Leszek Korzeniowski jest nie do wyrwania

Tomasz Gdula
Za młodu był w PZPR, dziś jest jedynym w Polsce szefem regionalnych struktur Platformy Obywatelskiej, który trwa na stanowisku od początków jej istnienia. Prywatnie Leszek Korzeniowski to rubaszny luzak. - Lubi ludzi, ale jeśli ktoś okazuje się świnią, może zostać przez niego znienawidzony - opowiada najbliższy współpracownik.

Opolski sąd Platformy Obywatelskiej, który w poniedziałek wyrzucił z partii posła Roberta Węgrzyna, niebawem zajmie się też szefem regionu Leszkiem Korzeniowskim. Przewodniczący może jednak spać spokojnie: nawet jeśli za wyemitowany w TVN24 komentarz na temat słynnych słów Węgrzyna o gejach i lesbijkach "Trzeba być k..wa totalnym kretynem. I jeszcze się z tego głupek śmiał" posła Korzeniowskiego spotkają jakieś konsekwencje, to co najwyżej symboliczne. Lider opolskiej PO jak nikt inny może bowiem powiedzieć o kierowanej przez siebie wojewódzkiej strukturze PO: moja organizacja.

Milioner z Praszki już od 10 lat stoi na jej czele i jest w tej konkurencji rekordzistą kraju. Łatwo nie było, bo po drodze musiał pacyfikować co najmniej trzy poważne próby przewrotu i gasić wiele mniejszych pożarów. Z każdej z tych batalii Korzeniowski wychodził jednak wzmocniony. Na tyle, że stłumienie ostatniego puczu jaki szykował mu wiosną 2009 roku poseł Węgrzyn, ponoć przy cichym wsparciu Grzegorza Schetyny, okazało się bułką z masłem.
Liberał z PZPR

Leszek Korzeniowski dzieciństwo spędził w Warszawie, gdzie pracował jego ojciec. W stolicy przyszły poseł skończył podstawówkę i - ponieważ uczniem był dobrym - zdał do elitarnego technikum elektronicznego. W drugiej klasie opuścił się w nauce.

- Co tu dużo gadać: wagarowałem i łazęgowałem z innymi chłopakami po Warszawie. Tata przez dwa miesiące o niczym nie wiedział, a gdy się dowiedział, zostałem "zesłany" do Prószkowa - wspomina po latach.

W tamtejszej szkole ogrodniczej z internatem został przewodniczącym uczniowskiej rady, w której poznał skarbniczkę Irenę - dziś panią Korzeniowską.

Młody Leszek zapisał się też do PZPR. Jak zapewnia - z powodów ideologicznych. Czynnie działał krótko, potem przestał nawet płacić składki, ale towarzyszem był do czasu, aż w grudniu 1989 roku padła historyczna komenda "Sztandar wyprowadzić!".

- Liberałem nikt się nie rodzi, do tego trzeba dojrzeć - odpowiada poseł Korzeniowski ilekroć pytany jest o tamten rozdział w życiorysie. Legitymacji partii-nieboszczki nie wyrzucił, chociaż z wiekiem zmienił poglądy i nie ma już złudzeń, że socjalizm jest ekonomicznym absurdem.

W bawełnę nie owija
Przewodniczący opolskiej PO to postawny, prostolinijny i wyluzowany (czasem aż nadto) facet w kwiecie wieku. Mówi, co myśli, lubi towarzystwo innych, także zabawę i zakrapiane imprezy. Zna swoją wartość i nie pozuje na skromnisia.

- Ufa ludziom, czasami za bardzo - uważa Edward Gondecki, przyjaciel i najbliższy współpracownik w Platformie. Poznali się w 2001, gdy partia się rodziła. Gondecki był wtedy bez pracy i Korzeniowski zaproponował mu etat w swojej spółce Flora. - Wychowałem się na opolskim podwórku przy Drzymały. Tam jak ktoś komuś podał rękę, już miał w nim kumpla na całe życie. I Leszek we mnie takiego kumpla ma - zapewnia Gondecki, którego przyjaźń z biznesmenem i politykiem z Praszki doprowadziła na stanowisko sekretarza wojewódzkich struktur PO, a także na stołek wiceprezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Opolu.

- Edek zajmował się w mojej firmie windykacją, czyli ściąganiem należności od kontrahentów - wyjaśnia poseł Korzeniowski.

Można powiedzieć, że mimo iż Gondecki we Florze już nie pracuje, nadal jest windykatorem tego, co z racji funkcji należy się Korzeniowskiemu: posłuchu w opolskiej Platformie. Wpływowy sekretarz jest w opinii partyjnych kolegów najwierniejszym żołnierzem lidera.
- Każdy kto zadrze z "Korzeniem", może być pewien, że niechybnie będzie miał do czynienia z Edkiem. A to może być naprawdę nieprzyjemne - twierdzi platformers z Opola.
Wróćmy do prostolinijności posła Korzeniowskiego. Właśnie ta cecha jest przyczyną jego obecnych kłopotów i wniosku o ukaranie za wypowiedź o Robercie Węgrzynie. Lider opolskiej PO zwykle mówi wprost, co myśli.

- Stać mnie na to. Nie każdy w polityce ma taki luksus - podkreśla.
Czasem, jak niemal każdemu mężczyźnie, posłowi Korzeniowskiemu wyrwie się jakieś niecenzuralne słowo - tak jak w półprywatnej rozmowie z dziennikarzami TVN24. Mogli jej nie emitować, ale mleko się rozlało. I teraz będzie partyjny sąd.

- Wypowiedź o pośle Węgrzynie była karygodna. Tego nie da się puścić mimo uszu - przekonuje autor wniosku o sąd nad Korzeniowskim Stanisław Mróz, działacz PO z Kędzierzyna-Koźla.
Obrońców przewodniczącemu na pewno nie zabraknie.

- Korzeniowski to nie jest intrygant, tylko człowiek, który w twarz, prosto w oczy mówi, co myśli - ocenia marszałek województwa Józef Sebesta, także kędzierzynianin. - Czasem może przesadza, bo na pewno nie jest typem dyplomaty, ale nie poniża rozmówcy. Po prostu bez ogródek przedstawia swoje stanowisko - dodaje marszałek.

Autobusem do kariery
Poseł Korzeniowski jest współwłaścicielem Flory, jednej z największych w Polsce firm, zajmujących się handlem artykułami dla rolnictwa - od materiału siewnego przez nawozy, środki ochrony roślin, aż po pasze. To dzięki temu przedsiębiorstwu, które w 1990 roku założył wraz z wujem, na koncie ma grubo ponad milion zł oszczędności w gotówce oraz kilkaset tysięcy w różnego rodzaju polisach i obligacjach. Znacznie cenniejsze są same udziały we Florze, która jest znakomicie prosperującą firmą rodzinną, choć nieprzeciętnie dużą.

- To mi daje niezależność. Wcale nie muszę być w polityce, a jeśli z niej odejdę, będę miał do czego wrócić - mówi Korzeniowski. - W Sejmie nie brakuje ludzi, którzy wraz z uzyskaniem mandatu uznali, że złapali Pana Boga za nogi. Dla nich porażka w wyborach oznacza pustkę, albo drastyczny spadek poziomu życia. Ja jestem w zupełnie innej sytuacji.

Gdy Flora okrzepła i zaczęła być stabilnym biznesem, Leszek Korzeniowski zaczął myśleć o polityce. Wybrał rodzącą się właśnie Platformę Obywatelską.

Opolska konwencja partii z czerwca 2001 roku przeszła do legendy. Wydarzenie, które miało być triumfem Tadeusza Jarmuziewcza i dać mu pierwszą pozycję na liście kandydatów do Sejmu, potoczyło się bardzo zaskakująco. A wszystko za sprawą dowożonych do Okrąglaka autobusami zwolenników biznesmena z Flory.

W Praszce przychodzi baba do lekarza. - Pan doktor pojechał na prawybory do Opola - mówi pielęgniarka. - Szkoda, bo ja przyszłam z wynikami... - taki żart opowiadali sobie na konwencji ludzie Jarmuziewicza, ale wcale nie było im do śmiechu, gdy tłumy zwolenników Korzeniowskiego bez trudu załatwiły mu pierwsze miejsce na liście kandydatów do Sejmu.

- Po prostu pogoda była paskudna, słota, a ludzie chcieli udzielić mi poparcia. Na piechotę mieli do tego Okrąglaka przyjść? - rozkłada ręce Leszek Korzeniowski, pytany o wydarzenia sprzed dekady.

W Opolu u niektórych tamta sprawa do dziś budzi emocje. Fakt, że przedstawiciel dopiero co przyłączonego do Opolszczyzny powiatu oleskiego zgarnął opolaninowi przywództwo w PO trudno przełknąć nawet po tylu latach.

- Te autobusy to było zagranie cwaniackie, bo taki jest właśnie "Korzeń". Miał prawo nawieźć kilka autobusów swoich pracowników i innych ludzi na konwencję, ale niech nie mówi, że wszystko było fair, bo nie było - uważa uczestnik pamiętnej konwencji, do dziś obecny w polityce. Nazwiska podać jednak nie chce. - Bardzo zły moment pan sobie wybrał, przecież za chwilę będą układane listy do Sejmu. A tu decydujący głos ma przewodniczący - wyjaśnia.

Krąg władzy
Leszek Korzeniowski umiejętnie wykorzystał pozycję lidera listy w wyborach parlamentarnych 2001. Mimo, że na starcie kampanii w regionie był postacią anonimową, wszedł do Sejmu zdobywając 10644 głosy. Tadeusz Jarmuziewicz po heroicznym boju też się dostał, gromadząc poparcie 5340 wyborców.

Korzeniowski stanął też formalnie na czele wojewódzkich struktur PO. Swoją władzę w partii budował w oparciu o zaufanych ludzi, których sobie zjednywał lub od siebie uzależniał. Jedno i drugie robił wyjątkowo skutecznie: dość powiedzieć, że trzej działacze, uważani za najbliższych przewodniczącemu są przy nim niezmiennie od dekady. Mowa o wspomnianym już Edwardzie Gondeckim, a także dwóch wiceprzewodniczących partii w regionie: Bogusławie Wierdaku i Aleksandrze Świeykowskim.

W partii krąży pogłoska, że pełne spolegliwości relacje Wierdaka z Korzeniowskim to efekt pomocy, jaką ten pierwszy otrzymał od lidera gdy był w finansowych tarapatach. Wierdak prowadził biznes w Nysie, na który w 2001 roku zaciągnął kredyt w banku kierowanym wtedy przez Ryszarda Zembaczyńskiego (obaj należeli już wtedy do PO). Firma jednak zbankrutowała i dzisiejszy przewodniczący sejmiku popadł w spore długi.

- Tyłek ratował mu Leszek Korzeniowski - mówi działacz PO z Nysy. Mówi, ale dowodów nie ma. Pytamy więc samego zainteresowanego.

- Nic podobnego, nigdy nie było takiego tematu! Bogusław Wierdak jest osobą niezależną, a jeśli czyimś zaufanym, to jedynie całej Platformy Obywatelskiej, jako formacji - mówi sam o sobie przewodniczący sejmiku. - Sam prowadzę swoje sprawy i o niczyją pomoc nie zabiegałem - zapewnia.

Wśród ludzi, na których poseł Korzeniowski może liczyć jest też marszałek województwa Józef Sebesta. To niewątpliwie postać wyróżniająca się na opolskiej scenie politycznej, ale indywidualista, partyjny singiel, który swą pozycję w ogromnej mierze zawdzięcza właśnie politykowi z Praszki.

Marszałek wybrał sojusz z szefem opolskiej PO, co skonfliktowało go z Robertem Węgrzynem. Poseł Węgrzyn jest zarazem liderem Platformy w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie Józef Sebesta mieszka. Mimo to latem ubiegłego roku marszałek nie dostał rekomendacji macierzystej organizacji partyjnej jako kandydat do sejmiku.

Sprawa wyszła na jaw w sierpniu 2010 roku, zaraz po powrocie Korzeniowskiego i Węgrzyna ze wspólnych wakacji w Bułgarii, które miały ich pojednać. Zamiast tego konflikt między politykami rozgorzał ze zdwojoną siłą, ale górą okazał się Leszek Korzeniowski: marszałek decyzją regionalnych władz partii dostał "jedynkę" na liście w swoim okręgu.

Świnie są znienawidzone
- Leszek Korzeniowski podobnie jak ja jest cholerykiem, ale żeby miał negatywny stosunek do jakiejś osoby, to trzeba być… nie wiem jak to łagodnie określić, ale osobą nierzetelną, krótko mówiąc świnią - Edward Gondecki z pewnymi oporami w końcu wykłada kawę na ławę. - Jest mało takich osób. Śledząc naszą platformianą historię łatwo dostrzec, że ludzie którzy przeciw Leszkowi występowali, zwykle najpierw dzięki niemu zdobywali pozycję w partii, a później kąsali rękę która im pomogła zaistnieć. Nie będę wymieniał nazwisk, bo te osoby żyją - zastrzega sekretarz.

Wymieniać nie musi, bo i tak jasno wynika z jego słów, że chodzi o troje spiskowców, którzy w ostatnich latach wystąpili przeciw przewodniczącemu regionu z otwartą przyłbicą.
Do tego grona nie należy raczej Tadeusz Jarmuziewicz, bo on był już tuzem opolskiej polityki, gdy Korzeniowski do niej wkraczał. Charyzmatyczny opolanin wprawdzie występował przeciw stosunkowo bezbarwnemu rywalowi z Praszki chcąc odzyskać co stracił pamiętnego dnia w Okrąglaku. Konflikt między posłami był bardzo ostry. W 2003 roku musiała nawet interweniować Rada Krajowa PO, bo obie frakcje w walce o zwycięstwo posuwały się do naruszania statutu partii.
W końcu Leszek Korzeniowski na dobre ugruntował swoją pozycję na Opolszczyźnie, opierając się na ludziach z terenu, których umiejętnie przeciwstawił opolanom, a Tadeusz Jarmuziewicz przyjął wtedy dwutorową taktykę: porzucił ambicje przejęcie władzy w opolskiej PO i zaczął się wzmacniać w samym Opolu oraz w Warszawie. Tu i tu skutecznie: w stolicy regionu regularnie wygrywa kolejne wybory parlamentarne, a silna pozycja w stolicy kraju spowodowała, że od ponad trzech lat jest wiceministrem infrastruktury.

Partia z twarzą Kowalskiego
W styczniu 2005 roku usunięty z PiS opolski radny Janusz Kowalski postanowił spróbować swoich sił w Platformie. Niezwykle medialny założyciel i szef stowarzyszenia "Stop Korupcji" otrzymał wsparcie Leszka Korzeniowskiego. W kwietniu 2006 pomagał on Kowalskiemu w walce o przywództwo powiatowej organizacji PO w Opolu. Jednak wizja, że Janusz Kowalski mógłby zostać jej szefem tak przeraziła delegatów zjazdu, że woleli uciec z sali.

Zaledwie miesiąc później Kowalski stanął już po drugiej stronie barykady i wspierał posłankę Danutę Jazłowiecką w walce o przywództwo w PO na Opolszczyźnie, jaką toczyła z Leszkiem Korzeniowskim.

- W 2005 roku odstąpiłem jej pierwsze miejsce na liście… Wprawdzie zostałem do tego trochę przymuszony, ale jednak odstąpiłem, a ona tak mi odpłaciła - mówi dziś Leszek Korzeniowski.
- Pan poseł ma słabą pamięć, ale ja nie będę wchodziła w publiczne spory z nim - odpowiada Jazłowiecka, aktualnie posłanka do parlamentu Europejskiego. - Nasze relacje nie są dobre, bo różnimy się wizjami. Ja jestem nauczona pracy zespołowej i szerokiego współdziałania z ludźmi, on współpracuje tylko ze swoimi - dodaje europosłanka. W 2006 roku być może wygrałaby walkę o władze w partii, ale zaszkodził jej Kowalski.

Gdy Leszek Korzeniowski spuentował swoje wystąpienie na regionalnym zjeździe słowami: "Samoobrona ma twarz Leppera, LPR - Giertycha, a ja nie chcę, by opolska PO miała twarz Janusza Kowalskiego" - na sali wybuchła owacja i stało się jasne, że polityk z Praszki będzie rządził opolską Platformą trzecią kadencję z rzędu. Rok później Kowalski ostatecznie wyleciał z PO.

- Zwiał z Opolszczyzny, zaszył się gdzieś i ze wstydu nawet się tu nie pokazuje, takiego bigosu narobił - mówi dziś Leszek Korzeniowski.

W 2009 roku Danuta Jazłowiecka była w grupie chcącej doprowadzić do obalenia przewodniczącego, którego miał zastąpić Robert Węgrzyn. Opolocentryczne elity były gotowe go poprzeć, bo chociaż podobnie jak Korzeniowski był spoza Opola, obiecywał ożywienie działalności partii.

- Robert stwarzał też nadzieję, że będzie z nim można więcej załatwić. Korzeniowski jest niezależny materialnie, w związku z tym jest trudny we współpracy - mówi anonimowo działacz PO z Opola, dość jasno sugerując, co części platformersów doskwiera w osobie Leszka Korzeniowskiego.

Podczas posiedzenia zarządu regionalnego w czerwcu 2009 Korzeniowski ujawnił, że wie o montowanej przeciw niemu intrydze wewnątrz partii.

- Wciąż dochodziły do mnie informacje, że jest grupa niezadowolonych z mojej działalności jako przewodniczącego - mówi poseł. - Uznałem, że powinienem zapytać zarząd, czy to opinia większości. Niemal wszyscy powiedzieli, że nie.

Zaraz potem wzburzony Robert Węgrzyn zrezygnował z członkostwa w zarządzie regionalnym partii. To był gol samobójczy, bo kędzierzynianin już do tego gremium nie wrócił.
Tuż po zwycięskim głosowaniu triumfujący lider PO odebrał telefon od Grzegorza Schetyny, wówczas sekretarza generalnego PO, który zapewnił go, że wbrew rozsiewanym plotkom nie ma on nic wspólnego z zakusami na pozycję Korzeniowskiego w partii.

Od prawie dwóch lat relacje posłów Węgrzyna i Korzeniowskiego są lodowate, nie zmieniły tego nawet wspomniane ubiegłoroczne wakacje w Bułgarii. Gdy zatem cytat żartu Andrzeja Czumy o gejach i lesbijkach, który Robert Węgrzyn przytoczył 10 lutego w rozmowie z Maciejem Knapikiem z TVN24 został rozdmuchany do rangi wielkiej medialnej afery, w Opolu wykorzystano to jako pretekst do ostatecznego pozbycia się rywala. Wniosek Leszka Korzeniowskiego w tej sprawie jednogłośnie poparł cały zarząd. A partyjny sąd wydał oczekiwany przez przewodniczącego wyrok.
- Leszek jest pamiętliwy i bywa mściwy, kto w to wątpił po sprawie Węgrzyna już nie powinien mieć złudzeń - komentuje wpływowy działacz PO z północy województwa.

Niezagrożony
Przewodniczący ma dziś na tyle mocną pozycję w partii, że na ostatnim zjeździe w maju 2010 roku nie miał nawet kontrkandydata do przywództwa. Dostał 173 głosy, przeciw było tylko 43 delegatów. Zarzuty europosłanki Danuty Jałowieckiej, że partia pod jego rządami zajmuje się tylko personalnymi rozgrywkami do dziś mają wielu zwolenników, ale mimo to partia stoi za Korzeniowskim. Dlaczego?
- Jego fenomen tkwi w tym, że daje ludziom swobodę działania, a interweniuje tylko wtedy, gdy uzna że naprawdę musi - uważa Maciej Sonik, starosta krapkowicki.
- Nie steruje ręcznie, ale obdarza zaufaniem - dodaje marszałek Józef Sebesta. - I nie pozwala na skoki na rady nadzorcze czy zarządy spółek, chociaż w partii wielu by pewnie tego chciało - dodaje.

- Słucha ludzi, wierzy w ich doświadczenie i co najwyżej rozlicza z efektów - twierdzi Bogusław Wierdak.

W Kędzierzynie-Koźlu, mateczniku posła Węgrzyna, mają wprawdzie inne zdanie, bo tam poseł Korzeniowski osobiście włączył się do rozgrywek personalnych, żeby wykończyć lokalnego lidera.
- Była to jedna z tych nielicznych sytuacji, gdy zadziałał bardzo energicznie, podczas gdy zwykle nie robi więcej niż trzeba i jest raczej bierny - komentuje działacz PO z poselskimi ambicjami, więc żądający anonimowości.

Wrodzony pragmatyzm powoduje, że Korzeniowski angażuje się w sprawy partii w bardzo ograniczonym stopniu, nie wcielając się w rolę charyzmatycznego wodza, którym nie jest. Krytycy są dziś w głębokiej defensywie, jaka więc będzie przyszłość polityka z Praszki?

- Kilka lat temu powiedziałem już Tuskowi, że nie interesuje mnie żadne bycie ministrem, co najwyżej przewodniczącym komisji w Sejmie. I jestem szefem komisji rolnictwa. W tej pracy w pełni się realizuję i niczego więcej mi nie trzeba - zapewnia przewodniczący, który rzeczywiście woli być w cieniu. Nawet na uroczystych galach i bankietach w Opolu trudno go spotkać.
- Leszek lubi się zabawić, także napić, bo za kołnierz nie wylewa. Ale w swoim gronie, bo na oficjałkach zawsze ktoś czegoś chce - mówi jeden z jego przyjaciół. - A "Korzeń" dlatego jest nie do wyrwania, że zwykle takim korytarzowym załatwiaczom pokazuje gest Kozakiewicza.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska