawałoby się interesujące papiery, a po godzinie spółka oficjalnie ogłasza, że znalazła inwestora strategicznego, to co to jest? Fart?!

Giełdowa gorączka rozpoczyna się o dziesiątej. Wtedy wcześniejsze ustalenia trzeba skonfrontować z realiami parkietu. - Teraz podejmujemy konkretne decyzje i płacimy własnymi, najczęściej ogromnymi pieniędzmi. To odpowiedzialność, nie zabawa - Maciek, inwestor z ośmioletnim stażem, o giełdzie opowiada z wielką powagą. - Wszyscy poważni inwestorzy giełdę traktują serio. Przynajmniej powinni. Traktujący grę wyłącznie rozrywkowo błyskawicznie bankrutują i wtedy już im nie jest do śmiechu. - Inwestowanie to zawód. Żeby go wykonywać poprawnie, czytaj: zarabiać, trzeba się znać na rynkach finansowych, umieć przeprowadzić analizę techniczną kursów. Przeczucie, intuicja, szczęście? Tak, ale to tylko uzupełnienie starannego rzemiosła - mówi Piotr, członek Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Przyznaje, że należy do inwestorów poważnych. I zarabia krocie.
Do biura wchodzi Grzegorz - jest z tych "nieodpowiedzialnych". Ma 19 lat. Ciuchy, w które jest ubrany, są warte więcej niż nowoczesny komputer, przy którym siedzę. Składa dwa zlecenia - każde na sto tysięcy - i wychodzi. Z piskiem opon odjeżdża mercedesem. Zazwyczaj jeździ lexusem.

Są dwa scenariusze spędzenia sesji. Wszystko zależy od sytuacji na rynku - dzień obfity w spektakularne spadki lub wzrosty, wysokie obroty, zmiany w spółkach oraz komunikaty lub wydarzenia gospodarcze jest dla inwestora pełen wrażeń. Kilka takich dni wystarczy, by zyskać tyle, ile zarobić możemy w ciągu roku. Albo tyleż samo stracić - Maciek tęskni za dniami pełnymi emocji.

Inwestorem może zostać każdy. - "Kupuj" lub "sprzedaj" usłyszysz z ust studentów, emerytów, bezrobotnych starszych i młodszych, pracowników fizycznych, właścicieli drobnych firm, policjantów, wojskowych, lekarzy, finansistów, bankierów czy biznesmenów - wylicza Tomek.
Na największy szacunek i poważanie mogą liczyć ci z większym stażem, ale przede wszystkim z zasobnym portfelem. Szczyt hierarchii to milion złotych i więcej. Ze zdaniem takich bogaczy liczy się najbardziej, to ich komentarze traktowane są najpoważniej. Niżej znajdują się posiadacze portfela wartego kilkaset tysięcy, dalej ci zasobni w kwotę od 50 do 100 tysięcy. Są najbardziej aktywni - często dokonują transakcji, wiele rozmawiają, komentują. Pieniędzy mają tyle, że te jeszcze nie zniechęcają do ryzykownych ruchów, a już kuszą większymi zarobkami.
Na samym dole gracze z majątkiem między 20 a 50 tysięcy. Najczęściej studenci, emeryci, początkujący. Albo ci, którzy wiele stracili - dla nich taka suma to właściwie bankructwo. - Poniżej 20 tysięcy nie ma nikt. To granica przyzwoitości. Z mniejszą sumą raczej nie ma co przychodzić, rzadko potraktują cię poważnie - ocenia jeden z maklerów.

Inwestowanie jest dla wielu stylem życia, traktowane jako zwyczajna praca. - Jest mnóstwo ludzi, dla których giełda to jedyne źródło dochodów - ocenia Tomek. - Z niego utrzymują rodzinę, opłacają ubezpieczenie i składki emerytalne. Kolega gra już cztery lata i poza tym to palcem nie machnie. - Ale co to za zajęcie? Od dziewiątej do siedemnastej poza domem, z czego zdecydowana większość spędzona przed komputerem. Do tego wielki stres, poważna atmosfera biura i kontakt z garstką zaledwie osób - mówi makler Michał. Zaobserwował, że większość takich inwestorów po roku lub półtorej znajduje sobie pracę. Dlaczego? - To oczywiste. Ludzie potrzebują pewnego źródła dochodów, a na giełdzie nigdy nie wiadomo, czy będziesz miał z czego żyć za miesiąc. A jak bessa utrzymuje się dłuższy czas, ludziom na chleb zaczyna brakować.
Jaką rolę w zamkniętym świecie inwestorów odgrywają maklerzy? - Nie wtrącają się, to profesjonaliści. Doradzanie to amatorszczyzna, poza tym jest denerwujące - Maciek lubi słuchać wyłącznie siebie. - Nie ma jasnowidzów na giełdzie. Maklerzy, jak my, mogą tylko przypuszczać - dodaje Tomek.

Bartosz jest maklerem od czterech lat. Ze stałymi klientami zna się doskonale, z niektórymi właściwie łączy go przyjaźń. - Czasami ludzie obrzucają nas wyzwiskami, ale my wiemy, że to tylko rozładowanie emocji po nieudanych transakcjach - mówi. Przyznaje, że niekiedy informuje lub komentuje, że doradza proszącym o to inwestorom, ale robi to na własną odpowiedzialność i nigdy nie bierze za to pieniędzy. - Niektórzy moi koledzy prowadzą nielegalne praktyki. Jeden z nich nieoficjalnie zarządza pieniędzmi innych - to zabronione, ale przynosi ogromne pieniądze. Kupił na przykład Optimusa za pięćdziesiąt złotych i sprzedał po trzysta - zysk wyniósł pół mieszkania na nowym osiedlu.

Ze wspomnień największe emocje wśród graczy wywołują wielka hossa z lat 1993-94, kryzys rosyjski oraz teleinformatyczny boom z lutego ubiegłego roku. Maciek zaczął inwestować właśnie w 1993 roku. - Kupiłem Kable i Krosno. Zarobiłem tysiąc procent początkowej sumy. Od tego czasu mogę mówić, że jestem bogaty.
- W czasie "kryzysu ruskiego" prawie wszyscy tracili 80, wielu nawet 100 procent swoich pieniędzy. Ceny drastycznie spadały, a ty ze swoimi akcjami nic nie mogłeś zrobić, bo oczywiście nikt nie chciał ich kupić. Jak spadało po pięć procent, to się człowiek cieszył. Takie były czasy - tak jesień 1998 roku pamięta Tomek. Natomiast hossę z ubiegłego roku wszyscy wspominają ciepło. - Wystarczyło kupić dowolną spółkę mająca jakikolwiek związek z Internetem, a potem siedzieć miesiąc z założonymi rękami i obliczać zyski - Maciek chętnie powróciłby do tamtych czasów.

Wrzody na żołądku, siwe włosy, zawały - to koszty gry. Ryzyko jest wkalkulowane w każdą transakcję, a nerwy i stres kosztują zdrowie niejednego "odważnego" inwestora. Maciek żartuje, że to nie amfetamina, lecz adrenalina pozwala przezwyciężyć stres i zmęczenie. Ryzyko zwiększa się proporcjonalnie do zainwestowanej kwoty. Tę można powiększyć, biorąc kredyty, które często mnożą nasze pieniądze razy dziesięć. A na kredytach grają prawie wszyscy. Dzisiaj również Piotr. Ma 10 tysięcy. Bierze kredyt i już kwota wynosi 50. Do tego tzw. wykrok, czyli funkcja szybkiej transakcji, dzięki której kupuje akcje za sumę trzykrotnie większą od posiadanej, pod warunkiem zwrócenia pożyczonych pieniędzy z końcem dnia. Teraz ma już 150 tysięcy. Punktualnie o 10:30 kupuje akcje i czeka. Zaczyna się niepomyślnie - cena gwałtownie spada. Zaciśnięta pięść Piotra mocno uderza w klawiaturę. Potem "dostaje się" Balcerowiczowi, że gospodarkę chłodził, aż zamroził, następnie Buzkowi i kolejno wszystkim ministrom.
Ale spadki zostają wyhamowane i akcje zaczynają odrabiać straty. Na koniec dnia ich cena jest wyższa o 6 procent. Dowiaduję się, że Balcerowicz jednak miał kilka dobrych pomysłów, że rząd nie jest najlepszy, ale jak przyjdzie SLD, to będzie jeszcze gorzej. Na twarzy Piotra szeroki uśmiech - dzisiaj zarobił 10 tysięcy.
- Kredyt plus wykrok na wielkich sumach to jest stres niesamowity, możesz grać za sumę trzydzieści razy większą, niż masz - Tomek wspomina nierozważne kroki kolegów. - Niewielu jest takich kamikadze. Jak kupi dobrze, to jest ustawiany na długo. Jeśli przegra, żegna się z giełdą - dodaje.
By ograniczyć ryzyko, inwestujący duże pieniądze trzymają się podstawowej zasady: kasuj zysk (nie bądź pazerny) i minimalizuj straty (nie licz, że jeszcze się odegrasz). Ale są gracze hazardziści, nazywani "pokerzystami" albo spekulantami, którzy nie trzymają się zasad zdrowego rozsądku. Dzięki nim w ponurych biurach maklerskich goszczą spontaniczne wybuchy radości, ale częściej przekleństwa, dewastacje sprzętu, płacz.
Michał opowiada historię dwóch braci, którzy sprzedali samochód i domowe meble, wyciągnęli wszystkie oszczędności i jeszcze wzięli kredyt. - Wszystkie środki ulokowali na giełdzie - mówi. - Mieli taktykę polegającą na obstawianiu małych firm. Pech był taki, że w którą zainwestowali, ta zaraz bankrutowała. Stracili wszystko. Płakali jak bobry.

Fiuty w dół! - słyszę w jednym z biur. Tłumacząc: cena kontraktów terminowych FUTURES spada. Charakterystyczne wyrażenia to kod, jakim dla uproszczenia posługują się inwestorzy. Popularne określenia to: stalówa (Stalexport), miedź (Kombinat Górniczo - Hutniczy Miedzi) czy Johnny (amerykański indeks Dow Jones). Słysząc natomiast błagalne "Ameryko!", powinniśmy wiedzieć, że inwestorzy z nadzieją czekają, aż Giełda Nowojorska pobudzi do wzrostów warszawską. Zdarzają się też obrazowe porównania: "ten wykres jest jak Himalaje, jak wodospad, jak duża skocznia, że Małysz by nogi połamał" albo humorystyczne dialogi:
- Trzeba siadać na "komara" (kupić akcje spółki COMARCH - T.Cz.)
- Tylko trzeba uważać, żeby z komarzycą nie pomylić.
Laikowi niejednokrotnie ciężko zrozumieć giełdowy język i humor. To dobrze. Czasem lepiej, dla spokoju, nie wkraczać w ten nerwowy świat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska