Moje Kresy. Kozowa - refleksy pamięci cz.1

Archiwum prywatne
Budynek Sądu Powiatowego w Kozowej.
Budynek Sądu Powiatowego w Kozowej. Archiwum prywatne
na spotkaniach autorskich w Głuchołazach, Nysie czy Namysłowie podchodzili do mnie czytelnicy, pytając: Kiedy napisze pan o Kozowej? Nieodmiennie odpowiadałem: Nie dojrzałem jeszcze do tematu. Niewiele wiem o tym miasteczku. Szukam, tropię, poczekajcie, pomóżcie. I wreszcie mogę spełnić obietnicę.

Kozowa - siedmiotysięczne miasteczko położone w sercu Podola, w trójkącie Brzeżany-Tarnopol-Podhajce, u źródeł rzeki Koropiec, wpadającej do Dniestru - nie miała szczęścia u historyków. Nikt nie napisał o tym miasteczku większego tekstu.

Poza suchymi wzmiankami encyklopedycznymi solidna biała plama. Przebijając się przez dziesiątki roczników starych gazet, nie natrafiłem nigdy na reportaż, zdjęcie czy widokówkę z Kozowej. Na dodatek w połowie XIX w. Kozową bardzo skutecznie ośmieszył jeden z najbłyskotliwszych i najpopularniejszych satyryków tamtej epoki Jan Lam (1838-1886).

Satyryk Jan Lam

Przed 150 laty Jan Lam był pierwszej wielkości gwiazdą polskiej publicystyki, tak jak w czasach PRL Stefan Kisielewski ("Kisiel"). Gazety, w których ukazywały się jego satyry, felietony i kroniki towarzyskie, wyrywano sobie w kawiarniach z rąk. Wydawcy i redaktorzy, którym udało się pozyskać jego pióro, błyskawicznie zwiększali nakłady swoich gazet i robili świetne interesy. We Lwowie, Stanisławowie czy w Kołomyi "Gazetę Narodową", a później "Dziennik Polski" zaczynano czytać od jego "Kronik Lwowskich".
Lam miał rogatą osobowość, błyskotliwą inteligencję i skłonność wywoływania skandali (coś w rodzaju Janusza Palikota). Po mistrzowsku posługiwał się groteską, ironią, persyflażem, parodią, pastiszem. Pisał sarkastycznie i atakował cały ówczesny świat polityczny, nie wyłączając własnego obozu. Głosił, że nie ma nic gorszego od samouwielbienia. Na jego felietony często reagowano histerycznym gniewem i odsądzano go od czci i wiary.

W 1869 r. Jan Lam wydał powieść, która stała się w Galicji absolutnym bestsellerem. Czytano ją na głos w lwowskich, krakowskich i kołomyjskich kawiarniach i zaśmiewano się do łez. On sam czytał jej fragmenty na swoich wieczorach autorskich w miasteczkach na Podolu i Pokuciu. Ale do Kozowej nie odważył się przyjechać, bo jej mieszkańcy mogliby go nie tylko wygwizdać czy zwymyślać, ale i poturbować fizycznie.

Powieść miała tytuł "Wielki świat Capowic" i była zjadliwą krytyką galicyjskiego świata urzędniczego i austriackiej administracji: różnych burmistrzów, inspektorów szkolnych, policmajstrów, stróżów prawa i tzw. strasznych mieszczan.

Demaskowała filantropów i różnych dobroczyńców na pokaz oraz rzekomych patriotów, a w rzeczywistości cwaniaków politycznych i pyszałków. Mimo że sprawa dotyczyła wszystkich miast i miasteczek polskich w zaborze austriackim, ze Lwowem, Stanisławowem i Samborem na czele, Lam, aby uniknąć procesów sądowych o obrazę konkretnego urzędnika i konkretnego miasta, uciekł się do metafory.

Pisał rzekomo o nieistniejącym miasteczku Capowice na Podolu, ale w powieści opis topograficzny tej miejscowości, drogi wjazdowej czy ratusza jak ulał pasował do Kozowej, a na dodatek wokół tego miasteczka było wiele wiosek i przysiółków o kozich skojarzeniach: Kozówka, Kozłów, Kozłówek, Kozień, Kozowie.

A swoją drogą nie wiadomo, dlaczego nazwa tych sympatycznych, inteligentnych i mających tyle wdzięku stworzeń (koza, cap) używana bywa jako epitet - synonim uporu i głupoty. Ma w tym swój udział niewątpliwie Kornel Makuszyński, autor ponadpokoleniowego bestsellera "Przygody koziołka Matołka".

Bohaterem "Wielkiego świata Capowic" jest austriacki biurokrata Wacław Precliczek, który w burzliwym roku 1866 zmienia swą narodowość i poglądy w zależności od koniunktury politycznej: raz uważa się za Niemca, innym razem za Czecha, to znów za Polaka.

Lam szkicuje postać Precliczka w sposób karykaturalny jako charakterystyczne egzemplum ówczesnych stosunków społeczno-politycznych, a równocześnie otacza go całą galerią biurokratów i tak zwanych "powag powiatowych", którzy wszystko mogą uczynić, gdy poczują nad sobą bat władzy centralnej. Potrafią dla kariery zaprzedać swą godność i honor, a potem rekompensować to na podległych sobie bezbronnych jednostkach. Noszą oni w powieści Lama nazwiska-etykiety typu: "Wielmożny Bzikowski", "Jaśnie Wielmożny Capowicki" czy "Doktor Rzeźnicki".

Lam w swej powieści pisał niby nie o Kozowej, ale nadwrażliwi kozowianie nie mieli i do dziś nie mają wątpliwości. Stąd ich straszliwe pretensje do pisarza, że ich miasteczko niesprawiedliwie ośmieszył. Mówili: Co za pech. Pobliski Zbaraż tak pięknie opisał i zmitologizował Sienkiewicz w "Ogniem i mieczem", czyniąc zeń wzór patriotycznych postaw; wieś Okopy Świętej Trójcy tak patetycznie przedstawił Zygmunt Krasiński w dramacie "Nie-Boska komedia"; Borysław uwiecznił Iwan Franko w powieści "Borysław się śmieje", Kalisz tak epicko opisała Maria Dąbrowska w "Nocach i dniach", Łódź tak demonicznie scharakteryzował Władysław Reymont w "Ziemi obiecanej", a ten złośliwiec Lam - cóż, że utalentowany i popularny - tak bezlitośnie i fałszywie wbił nas w ziemię i zrobił z Kozowej centrum capowickiego ciemnogrodu. Co za pech i niewdzięczność.

140 lat później

Długo czekała Kozowa na swego piewcę i herolda jej oryginalności. Stał się nim prawie półtora wieku po prześmiewcy Janie Lamie Mieczysław Kołodka, urodzony w Kozowej w 1929 r., z wykształcenia filolog polonista.

Mieczysław Kołodka opuścił Kozową, mając 16 lat, i wspólnie z rodzicami jako wysiedleniec trafił na Śląsk - początkowo do Gliwic, po roku do Nowego Lasu koło Nysy i wreszcie po studiach w Łodzi - do Namysłowa, gdzie od 1955 r. zapisywał piękną kartę wychowawcy młodzieży, nauczyciela, kierownika internatu, dyrektora liceum i zespołu szkół oraz powiatowego inspektora oświaty. Ten pełen pasji społecznik - harcerz, organizator Towarzystwa Ziemi Namysłowskiej - okazał się znakomitym nauczycielem, który wykształcił kilka pokoleń namysłowskiej młodzieży.

Z jego klasy wyszedł m.in. wybitny polski językoznawca, slawista prof. Stanisław Gajda - członek Polskiej Akademii Nauk, doktor honoris causa kilku uniwersytetów, Maria Najda - finansistka, długoletnia świetna kwestor Uniwersytetu Opolskiego, dr Dymitr Słezion - matematyk, znakomity dydaktyk.

Gdy przed dwudziestu laty Mieczysław Kołodka wszedł w złotą jesień życia, stając się emerytem, spotkała go tragedia. Jego wierna towarzyszka życia zapadła niespodziewanie na ciężką odmianę stwardnienia rozsianego.

Przykuta do łóżka, bez władzy w nogach i rękach, skazana była tylko na opiekę męża. Trudno sobie wyobrazić skalę poświęcenia Mieczysława Kołodki, osoby niezwykle ruchliwej - turysty, podróżnika, organizatora rajdów i obozów harcerskich, który przez 20 lat czuwał dzień i noc przy łóżku chorej żony (zmarła w maju 2011 r.).

Niemal codziennie pytał, dlaczego to nieszczęście ich spotkało w "złotej jesieni życia". I aby odganiać czarne myśli, nocami, czuwając przy chorej żonie, pisał swe wspomnienia. W ten sposób powstała niezwykła, licząca 520 stron, wydana własnym sumptem w 2011 r. książka "Tak wyrasta się na człowieka - szkice biograficzne". Tytuł zaczerpnięty ze strof znanego wiersza Władysława Broniewskiego

"Nie głaskało mnie życie po głowie
Nie pijałem ptasiego mleka.
No i dobrze, no i na zdrowie
Tak wyrasta się na człowieka"

Rzeczywiście. Mieczysława Kołodkę nie głaskało życie po głowie. Ale powrót wspomnieniami do lat dzieciństwa spędzonych w Kozowej dawał mu ukojenie.

Pamięć o miasteczku rodzinnym

Jaka była ta Kozowa, którą zarejestrowała pamięć Mieczysława Kołodki? Wjeżdżało się tam po stromym zboczu wyboistą, wywrotną dla wozów i bryczek drogą. Miasteczko miało swój urok i wdzięk. Były w nim dwa kościoły, cerkiew, synagoga, ratusz, rynek i zamek - pałac hrabiego Szeliski - oraz park - dziś ogród dendrologiczny o powierzchni 3 ha, a w nim 300 gatunków drzew i krzewów.

Kozowa była w przeszłości własnością kilku rodzin: Skarbków, Wolskich, Potockich, Moszyńskich i Szeliskich. Ludność żyła z rzemiosła i handlu. Było tam duże skupisko Żydów i Ormian. Co pewien czas odbywały się tam wielkie targi nierogacizny, na które ściągali kupcy z całego Podola. Kozowa była miastem powiatowym i chlubiła się wielką cegielnią.

"Moje miasto - pisze Kołodka - miało cegielnię, gorzelnię, rafinerię spirytusu, trzy młyny, dwa tartaki i kilkanaście warsztatów rzemieślniczych (...). Mała mieścina, gdzie wszystko było zakurzone, zabłocone, domostwa pod słomianymi strzechami, tylko gdzieniegdzie dachówki i blacha kryła domy, ale piękne jednak było to, że po sąsiedzku w kościele, cerkwi i synagodze po swojemu, do swego Boga modlili się ludzie w trzech różnych językach". Nie przeszkadzało to nikomu, aż przyszła wojna i świat ten utopiła w cierpieniu i krwi.

Jest w książce Kołodki wstrząsający obraz likwidacji kozowskiego getta, które mieściło się w dzielnicy "Zatyle". W lecie 1943 r. w godzinach rannych 1200 Żydów wgoniono psami do kolumny i poprowadzono za miasto na żydowski kirkut. Formowanie kolumny obserwował 14-letni Mieczysław Kołodka z kolegami z korony wysokiego drzewa rosnącego na granicy z gettem.

Gdy kolumna ruszyła, uciekł z bratem Antkiem do domu, a tam - czytamy w jego wspomnieniach - "babka drżącymi palcami zdjęła z szyi różaniec i kazała nam z bratem obok uklęknąć i wspólnie głośno, powoli odmawiać zdrowaśki.

Na końcu pacierza odmówiliśmy trzykrotnie »Wieczne odpoczywanie«. Dość długo byliśmy z bratem oszołomieni. Myliły nam się słowa modlitwy. W tym czasie słyszeliśmy śmiercionośny rechot i jazgot karabinów maszynowych. Potem pojedyncze strzały dobijające rannych.

Aż nastała martwa cisza, która w mojej pamięci trwa do dzisiaj. Bowiem widzę ciągle, jak moi koledzy szkolni, sąsiedzi i towarzysze podwórkowych zabaw, Srulek, Mosiek, Icek i Dawidek, idą, trzymając za ręce rodziców, w długiej kolumnie hen poza miasto, a potem tracę ich z oczu. (...) Zapytałem babcię, za kogo tak żarliwie się modliliśmy? A na to ona, że »za tych zabijanych i konających moich kolegów«".

Austeria Chajki Kron

Była w Kozowej przy wjeździe od strony Brzeżan na rozdrożu rozłożysta, kryta gontem, poczerniała od deszczy i wiatrów, słynna karczma zwana "Austeria", tak jak w powieści Juliana Stryjkowskiego zekranizowanej przez Jerzego Kawalerowicza, ze znakomitymi rolami Franciszka Pieczki i Wojciecha Pszoniaka.

Kozowska "Austeria" wyróżniała się kształtem dachu, trzyspadowym - jeden wyrastał z drugiego. Jej właścicielką była legendarna Chajka Kron. Każdy, kto wjeżdżał do Kozowej, musiał o nią zahaczyć. Przypuszcza się, że satyryk Jan Lam, robiąc szkice do swej powieści, stąd przy kuflu piwa kreślił panoramę miasteczka.

Sędziwa Chajka Kron, wysoka, chuda, z brodawką na nosie, z burzą gęstych siwych włosów na głowie i z nieodłączną fajką w zębach, budziła respekt. Pomimo swej fizycznej szpetności cieszyła się wielkim poważaniem u stałej klienteli i przejezdnych biesiadników. Podając piwo, szwargotała na przemian po polsku i żydowsku, nie wyjmując fajki z ust. Miała utalentowanego muzycznie wnuka, który grał pięknie gościom na wielkich karczemnych cymbałach, niczym mickiewiczowski Jankiel w "Panu Tadeuszu".

Wspominając Chajkę Kron, Mieczysław Kołodka napisał, że pewnego dnia, stając w drzwiach karczmy, zasłuchał się w melodię graną na cymbałach z wirtuozowską sprawnością przez Dawidka Krona. Nagle niespodziewanie usłyszał nad uchem tubalny głos Chajki: "Co tu robisz, młodzieńcze?". "Słucham cymbałów" - odparł przestraszony, drżącym głosem. "Ach, tak, to słuchaj pięknej Dawidkowej muzyki" - usłyszał w odpowiedzi. Chajka pogłaskała go po policzku i dała mu cukierek w srebrnym papierku. Gdy o tym zdarzeniu po powrocie do domu opowiedział swojej babci, usłyszał: "Karczmarka to dobra i mądra kobieta. Wielu ludziom pomogła, gdy przyszła bieda podczas wojny światowej. Pamiętaj, nigdy nie sądź ludzi po wyglądzie, a po czynach".

Gdy do Kozowej weszli w 1941 r. hitlerowcy, nie mieli litości nad Chajką. Zabrali jej karczmę i zagonili do getta, a później pognali w kolumnie w asyście szczekających psów na stary kirkut i tam zastrzelili.
Taki sam los tego samego ranka na kirkucie spotkał Dawidka Krona, a także właściciela kozowskiego hotelu, restauratora Mosze Scherra, kozowskiego cukiernika Dawida Iserlesta i księgarza Dawida Malca, który sprzedawał książki w kamienicy przy ratuszu...

Ekslibris Klary Rosmaryn

Urocza, kruczowłosa Klara Rosmaryn uczyła przed wojną literatury i historii Polski w prestiżowym gimnazjum w Brzeżanach, którego absolwentem był m.in. marszałek Rydz-Śmigły i kilku polskich generałów.

Kolegowała się wówczas z dr. Józefem Słotwińskim (1911-2005), późniejszym twórcą i głównym reżyserem telewizyjnego "Teatru Sensacji", słynnej "Kobry", która w latach 60. XX wieku w czasie emisji wyludniała ulice miast polskich.

Warto pamiętać, że w "Teatrze Sensacji" Słotwińskiego zaczął karierę europejską kapitan Hans Kloss i słynny serial "Stawka większa niż życie", oglądany swego czasu z zapartym tchem w całej Europie. Do dziś ten serial, mimo ostrych zabiegów dekomunizacyjnych, m.in. Bronisława Wildsteina, nie stracił atrakcyjności. I nie straci, bo jest to majstersztyk świetnej roboty scenarzystów, reżyserów i aktorów. Gdy Bronisław Wildstein jako prezes telewizji zabronił wyświetlania "Stawki większej niż życie" w telewizji publicznej, powstał komitet obywatelski pod nazwą "Nie z nami te numery, Bronek!", który poparło kilka tysięcy internautów. Lustratorzy serialu przegrali z fanami Klossa.

Gdy wybuchła wojna i Niemcy zajęli Podole, Klara Rosmaryn przeniosła się do Kozowej, do mieszkających tam jej braci, sądząc, że będzie łatwiej przy nich przeżyć wojnę. Dobiegała wówczas trzydziestki.

Była wyjątkowo piękna i choć miała dobre papiery aryjskie, jej uroda zdradzała semickie pochodzenie. Starała się nie opuszczać domu, w którym mieszkała. Utrzymywała się z korepetycji. Gdy w Kozowej stworzono getto, trafiła tam z gwiazdą Dawida na ramieniu. Nim się to jednak stało, zdążyła jeszcze przekazać - jak mówiła - "w depozyt" swój księgozbiór kilku uczniom. W lecie 1943 r. poszła w kolumnie śmierci razem ze swymi współbraćmi na kozowskie miejsce stracenia. Jednym z jej uczniów był Mieczysław Kołodka i on też otrzymał od pięknej Klary kilka książek "w depozyt". Dwie z nich przetrwały pożogę wojenną i wędrówkę ludów i wraz z ich depozytariuszem znalazły się w powojennym Namysłowie.

Jedna z nich, nosząca tytuł "Wypisy polskie dla klas wyższych szkół średnich" autorstwa profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Ignacego Chrzanowskiego, służyła długo Mieczysławowi Kołodce jako podręcznik do nauczania w ,liceum.

"W 1959 r. - wspomina Kołodka - Józef Adamków, dyrektor mej namysłowskiej szkoły, hospitując moją lekcję, zwrócił uwagę na mój mocno zniszczony podręcznik. Zażartował nawet, że kupi mi nowy. Wtedy pokazałem mu stronę tytułową »Wypisów polskich...«, a na niej treść pieczątki-exlibrisu »Klara Rosmaryn - biblioteka domowa w Kozowej«. Dyrektor zamilkł. Wziął do ręki książkę i tłumiąc wzruszenie, oznajmił, że z tego podręcznika uczył się do matury w brzeżańskim liceum, a Rosmaryn była jego nauczycielką. Wtedy dowiedziałem się, że mój dyrektor jest moim krajanem z Kozłówki, przysiółka Kozowej".

Po Klarze Rosmaryn został jedyny ślad - exlibris z jej nazwiskiem. To i tak dużo, bo po innych nie ma najmniejszego śladu. Ich życia i tragedii nie odtworzy, nie odnotuje ich nazwisk nawet najwybitniejszy historyk. Niezbadany jest ocean zapomnienia. Drobne okruchy ludzkich losów próbuję w tym cyklu ratować.

Dzięki pomocy Witolda Golińskiego z Kluczborka, znawcy dziejów Brzeżan, ustaliłem, że w Kozowej przed wojną mieszkali krewni Klary Rosmaryn. Jeden prowadził wyszynk trunków, a drugi - handel zbożem. W Brzeżanach natomiast był adwokat Abraham Rosmaryn. Czy był jej ojcem? Czy to ktoś potrafi ustalić?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska