Grom z jasnego nieba. Jak zachować się w trakcie burzy

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Sezon burzowy trwa w Polsce od kwietnia do września, ale burze mogą się zdarzyć nawet w zimie.
Sezon burzowy trwa w Polsce od kwietnia do września, ale burze mogą się zdarzyć nawet w zimie. Stowarzyszenie Skywarn Polska / Polscy Łowcy Burz [O]
Gwałtowne burze przeszły nad Polską m.in. w ubiegły weekend, zbierając śmiertelne żniwo. 40-letni mężczyzna zginął na Babiej Górze rażony piorunem. Pomóc mu próbowali turyści, a później ratownicy GOPR, którzy z powodu silnej burzy mieli problem z dotarciem na górę. Trzy inne osoby zostały ranne po uderzeniu pioruna w Pieninach. Jedna z rozległymi oparzeniami została zabrana śmigłowcem do szpitala. Zawirowania pogodowe, choć na szczęście nie tak dramatyczne w skutkach, dotknęły również Opolszczyznę. Wtorkowa ulewa, która towarzyszyła burzy, była tak silna, że studzienki na ulicach Opola nie były w stanie odebrać wody. W śródmieściu wlewała się ona do piwnic budynków, a nawet na partery lokali użytkowych.

Powstawaniu gwałtownych burz sprzyja ciepłe i wilgotne powietrze w połączeniu z aktywnym frontem lub niżem.

- Pomaga również pagórkowate ukształtowanie terenu, ponieważ w takich okolicznościach powietrze lepiej wynosi się ku górze, ale oczywiście burza może zaskoczyć nas wszędzie - mówi Piotr Żurowski ze stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz. - Prawdopodobieństwo ich powstawania jest większe popołudniami i wieczorem, ale jeśli warunki są sprzyjające, to burza może wystąpić również rano.

Najgroźniejszym typem burz, jaki występuje na świecie, są tzw. superkomórki burzowe. Towarzyszą im opady deszczu tak silne, że mogą powodować błyskawiczne powodzie, bardzo silne porywy wiatru i grad wielkości grejpfrutów.

- Takie burze superkomórkowe zdarzają się również w Polsce, czego przykładem było tornado, które w 2008 roku przeszło w okolicach Częstochowy i Balcarzowic na Opolszczyźnie - mówi Piotr Żurowski. - Cztery lata później podobna nawałnica przetoczyła się przez województwo wielkopolskie, kujawsko-pomorskie i pomorskie, również powodując znaczne straty. Ostrzegaliśmy zresztą przed tym, zanim kataklizm zaczął siać spustoszenie.

Stowarzyszenie Polscy Łowcy Burz liczy ponad 50 członków. Łączy ich pasja.

- Być może na tym polega nasza siła, że nie podchodzimy do sprawy rutynowo, bo fascynuje nas to, co robimy i ciągle chcemy wiedzieć więcej - mówi Piotr Żurowski, z zawodu technik żywienia, który jest gotów wsiąść w samochód i jechać kilkaset kilometrów, by zobaczyć pasjonujące zjawisko meteorologiczne. - Wbrew stereotypom to nie jest tak, że grupa wariatów biega za burzą z aparatem. Naszą misją jest przede wszystkim przewidywanie i ostrzeganie.

Łowy zaczynają się od komputera i skrupulatnej analizy danych, która pozwala stwierdzić, w jakim rejonie mogą wystąpić burze. Znaczenie ma m.in. struktura chmur, ale pomocne jest też obserwowanie radarów i detektorów wyładowań.

- Prognozowanie nie jest łatwe, bo zdarza się, że nad jedną częścią miasta przechodzi nawałnica, powodując wielkie zniszczenia, a nad drugą świeci słońce i ludzie mówią, że prognoza nam się nie sprawdziła - opowiada łowca z Tarnowa.

Sezon burzowy w Polsce trwa od kwietnia do września, ale burze mogą zdarzyć się nawet w zimie. Zwykle nie są one wówczas tak groźne jak te wiosenno-letnie, ale często towarzyszą im silne porywy wiatru. Aby wyczuć wiszącą w powietrzu burzę, niepotrzebne są detektory. Wystarczy czujny nos.

- Z pieszych wędrówek lepiej zrezygnować, gdy powietrze jest parne i duszne, a na niebie pojawiają się szybko wypiętrzające się, kłębiaste chmury - radzi Piotr Żurowski. - Jeśli widzimy chmurę przypominającą kowadło, to jest to znak, że w sąsiednich miejscowościach burza już trwa. Wzbudzić naszą czujność powinien również ciemny wał na niebie, bo zapowiada gwałtowną burzę z silnymi porywami wiatru.

Jeśli w oddali słychać już grzmoty, to lepiej zawrócić ze szlaku, zwłaszcza jeśli jesteśmy w górach. Turyści często bagatelizują takie sygnały, licząc na przykład na to, że wiatr rozgoni błyskawice.

- To błąd, zwłaszcza że grom - jak w powiedzeniu - czasami uderza z jasnego nieba i bez ostrzeżenia - mówi łowca burz. - Bywa, że nad nami świeci słońce, a jednak dochodzi do wyładowania z samego wierzchołka chmury burzowej, czyli ze wspomnianego kowadła. Takie sytuacja zdarzają się najczęściej tuż przed lub tuż po burzy, a wyładowania są wtedy najmocniejsze i wyjątkowo niebezpieczne. W najlepszym razie mogą popalić urządzenia elektryczne w promieniu na przykład 50 metrów, mogą też zabić.
Domorośli meteorolodzy szacują czasami zagrożenie, odliczając czas, jaki upłynął między błyskiem i grzmotem, aby określić w ten sposób, jak daleko jest burza.

- Wynik, ze względu na prędkość rozchodzenia się dźwięku, trzeba podzielić przez trzy i wtedy faktycznie jesteśmy w stanie określić w przybliżeniu odległość uderzenia pioruna - mówi Żurowski. - Nie wyciągałbym jednak z tego zbyt dalekich wniosków, bo burza jest zjawiskiem nieprzewidywalnym. Może nam się wydawać, że jest ona daleko, a w rzeczywistości będzie bliżej, niż sądziliśmy.

Zabezpieczyć przed burzą się nie da, można natomiast zminimalizować ryzyko porażenia.

- Jeśli ona zastanie nas w górach, to ważne jest, by nie wpadać w panikę, bo większą krzywdę możemy sobie zrobić na przykład wtedy, gdy poślizgniemy się na szlaku i spadniemy - radzi Piotr Żurowski ze stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz. - Jeśli burza zastanie nas na otwartej przestrzeni, to trzeba przykucnąć, złączyć stopy i skulić się, bo to minimalizuje skutki, jeśli piorun uderzy blisko nas.

Mechanizm porażenia jest podobny jak w przypadku prądu o wysokim napięciu, dlatego konsekwencją uderzenia pioruna mogą być oparzenia i zaburzenia rytmu serca. Nie wszystkie takie przypadki kończą się śmiercią, czego najlepszym przykładem jest historia sprzed czterech lat z Opola, gdzie nad Odrą piorun uderzył w drzewo i poraził młodego mężczyznę.

- Poszkodowany miał poszarpane spodnie, ale był przytomny. Powiem więcej, nawet biegał oszołomiony na miejscu zdarzenia - wspomina Krzysztof Waszkiewicz z Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego. - Takich przypadków, nawet gdy z pozoru wydają się niegroźne, nie wolno bagatelizować i zawsze należy wezwać karetkę, bo do zatrzymania krążenia może dojść po czasie. Jeśli poszkodowany jest nieprzytomny, należy przystąpić do resuscytacji.

Jeśli burza zastanie nas w lesie, najlepiej jak najszybciej się z niego wydostać. W innym przypadku narażamy się nie tylko na uderzenie pioruna, ale również na to, że porywisty wiatr, który często towarzyszy burzy, złamie konar i zrzuci go na nas. Nie musimy natomiast w popłochu wyrzucać telefonu komórkowego, bo mitem jest, że ten ściąga pioruny.

- Wbrew pozorom gorszy jest telefon stacjonarny, bo wyładowanie może pójść po kablu, rażąc przy okazji rozmawiającego - mówi Piotr Żurowski ze stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz.

Bolączką w przypadku żywiołu jest to, że zwykle staramy się przed nim zabezpieczać dopiero wtedy, gdy już dojdzie do nieszczęścia. Tak było na przykład w przypadku szkwału na Mazurach, który w 2007 roku zabił 12 osób, a kilkanaście ranił.

- Sprawcą tego dramatu był ekstremalnie silny wiatr towarzyszący burzy. Chmury układały się w wał, co również było prognostykiem silnego wiatru. Problem w tym, że taki komunikat nie poszedł w porę w świat, a odpowiedni system ostrzegania stworzono dopiero po tej tragedii - mówi Piotr Żurowski. - Latem odbędą się w Polsce Światowe Dni Młodzieży, ale ja bardziej niż terrorystów boję się niespodzianek ze strony matki natury, bo o osłonie meteorologicznej na razie chyba nikt nie myśli. Dziwi mnie to, zwłaszcza że ewentualne porażenie piorunem może mieć nie mniej tragiczne skutki niż zamach. A trzeba pamiętać, że pod koniec lipca ryzyko takich zjawisk jest wysokie.

Od ubiegłego roku działa w Polsce Regionalny System Ostrzegania, który ma w porę informować o ryzyku wystąpienia na danym terenie nawałnic, powodzi czy innych zdarzeniach, mogących zagrażać życiu i zdrowiu. Komunikat tworzą wojewódzkie centra zarządzania kryzysowego, a mieszkańcy mogą je otrzymywać bezpośrednio na telefon komórkowy.

- Początkowo tych informacji było bardzo dużo i dotyczyły one m.in. utrudnień na drogach lokalnych - opowiada Henryk Ferster, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Opolskiego Urzędu Wojewódzkiego. - Ostatecznie z tego zrezygnowano, ponieważ mnogość tych komunikatów osłabiała czujność mieszkańców. Teraz komunikatów jest mniej i koncentrują się one głównie na ostrzeżeniach meteorologicznych i informacjach o dużych utrudnieniach w ruchu. Zaletą tego systemu jest to, że w krótkim czasie możemy dotrzeć z ostrzeżeniem do dużej grupy mieszkańców.

Bezpłatną aplikację RSO, dzięki której będziemy otrzymywać informacje o zagrożeniu, można pobrać na Google Play, Apple App Store, Windows Phone Store.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska