Jak łatwo stracić dach nad głową.

Archiwum
Archiwum
Żyjemy coraz dłużej, zmieniamy małżonków i partnerów. Emigrujemy czasowo za pracą. Za granicę wyjeżdżają nasze dzieci. Coraz częściej bywa tak, że - wskutek własnej lekkomyślności oraz nieznajomości prawa - tracimy dach nad głową.

Jan W. rozwiódł się z żoną kilkanaście lat temu. Dorobili się wspólnego M-3, samochodu i działki pod budowę domu. Nie mieli dzieci, więc podzielili się dorobkiem szybko i bez udziału sądu. Sześćdziesięciolatek wziął samochód i połowę oszczędności, a żonie pozostawił mieszkanie. Pieniądze otrzymane z podziału dorobku zainwestował w mieszkanie swojej nowej partnerki.

Kobieta miała wprawdzie dwoje dzieci z poprzedniego związku, ale od dawna mieszkały one już na swoim. Nowa partnerka miała też uregulowane prawnie sprawy mieszkaniowe po rozstaniu ze swoim mężem - M-3 należało wyłącznie do niej. Jan W chciał, żeby mieszkanie, w którym teraz zamieszkał, było możliwie najlepiej wyposażone i nie żałował pieniędzy na jego remont. Nie przewidział tylko jednego: że zanim zakończą prace, jego partnerka ciężko zachoruje i umrze. Po jej śmierci o mieszkanie po mamie upomniały się dzieci właścicielki. Nie pozwoliły konkubentowi mamy niczego z mieszkania zabrać. On nie dysponował zresztą żadnym dowodem, że poniósł jakiekolwiek nakłady na remonty, że zapłacił za nowe meble, pralkę, lodówkę. Jan W. wyszedł z mieszkania tak, jak stał, z walizką i dodatkowo pustym kontem w banku.

Na pewien czas mógł zamieszkać u znajomych. Poznał wdowę, z którą postanowił ułożyć sobie życie po raz kolejny. Ożenił się. Teraz czuł się spokojny i bezpieczny. W końcu nawet z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że identyczna sytuacja w życiu raczej się nie powtórzy. A jednak. Po kilku latach zgodnego życia żona Jana W. umarła. Po mieszkanie zgłosiły się dzieci zmarłej, która o wiele wcześniej sporządziła na ich rzecz testament. Jan W. po wyprowadzce znalazł się w schronisku dla bezdomnych.

Aleksandra Wilk, konsultant prawny, wyjaśnia: - Jan W. miał prawo z powództwa cywilnego dochodzić zwrotu nakładów, ponieważ przyczynił się do wzrostu wartości mieszkania. Należało wnieść sprawę do sądu o rozliczenie. W przypadku jego drugiego małżeństwa powinien wiedzieć, że - zgodnie z prawem - mieszkanie, które było własnością żony przed zawarciem małżeństwa, jest jej majątkiem osobistym. Gdyby żona nie sporządziła testamentu na rzecz dzieci, mąż byłby spadkobiercą mieszkania. Ponieważ jednak pozostawiła testament, mieszkanie prawnie dziedziczą dzieci. Panu Janowi należy się jednak zachowek.

Aby uniknąć utraty prawa do mieszkania, będącego własnością współmałżonka po jego śmierci, rozwiązaniem może być sporządzenie u notariusza małżeńskiej umowy majątkowej, polegającej na włączeniu majątku osobistego kobiety do majątku wspólnego ich obojga. Wtedy mężczyzna staje się współwłaścicielem lokalu i spadkobiercą części mieszkania po zmarłej żonie.

Zapłacili po połowie

Józef Z. z żoną kilkanaście lat czekali na mieszkanie w spółdzielni, by wreszcie, dobrze po sześćdziesiątce, pożegnać się z niewygodnym i zimnym komunalnym. W wymarzonym M-3 mieszkali razem tylko trzy lata. Po niespodziewanej śmierci małżonki pan Józef był kilka lat sam. Kiedy skończył 70 lat, poznał kobietę, z którą się ożenił. Pani była zamożna, miała dwoje urządzonych już dzieci i kilka nieruchomości. Jeszcze przed ślubem zapewniała przyszłego męża, że jego mieszkanie zupełnie jej nie interesuje. Rozumie, że powinno w przyszłości należeć do wnuczki pana Józefa.

W kilka lat później spółdzielnia zaproponowała wykupienie lokatorskiego M-3 na własność. Kwota, którą należało wpłacić, była niewielka, ale połowę należności sfinansowała druga żona. Małżonkowie stali się więc współwłaścicielami mieszkania.

Tymczasem druga żona ponad 70-letniego pana Józefa, złożyła pozew o rozwód. Bez orzekania o winie. W tej sytuacji sąd rozwiązał małżeństwo na pierwszej rozprawie. Żona postanowiła pójść o krok dalej i podzielić dorobek, którym było... wspólne mieszkanie. Gdyby doszło do jego sprzedaży, pan Józef, którego był to jedyny majątek, za to, co dostanie, nie mógłby kupić nawet pokoju z kuchnią. W lepszej sytuacji znalazła się jego rozwiedziona małżonka. Wprowadziła się po rozwodzie do dużego domu, którego część zajmował syn, i mogła teraz spokojnie walczyć o swoją część M3.

Pierwszy wyrok sądu przyznawał mieszkanie obojgu małżonkom, nakazując jego sprzedaż i podział uzyskanej kwoty. Józef Z. wynajął adwokata i walczył o zmianę wyroku, dowodząc, że wraz z pierwszą żoną wpłacił wkład do spółdzielni mieszkaniowej, wyczekiwali na klucze kilkanaście lat. W minionych czasach otrzymanie mieszkania wiązało się z licznymi problemami. Jego druga była żona nie mogła dostarczyć do sądu żadnych innych argumentów, które umocniłyby jej pozycję. Mimo to rozpraw było kilka, na adwokatów pan Józef wydał sporo pieniędzy. W końcu uzyskał w miarę korzystny dla siebie werdykt sądu, w myśl którego mieszkanie pozostało przy nim, a na rzecz byłej małżonki pan Józef musiał zapłacić połowę wartości mieszkania. Tę kwotę wyasygnował jego syn.

Aleksandra Wilk: - Nabycie mieszkania na własność nastąpiło w czasie trwania małżeństwa i stało się majątkiem wspólnym. Jeśli pan Józef nie chciał do tego dopuścić, należało przed wykupem mieszkania podpisać u notariusza umowę o ustanowieniu rozdzielności majątkowej. Wymaga ona jednak zgody obojga małżonków.

Ufaj, ale sprawdzaj

Anna M. odeszła na wcześniejszą emeryturę. Dorosły syn nie wymagał pomocy. Za to w domu, jak na złość, po kolei zaczęły wysiadać niezbędne sprzęty. Anna powiększała kredyt i zaczęła rozglądać się za jakąś pracą, gdy przyszła propozycja od znajomych z Niemiec, którzy poszukiwali opiekunki dla swojej mamy. Zgodziła się bez wahania. Praca wiązała się z jedną niedogodnością. Po roku kobiecie należał się urlop, ale jej pracodawcy (dzieci staruszki, którą miałaby się opiekować) poprosiły, by z niego zrezygnowała. Otóż mają oni komfortowy dom nad samym morzem i chcieliby, aby Anna latem kilka tygodni przebywała w nim ze swoją podopieczną. Jeśli zechce, może do tego domu zaprosić kogoś z rodziny lub koleżankę. Anna zgodziła się na to bez wahania. Z grubsza obliczyła, że za zarobione po kilku latach pieniądze wyremontuje mieszkanie, kupi nowe meble i jeszcze pozostawi coś sobie na czarną godzinę.

Trzy lata minęły jak z bicza trzasnął. Anna w tym czasie nie przyjeżdżała do domu. W jej mieszkaniu pozostał syn, więc była o nie spokojna. Wysyłała mu pieniądze na czynsz i inne opłaty. Mimo że syn pracował, a przynajmniej mówił, że pracuje. Konto Anny stawało się z miesiąca na miesiąc coraz zasobniejsze. Pewnego dnia syn zawiadomił ją o śmierci bliskiej znajomej i Anna pojechała na pogrzeb do rodzinnego miasta. Weszła do mieszkania i zamarła: przedstawiało opłakany widok. Meble syn sprzedał na wódkę.

Kobietę coś tknęło, by pójść do spółdzielni i zapytać, czy czynsz był opłacany. Okazało się, że przyszła "za pięć dwunasta". Spółdzielnia wysyłała liczne pisma do Anny, na które rzecz jasna nie było odpowiedzi. Kwota zadłużenia była już tak duża, że wkrótce mieszkanie miało zostać zlicytowane. Kobieta musiała zarobione pieniądze przeznaczyć na spłacenie długu i odsetek.

Aleksandra Wilk przestrzega: - Nie należy ufać, że najemca lub członek rodziny będzie płacił za mieszkanie i media. Najlepiej płacić samemu, a przed wyjazdem poinformować spółdzielnię lub wspólnotę o sytuacji i podać aktualny adres.

Dwoje spadkobierców pod jednym dachem

Danuta R. po wyjściu za mąż zamieszkała w dużym mieszkaniu razem z teściami. Stosunki rodzinne od początku układały się doskonale. Teściowe pomagali wychowywać wnuki. Po latach zmarł teść, dzieci Danuty dorosły i wyjechały z miasteczka, a w domu pozostała już tylko ona z coraz starszą i bardziej niedołężną teściową, którą opiekowała się do końca jej życia. Starsza pani miała wprawdzie jeszcze jednego syna, ale mieszkał on z rodziną w Niemczech i przyjeżdżał tylko kilka razy do roku.

Danuta sądziła, że po śmierci teściowej sprzeda wielkie mieszkanie i kupi sobie pokoik z kuchnią, który bez problemu utrzyma nawet z niewielkiej emerytury. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że mieszkanie, w którym żyła prawie pół wieku, nie należy do niej. Spadkobiercami teściów są jej dzieci i brat męża z Niemiec. Dzieci zrzekły się w postępowaniu spadkowym swojej połowy mieszkania na rzecz matki, ale niczego to nie zmieniało, ponieważ zgodnie z prawem, druga połowa należy do szwagra.

Przez 47 lat tylko Danuta w nie inwestowała. Założyła etażowe c.o., wyremontowała łazienkę, wstawiła nowe okna i drzwi, położyła nowe parkiety. W międzyczasie jednak "wysiadł" piec c.o., trzeba było wymienić muszlę w WC i wykonać kilka innych niezbędnych, a kosztownych dla emerytki napraw. W niczym nie partycypuje szwagier, bo przyjeżdża kilka razy w roku i tłumaczy: ja tu przecież nie mieszkam. Nie płaci też czynszu. Danuta jest coraz bardziej zrozpaczona. Nie stać jej na utrzymanie tak wielkiego metrażu. Zimą marznie. Szwagier nie godzi się na sprzedaż mieszkania, bo traktuje je jako letnisko podczas wakacji. Co robić?

Aleksandra Wilk: - Można zwrócić się do sądu z roszczeniem o zwrot części nakładów na niezbędne naprawy oraz stałe opłaty, które szwagier, jako współwłaściciel, powinien solidarnie ponosić. Danuta R. może też na drodze sądowej ubiegać się o to, by sąd nakazał sprzedaż lokalu oraz zwrócić się o zwolnienie jej z kosztów i opłat sądowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska