Mniejszość niemiecka na Opolszczyźnie. Ten olbrzym śpi

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Mniejszość niemiecka pod nowym kierownictwem funkcjonuje żywiej niż kiedyś. Ale nowe pomysły i inicjatywy nie są transmitowane na dół. W wielu kołach DFK od lat trwa zastój.

Ostatnie dni i tygodnie przyniosły co najmniej kilka wyrazistych przykładów tego, że z przywiązaniem do niemieckiej tożsamości wśród zwykłych członków mniejszości jest marnie. Wiele pomysłów spotyka się z minimalnym odzewem.

Beatyfikacja? Jaka beatyfikacja
Dowód z ostatniej niedzieli. W Parku Zdrojowym w Kudowie biskupi ze Świdnicy i Hradec Kralove oraz księża z Niemiec uroczyście świętują beatyfikację wyniesionego kilka tygodni temu na ołtarze, pochodzącego z Kłodzka ks. Gerharda Hirschfeldera. Mniejszość niemiecką na Śląsku Opolskim reprezentują pracownicy biura Związku Niemieckich Stowarzyszeń z jego przewodniczącym na czele i członkowie jednego koła DFK z Mechnicy wsparci przez przyjaciół z kilku innych miejscowości. Pięknie powiedział jeden z mechnickich Niemców, że uczestnictwo w tej uroczystości było ich podwójnym moralnym obowiązkiem, jako Niemców i jako Ślązaków. Tylko dlaczego do tego moralnego obowiązku nie poczuwało się żadne inne - z 320 funkcjonujących w regionie - koło mniejszości?

Trudno się oprzeć wrażeniu, że historia się powtarza. Trzy lata temu na beatyfikacji matki Marii Merkert w Nysie opolscy Niemcy też stanowili ledwo garstkę uczestników (koło z Mechnicy i wtedy było obecne ze sztandarem), choć na ołtarze trafiała ich rodaczka. A skoro tak, to okazuje się, że w czasie ostatniego trzylecia w mniejszości zmieniło się mniej, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

A wracając do księdza Hirschfeldera, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby mniejszość polska na Litwie, Ukrainie lub Białorusi miała okazję świętować beatyfikację polskiego księdza, męczennika łagrów, to przyjechałyby na nią tłumy, traktując to jako szansę pokazania się lub wręcz zamanifestowania swego istnienia. Członkowie mniejszości niemieckiej tej szansy nie wykorzystali. Katolicka Agencja Informacyjna, która poświęciła niedzielnej uroczystości obszerną korespondencję, nie wspomina o ich obecności ani słowem. Najwyraźniej nieduża grupa z jednym skromnym sztandarem nie rzuciła się korespondentowi KAI w oczy.

Ktoś może powiedzieć, że słabe zainteresowanie kolejną już beatyfikacją Niemca jest nie tyle i nie tylko dowodem na słabą identyfikację z własną tradycją narodową, ale raczej symptomem osłabnięcia tradycyjnej śląskiej religijności. Niestety, tam gdzie mogłoby się ujawniać przywiązanie do mniejszościowej tożsamości (słowo to odmienia się w ostatnich latach w środowisku opolskich Niemców przez wszystkie przypadki) nie jest lepiej.

Pół żywego na jednego zmarłego
Jeszcze nie upłynął miesiąc od odsłonięcia pomnika upamiętniającego mieszkańców Gosławic poległych w I wojnie światowej. Piękna, przygotowana dwujęzycznie, uroczystość była zwieńczeniem trwających kilka lat wysiłków, by monument odnowić i - co było najtrudniejsze - zgodnie z obowiązującym prawem ustawić. Na pomniku umieszczono 72 nazwiska poległych. Brzmią swojsko. Większość z nich znajdziemy dziś w opolskiej książce telefonicznej pod hasłem Gosławice lub w kilku okolicznych miejscowościach. Na dwujęzyczną mszę w intencji poległych przyszło 36 osób - łącznie z zaproszonymi gośćmi z zewnątrz. Dokładnie po połowie żywego świadka pamięci na jednego zmarłego. Pod pomnikiem grupa uczestników zwiększyła się wprawdzie o jakieś 20 osób, ale to słaba pociecha. Aż by się chciało przypomnieć słowa poety - który wprawdzie nie był Niemcem - że ojczyzna to ziemia i groby.

W minioną sobotę w Dobrzeniu Wielkim zespoły młodzieżowe mniejszości miały swój pierwszy w historii przegląd. Młodzi nie dość, że liczni - jak na pierwszy raz - to jeszcze śpiewali ładnie i bardzo poprawnie posługiwali się niemieckim. I pod tym względem impreza była bardzo udana. Tyle że uczestnicy praktycznie sami dla siebie byli publicznością. Bo gdyby odliczyć oficjalnych przedstawicieli Związku Niemieckich Stowarzyszeń i dziennikarzy zajmujących się mniejszością, tzw. zwykłych widzów z ulicy można było policzyć najwyżej na dwóch rękach, a i to byłyby raczej ręce drwala. Nic bardziej mobilizującego dla młodych muzyków niż taka impreza, na której można się pokazać i zmierzyć z konkurentami. Nic bardziej demobilizującego niż brak zainteresowania ze strony środowiska, dla którego chce się grać, tańczyć i śpiewać.

I ostatni przykład, też sprzed kilku tygodni. W ramach programu ożywiania kół DFK w Dobrodzieniu perfekcyjnie przygotowano - sprowadzoną z Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych - wystawę o historii śląskiego kolejnictwa. Mieszkaniec Dobrodzienia, profesor Uniwersytetu Opolskiego, wygłosił okolicznościowy wykład. Organizatorzy zadbali, by informacja o spotkaniu znalazła się w niedzielnych ogłoszeniach duszpasterskich, więc musiało ją usłyszeć co najmniej 2 tysiące ludzi. Do domu kultury przyszło jakieś 20 osób. Dodajmy, świetnej publiczności - autentycznie zainteresowanej, zadającej pytania i dzielącej się refleksjami. Ale wyjątkowo nielicznej. Dlaczego ludzie nie przyszli? Bo oni mają swoją historię i tradycję gdzieś - mówiła po spotkaniu reporterowi nto rozgoryczona działaczka mniejszości z powiatu oleskiego.

To Krolla już nie ma?
Nie wyciągam z tych przykładów wniosku, że w czasie minionych trzech lat nic się w mniejszości nie zmieniło, bo to byłaby ocena niesprawiedliwa. Trudno nie zauważyć moblilizacji, zwłaszcza wśród liderów - od posła mniejszości przez zarządy TSKN i VdG. Zdecydowanie poprawiono relacje ze stroną niemiecką. Skutecznie rozpropagowano szkółki sobotnie. Zakończono prace nad strategią rozwoju mniejszości. Gmina po gminie przybywa dwujęzycznych tablic. Pojawiają się nowe pomysły, by przypomnieć choćby wspominany przegląd piosenki młodzieżowej. Liderzy są obecni "na dole" praktycznie na wszystkich imprezach i spotkaniach. Z pewnością niektóre koła DFK pracują aktywnie. Ale to wszystko nie zmienia ogólnego obrazu mniejszości, zwłaszcza tej oglądanej z perspektywy wiosek i lokalnych kół: Ten olbrzym śpi.

- Wielu naszych ludzi zachowuje się tak, jakby jeszcze nie zuważyli zmiany kierownictwa TSKN i VdG - mówi jeden z liderów kół. - To znaczy może oni i wiedzą, że tacy ludzie jak Norbert Rasch i Bernard Gaida zastąpili Henryka Krolla, ale przestawienia zwrotnicy mniejszości w stronę kultury, edukacji i budowania tożsamości nie zauważyli. A jeśli nawet, to nie obeszło ich to specjalnie.
Ten brak zaangażowania zwykłych ludzi w sprawy mniejszościowe widać także w kwestiach dla mniejszości najważniejszych i najbardziej prestiżowych. Myślę przede wszystkim o wciąż nieistniejącej szkole dwujęzycznej prowadzonej przez TSKN. Mniejszość nie bez pewnej racji tłumaczy brak takiej szkoły w naszym regionie niewystarczającą przychylnością samorządów i lękiem przed "niemiecką szkołą" wśród polskiej większości. Ale szkoła - i to niejedna - dawno by już pewnie funkcjonowała, gdyby naprawdę chcieli takiej szkoły rodzice ze środowiska mniejszości i gdyby otwarcie dawali tej chęci wyraz. Nie sądzę, by się bali. Lęk przed mówieniem jasno: jestem Niemcem i chcę szkoły, bo to jest zgodne z polskim prawem, być może odczuwają jeszcze starsi członkowie MN pamiętający peerelowskie represje nie tylko z powodu niemieckości, ale śląskości. Tymczasem rodzicami 6-7 latków, czyli uczniów, którzy poszliby do pierwszej klasy szkoły dwujęzycznej, są 25-30-latkowie, których niemal całe świadome życie upłynęło w wolnej Polsce. Oni nie mają przesłanek do lęku. Oni bardzo często zwyczajnie nie mają przekonania, że taka szkoła jest im i ich dzieciom potrzebna.

To jest na dziś jeden z głównych problemów mnieszości niemieckiej w regionie, że skądinąd słusznych i ciekawych programów i projektów budujących tożsamość nie udało się, póki co, przenieść na poziom podstawowy, do życia zwykłych ludzi. A ci ludzie zwyczajnie się asymilują krok po kroku i w milczeniu. Trochę pod wpływem coraz atrakcyjniej prezentującej się Polski, trochę z powodu napięcia wynikającego z przenikania się tożsamości niemieckiej i śląskiej.

Ten stan rzeczy każe stanowczo stawiać pytania o wielkość śpiącego olbrzyma. Gdyby go mierzyć liczbą osób z niemieckim obywatelstwem, to składa się on z ok. 250-300 tysięcy ludzi. Jeśli tworzą go płacący składki członkowie TSKN, to jest on jakieś pięć razy mniejszy. A ilu jest dziś w regionie zaangażowanych Niemców, świadomych swej tożsamości, którym na mniejszości autentycznie zależy? Dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści tysięcy? Odpowiedź na to pytanie może być kluczowa dla istnienia mniejszości na przyszłość.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska