Kobieta pracująca

Ewa Kosowska-Korniak
Państwo Helena i Stanisław Majcherowie od 50 lat tworzą szczęśliwe stadło.
Państwo Helena i Stanisław Majcherowie od 50 lat tworzą szczęśliwe stadło.
"Pani Majchrowa, kto ma nam pomóc, jak nie pani?" Takie zaufanie zobowiązuje, więc energiczna sołtyska pomaga. Nauczyła się kompletować wnioski o rentę, prowadzi sprawy spadkowe całej wsi.

W Pustkowiu, niewielkiej wiosce w gminie Ozimek (380 dorosłych mieszkańców), zamieszkanej głównie przez Ślązaków, Helena Majcher zjawiła się blisko pół wieku temu, jesienią 1955 roku. Drobna, młoda dziewczyna w czerwonej spódniczce, czerwonej bluzeczce, z dobraną pod kolor modną torebką - tak ją zapamiętała najbliższa sąsiadka, pani Wyciskowa. Przyjechała z przydziałem pracy na kierowniczkę miejscowej maleńkiej szkoły, liczącej wówczas zaledwie pięć klas.
- Spodobało mi się i zostałam - opowiada Helena Majcher. - Mąż służył w tym czasie w wojsku w Kostrzynie, był kierownikiem kasyna. Proponowali nam, żebyśmy tam zamieszkali, ale mnie się Kostrzyń nie spodobał, a Pustków bardzo. Napisałam mężowi w liście, że będziemy mieszkać w Pustkowie. Przyjął to do wiadomości.
- Przyjąłem do wiadomości - uśmiecha się Stanisław Majcher. Jego żona taki już ma charakter: lubi rządzić i tyle. Od pół wieku tworzą szczęśliwe stadło, dochowali się trzech synów, dziesięcioro wnuków, dwoje prawnuków. W zeszłym tygodniu małżonkowie obchodzili złote gody.
- Nie mówiliśmy nikomu, że mamy taką uroczystość, nawet imprezę w lokalu zamówiliśmy dopiero na 20 kwietnia. Ale jakoś pocztą pantoflową wiadomość się rozeszła. Może ludzie się domyślili, jak zobaczyli, że wszyscy nasi synowie zjechali do domu?
"Witamy Złotą Parę". "Szczęść Boże Złotej Parze" - takie transparenty wisiały nad wejściem do ich mieszkania, gdy wracali z uroczystego spotkania z władzami gminy. Sąsiedzi zaczęli się schodzić z bukietami kwiatów. Pani Helenie zabrakło wazonów, wiele pięknych wiązanek musi stać w słoikach z wodą. Trudno się dziwić, wszak święto obchodzi pierwsza para we wsi.

Energiczności i społecznikowskiemu zacięciu pani Heleny wieś zawdzięcza bardzo wiele. Nawet to, że jest wsią. Mieszkańcy Pustkowa walczyli o to sześć lat.
- Pustków był filią Szczedrzyka, a nam to nie odpowiadało. Uważaliśmy, że Pustków jest wsią, ale musieliśmy to jeszcze udowodnić - wspomina Helena Majcher, ówczesna radna gminy Ozimek.
Walka była zacięta, ale w 1988 roku osiągnięto połowę sukcesu - powstał samorząd Pustkowa ze statutem sołectwa. Na sołtysa mieszkańcy jednogłośnie wybrali oczywiście panią Helenę. Dopiero w 1995 roku uzyskali pełną niezależność - Pustków stał się wsią. 71-letnia pani Helena rządzi już piętnasty rok. W zeszłym miesiącu została jednogłośnie wybrana na kolejną kadencję. Jak zwykle nie miała nawet kontrkandydata.

Zaufanie mieszkańców Helena Majcher zdobywała ofiarną pracą w szkole: dziś trudno jej zliczyć, ile pokoleń pustkowian wychowała w ciągu 38 lat pracy zawodowej (z czego przez 30 lat była "panią kierowniczką"). Szkoła tętniła życiem, choć z czasem skurczyła się do trzech klas. Teatrzyki, przedstawienia dla całej wsi, profesjonalna kurtyna. Latem z centrum kulturalnego wsi zamieniała się w... dzieciniec.
- Wiadomo, że czas wakacji to dla rolników żniwa. Wychodzą na cały dzień z domu, a z dziećmi tylko kłopot. Więc urządziłam dzieciniec, takie letnie przedszkole. Dzieci przychodziły, bawiły się, były pod opieką. Urządziłam w podwórku "waśkuchnię", miałam kucharkę, więc dzieci były nakarmione - opowiada.
"Waśkuchnia", czyli letnia kuchnia, to pojęcie zapożyczone z gwary śląskiej. Wprawdzie gdy zaczynała pracę, było jej ciężko dogadać się z mówiącymi gwarą uczniami i ich rodzicami, sama pochodzi z Bażanówki pod Rzeszowem. Z czasem jednak nauczyła się ich rozumieć.
Nauczyła się także gotować kluski śląskie, przyrządzać rolady i inne specjały kuchni śląskiej. Umiała świetnie szydełkować, robić na drutach. Czemu nie wymieniać doświadczeń z innymi gospodyniami? Można się spotykać, razem coś robić - pomyślała. Tym sposobem w 1963 roku utworzyła jedno z pierwszych w okolicy kół gospodyń wiejskich.
Potem wymyśliła schronisko młodzieżowe. Okolice są piękne, dużo lasów, jeziora turawskie nieopodal. Dlaczego nie wykorzystać walorów turystycznych? Od 1974 roku każdego lata do Pustkowa przyjeżdżały obozy wędrowne z całej Polski. Młodzież spała w pustych klasach, umywalki były na korytarzu, dostęp do kuchenki - wszystkie podstawowe wygody zapewnione. Najważniejsze, że szkoła nie stała pusta. Z tamtych czasów byłej kierowniczce zostały dwie kroniki z podziękowaniami od wdzięcznych "wędrowców".
Z jej inicjatywy powstał też we wsi prężny Ludowy Zespół Sportowy. Chłopcy grali w piłkę, odnosili sukcesy, a potem... wszyscy wyjechali do Niemiec i LZS trzeba było rozwiązać.
- Ale teraz mamy we wsi boisko i widzę, że młodzież znów chętnie kopie piłkę, więc myślę, że będzie dobrze - mówi pani sołtys.
Gdy zlikwidowano podstawówkę, zadbała o to, by dawny budynek szkolny stał się własnością gminy. Od tej pory mieści się tu remiza strażacka, a we wsi powstała jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej.
Wiara w ludzi i życiowy optymizm nie opuszczają jej nigdy. Nie straciła optymizmu także w ostatnich miesiącach, gdy ciężko zachorował jej mąż. Jeździła po Śląsku, szukała najlepszego specjalisty, który podjąłby się skomplikowanej operacji. Udało się. Była nawet gotowa zrezygnować z ubiegania się o kolejną kadencję, by móc zaopiekować się małżonkiem.
- Teraz mąż czuje się już trochę lepiej, nie miał nic przeciwko dalszemu sołtysowaniu, powiedział "rób, jak chcesz" - mówi pani Helena. - On mnie rozumie, sam ma duszę samorządowca, pełnił wiele odpowiedzialnych stanowisk.
- Żona po prostu lubi pomagać ludziom - dodaje małżonek.

Tak szczerze mówiąc, to nie ma chyba dnia, żeby ktoś nie zapukał i o coś nie poprosił - mówi z uśmiechem pani sołtys. Widać, że jej to nie ciąży, chce pomagać.
- Wie pani, kto był zawsze najmądrzejszy z całej wsi? Oczywiście nauczyciel. Jak coś trzeba było, to do nauczyciela. Ludzie przychodzili do mnie, żeby im napisać podanie, pomóc wypełnić jakiś wniosek. I tak już zostało - mówi.
Pani Helena nie potrafi powiedzieć, jak się nauczyła przepisów emerytalno-rentowych. Życie ją tego nauczyło. Po prostu, każdy przychodził, pytał, to się nauczyła. Dziś sama kompletuje ludziom odpowiednie wnioski, szuka lat pracy, spisuje zeznania świadków, wsiada w autobus i zawozi nawet dokumenty do ZUS do Opola, ewentualnie do KRUS. Są mieszkańcy Pustkowa, którzy dostali renty lub emerytury, a w ZUS-ie nie byli ani razu. Wszystko załatwiła pani sołtys.
Za sprawą swoich mieszkańców nauczyła się także, jak poruszać się po opolskich sądach. Wie, jak załatwić wpis do ksiąg wieczystych, poznała prawo spadkowe. Ma wiele odręcznych notatek, gdzie, w którym pokoju, pod jakim numerem telefonu, co się załatwia. Ma od lat zaprzyjaźnioną panią notariusz, do której przywozi klientów. W domu zgromadziła wiele urzędowych druków, gdy ktoś prosi o pomoc, wystarczy wypełnić i gotowe.
- Nie umiem odmawiać, gdy ktoś prosi mnie o pomoc. To wcale nie jest takie trudne, jak człowiek się w to wszystko wgryzie. Ale dla osób prostych, nieobeznanych z prawem, jest to poważny problem - uważa Helena Majcher.
Jak tu odmówić, gdy przychodzą do niej ludzie i mówią: "Pani Majcherowa, kto ma nam pomóc, jak nie pani". "W pani cała nasza nadzieja". Nawet nie wie, kiedy stała się, jak żartobliwie mówią niektórzy, "adwokatem całej wsi".
- Reklama poszła w świat, ostatnio przyjeżdżają do mnie nawet mieszkańcy z okolicznych wiosek, ze Szczedrzyka, Biestrzennika - opowiada.

- My pani sołtys zawdzięczamy wszystko: drogi, telefony, przystanek autobusowy - mówi Helmut Wycisk z Pustkowa. - Jak byliśmy w Szczedrzyku, to nic nie mieliśmy, ani jednej drogi asfaltowej, poza tą główną, biegnącą przez wieś. Z ręką na sercu pani mówię, to człowiek który zawsze każdemu bezinteresownie pomoże. To człowiek, który wszystko umie załatwić.
Nikt we wsi nie myśli, co będzie, gdy pani Helena przestanie sołtysować. Nie dopuszczają nawet takiej myśli.
- Pani Majcher jest nie do zdarcia - dodaje Helmut Wycisk. Ona jest jak Irena Kwiatkowska w serialu "Czterdziestolatek", "kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boi". My ją tak we wsi nazywamy: kobieta pracująca.
Sama pani Helena również nie myśli jeszcze o emeryturze, mimo iż formalnie jest na niej od kilku lat. Jest urodzonym "pracusiem", wstaje codziennie o 5. rano.
- Jak mnie ktoś pyta, ile lat jeszcze porządzę, to odpowiadam żartem, że moja mama ma 94 lata i czuje się świetnie, więc niech sobie policzy - uśmiecha się sołtyska. - A tak mówiąc szczerze, mam już upatrzoną osobę, która mogłaby mnie zastąpić, w pewnym sensie przygotowuję ją do tej roli. Ale nie mogę zdradzić, kto to jest.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska