Mały Wojtuś nie daje się rakowi

Anna Grudzka
Anna Grudzka
- Wojtuś mobilizuje mnie do działania. Jego uśmiech mnie napędza - mówi pani Monika.
- Wojtuś mobilizuje mnie do działania. Jego uśmiech mnie napędza - mówi pani Monika. Paweł Stauffer
Najpierw na nowotwór zachorował mąż pani Moniki. Grzegorza nie udało się uratować. Kilka miesięcy po tym choroba zaatakowała po raz kolejny - tym razem jej niespełna trzyletniego syna. Nieszczęścia chodzą parami...

Ważne

Ważne

Pieniądze dla Wojtusia Kwiatkowskiego można wpłacać na konto: Numer: 3416 8012 3500 0030 0014 6124 26
Opolskie Stowarzyszenie Rehabilitacji
Opole, ul. Tysiąclecia 7c.
W tytule przelewu należy
wpisać: "darowizna Wojciech Kwiatkowski".
Kod SWIFT dla przelewów zagranicznych: IVSE PL PP.
Na Facebooku funpage "200 tys. polubień dla Grzesia - pomóż uratować mu życie".
Tam znajdziecie więcej informacji.

Wojtuś jest wyższy od przeciętnego dwuipółlatka, o wiele wyższy. Kiedy przychodzi z mamą na badanie krwi, pielęgniarki nie dowierzają: Naprawdę! Nie wierzę - dwa i pół roku! A taki jest wysoki, i taki rezolutny! Wojtuś wzrost koszykarza odziedziczył po tatusiu. - Grzegorz miał 186 cm - mówi Monika Kwiatkowska, z czułością zerkając na zdjęcie mężczyzny ustawione na stojącej w pokoju komodzie.

Mówią, że nieszczęścia chodzą parami. Mama Wojtusia wolałaby się o tym nigdy nie przekonać. W maju tego roku pochowała ukochanego męża. Był przed trzydziestką, nie dał rady rakowi.

Cztery miesiące później los po raz kolejny pokazał, że potrafi być okrutny. Monika nawet miała czasu odsapnąć po utracie męża i ojca Wojtka. Chłopak zachorował - diagnoza lekarzy była jak grom z jasnego nieba: pleuropulmonary blastoma, niezwykle rzadki nowotwór płuca. W Polsce choruje na niego zaledwie piątka dzieci: w Gdańsku i w Opolu. Wojtek jest drugim dzieckiem, które leczy się we wrocławskim centrum hematologii.

Najgorsze, że taki rzadki

- Choroba Wojtka to był cios w plecy, najpierw mąż, a kilka miesięcy potem syn. Może gdyby to nie była taka rzadka choroba, łatwiej bym to wszystko zaakceptowała. Ludzie mówią, że jestem silna, może, choć za bardzo tego nie czuję. Dziś myślę: wydarzyło się, ale jest o kogo walczyć. Jakkolwiek to zabrzmi - cieszę się, że to zostało wykryte tak wcześnie. Mamy szansę. Wojtek wspaniale wszystko znosi i tak naprawdę to on swoją dzielnością mnie napędza, dodaje sił. Wymusza uśmiech.

Rodzina Wojtka szuka teraz kliniki i lekarza, który przygotowałby dla niego leczenie. Typ nowotworu, który zaatakował Wojtusia częściej występuje we Włoszech i USA. Tam diagnozuje się 20 przypadków rocznie.

- Chcemy być gotowi, jak tylko pojawi się możliwość terapii za granicą, dlatego już zbieramy pieniądze, żeby jak przyjdzie co do czego nie zaczynać od zera. Liczy się każdy dzień - mówi Monika.

Patrząc na Wojtusia - trudno uwierzyć, że kilka dni wcześniej zakończył ósmy cykl chemii. Niejeden dorosły by tego nie wytrzymał, a on jak gdyby nigdy nic biega, krzyczy, bawi się chwilę drewnianym pociągiem, by za chwilę porzucić konstruowanie budowy nowego wiaduktu na rzecz spontanicznego występu z gitarą elektryczną w centrum dużego pokoju. Normalnie żywe srebro.

- Wojtek jest niesamowity. Pełen energii. Bardzo dobrze to wszystko znosi. Wypadło mu co prawda trochę włosów i ma drobne problemy z apetytem, ale z tym sobie poradzimy - mówi pani Monika.

Maluch jak większość jego rówieśników ma fioła na punkcie nowinek technicznych, najbardziej kocha pociągi, traktory i koparki. Wśród ulubionych zabawek jest też kochana małpka George.

Pani Monika mieszka z synem w jednej z kamienic w śródmieściu Opola. Kiedy kupili to mieszkanie razem z mężem, to była kompletna ruina. Dziś jest tam miło i przytulnie. Centrum mieszkania to pokój Wojtka. - Grzegorz sam remontował - opowiada z dumą. - Niestety, nie zdążył dokończyć...

W pokoju Wojtusia został np. piec kaflowy, ale pani Monika nie narzeka. Nosi codziennie z piwnicy węgiel i pali, żeby synowi było ciepło. Wojtuś nie lubi marznąć.

Kilka miesięcy temu spotkała ją miła niespodzianka. Jeden z pokoi odnowili dla niej i Wojtka przyjaciele pani Moniki. To była ekspresowa i ściśle tajna akcja. - Byłam załamana, więc wyprawili mnie z synem na weekend w góry, a sami w tym czasie pomalowali pokój - pokazuje. Wszystko wygląda teraz bardzo nowocześnie.

Dwa domy i przyjaciel George

Ostatnio pani Monika i Wojtuś, oprócz tego w kamienicy, mają też drugi dom.

- Tłumaczę mu, że jak jedziemy do kliniki - to jedziemy do naszego domu we Wrocławiu. Spędzamy tam od kilku do kilkunastu dni w zależności od tego, ile trwają pulsy chemii i potem badania - mówi Monika Kwiatkowska.

Wojtek nigdy nie protestuje, wie, że we Wrocławiu spotka swojego przyjaciela Georga. - Tak nazywaliśmy aparat, który podaje mu chemię i do którego jest podłączony przez centralne wkłucie. Nazwa wzięła się od małpki, bohatera "Ciekawskiego George'a", ulubionej bajki Wojtka na kanale "MiniMini". Zresztą taki sam pluszak towarzyszy mu zawsze podczas wyjazdów do kliniki.

Na miejscu pani Monika jest z synem cały czas, kiedy podają mu chemię i kiedy wymiotuje.
Najgorsze jest to, że doświadczenie w leczeniu tego typu nowotworów mają głównie lekarze ze Stanów Zjednoczonych i Włoch. Tam notuje się znacznie więcej rozpoznań tej choroby.

- Liczymy, że uda się przygotować leczenie dla Wojtusia. Staramy się dostać do którejś z tych klinik, ale nie jest to łatwe, bo działamy sami - mówi pani Monika.

Zaczęło się od gorączki

Jeszcze we wrześniu nie sądziła, że życie napisze dla niej taki scenariusz. Wszystko przez przypadek. Zaczęło się od wysokiej gorączki.

- Wojtek miał 39 stopni, więc zabrałam go ze żłobka i poszliśmy do lekarza. Pierwsza diagnoza brzmiała: zapalenie płuc. Syn dostawał zastrzyki w domu i wszystko było pozornie w porządku. Pogorszyło się mu w nocy z niedzieli na poniedziałek, Wojtuś zaczął mieć problemy z oddychaniem. Dzień później wylądowaliśmy w szpitalu na Witosa. Syn miał założony drenaż, bo w płucu był płyn. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie - wspomina pani Monika.

Po pierwszym tomografie lekarze twierdzili, że Wojtuś ma ropniaka opłucnej. Plan był taki, że wystarczy go wysłać na operację. Po zabiegu okazało się, że sama resekcja guza nie wystarczy, bo to może być nowotwór.

- Natychmiast pojechaliśmy do Wrocławia na onkologię. Poradził nam to jeden z lekarzy w WCM-ie. W klinice hematologii potwierdziły się nasze najgorsze przypuszczenia. Po kolejnej tomografii wyszło, że pojawiły się kolejne komórki rakowe. Uspokajali nas, że chemia sobie z tym poradzi - mówi pani Monika.

Od czwartku Wojtuś przyjmuje ostatni cykl chemii, dziewiąty z kolei. Potem znów czeka go tomografia i lekarze będą się zastanawiali, co dalej.

Na razie nie da się powiedzieć, ile będzie kosztowało leczenie Wojtusia. - Cały czas szukamy kliniki, która mogłaby się nim zająć, ale robimy to na własną rękę. Przetłumaczyliśmy dokumentację medyczną syna i wysyłamy do kilku klinik. Poruszamy się trochę we mgle, bo nie mamy zbyt wielu znajomości. Może znajdzie się ktoś, kto wie coś więcej na temat tej choroby i będzie nam w stanie pomóc, coś doradzić - mówi pani Monika.

Druga kwestia to pieniądze. Rodzina już zaczęła zbierać fundusze na ewentualne zagraniczne leczenie Wojtusia. - Liczy się każdy dzień, dlatego jak już znajdziemy klinikę, chcielibyśmy od razu wyjechać i rozpocząć leczenie - mówi pani Monika.

Rodzina wierzy w dobre serca ludzi. Już raz się przekonała o sile dobra. To było kilka miesięcy temu, gdy zbierali pieniądze na leczenie Grzegorza, męża pani Moniki. Dwa lata wcześniej, tuż po tym, jak urodził się Wojtuś, zdiagnozowano u niego złośliwy nowotwór - glejak. Potem Grzegorz przeszedł cztery operacje wycięcia kolejnych guzów mózgu. Po pierwszej wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Doszedł do siebie, bawił się z synem, biegał i robił wszystko to, co przed chorobą. Niestety, półtora roku później choroba znowu dała o sobie znać.

Ten typ nowotworu charakteryzował się częstymi nawrotami, ale kolejna operacja na mózgu stanowiłaby dla Grzegorz praktycznie wyrok śmierci. Dlatego pani Monika szukała alternatywy.

"200 tys. polubień dla Grzegorza"

Okazało się, że klinika w Kolonii stosuje nowatorską metodę leczenia komórkami dendrytycznymi. - To miało być dla męża całkowite wyleczenie albo przynajmniej zablokowanie jego choroby na wiele, wiele lat - wspomina pani Monika.

Terapia była droga - około 200 tysięcy złotych w przeliczeniu na złotówki. Sporą część tej kwoty udało się uzbierać, niestety Grzegorz nie doczekał kolejnych etapów leczenia.

Pieniądze, które ludzie przekazali dla niego, rodzina przekazała fundacji dla chorych na raka dzieci. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że Wojtuś za jakiś czas znajdzie się w ich gronie.
Jeszcze dla taty Wojtka powstał na Facebooku funpage zatytułowany "200 tys. polubień dla Grzesia". Pomysł wziął się stąd, że gdyby każda osoba z "lubiących" stronę wpłaciła złotówkę na jego konto, udałoby się zebrać pieniądze na ocalenie mężczyzny.

Taka sama idea przyświeca teraz akcji zbiórki pieniędzy dla Wojtka. - Korzystamy z tego samego funpage'a, bo Facebook nie zezwala na zmianę nazwy, jeśli liczba osób lubiących dany profil przekroczy pewien próg. Ale pracujemy na tym, żeby coś z tym zrobić, bo ludzie mylą syna z tatą - mówi pani Monika.

Przyda się każda pomoc

Wojtuś i jego mama potrzebują też pieniędzy na codzienne życie: dojazdy do kliniki, węgiel, leki, badania. NFZ co prawda płaci za większość badań i medykamentów, ale kiedy trzeba mieć jakieś wyniki natychmiast, a termin proponowany przez fundusz jest zbyt odległy - pani Monika robi badania na własną rękę, prywatnie, i płaci za nie. Wojtek ma także specjalną dietę. Je bardzo zdrowo i zakazane są cukry proste (czyli słodycze odpadają), żeby przypadkiem nie pobudzić rozwoju nowotworu.

Teraz pani Monika nie pracuje, jeszcze kiedy walczyła o życie męża - łączyła pracę z dziećmi niepełnosprawnymi w przedszkolu oraz terapeuty z byciem mamą i żoną. Teraz zajmuje się już tylko synem.

- Wojtuś mnie napędza. Świetnie wygląda, prawie nie ma skutków ubocznych związanych z chemią. Jest wesoły i cieszy się z każdej rzeczy. Ja razem z nim. Kiedy patrzę na niego, czasem zastanawiam się, kim zostanie w przyszłości... Uda nam się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska