Nastała niebezpieczna moda na egzotyczne zwierzęta

fot. Krzysztof Świderski
fot. Krzysztof Świderski
Pumę już mamy. Czeka nas jeszcze krokodyl w stawie, grzechotnik na deptaku, anakonda w parku. Kiedy wejdą w życie nowe, surowe przepisy, część hodowców niebezpiecznych zwierząt wypuści je na wolność, żeby uniknąć problemów.

Opolska puma jeszcze nikomu nie zrobiła krzywdy. O egzotycznych gadach już tego powiedzieć się nie da. Według nieoficjalnych danych w Polsce z powodu ukąszeń przez jadowite egzotyczne węże zmarły 3-4 osoby.

Jedyny opisany przypadek to śmierć kobiety w Cieszynie w 2004 roku. Zmarła ugryziona przez nieznanego węża, którego potem nie znaleziono. W styczniu 2004 roku do krakowskiej kliniki toksykologii na długotrwałe leczenie trafił 41- letni znawca gadów. Jak relacjonował lekarzom - dostał wiadomość, że na bulwarach wiślanych ktoś widział nieznanego węża. Natychmiast tam pojechał i zlokalizował gada, który był w stanie hibernacji z powodu niskiej temperatury powietrza. Mężczyzna włożył go do kieszeni, gdzie w cieple gad doszedł do siebie i ukąsił go w palec. Człowiek miał szczęście, bo po 80 minutach był już leczony przez specjalistów toksykologów. Podano mu surowicę na jad węża, który okazał się kobrą malajską. Palec trzeba było amputować z powodu martwicy.

Portal internetowy jadowite.org zachęca hodowców amatorów, aby przysyłali opisy swoich powikłań zdrowotnych po ukąszeniach, które albo nie były leczone wcale, albo metodami domowymi. Na podstawie tych relacji lekarze specjaliści mogą pogłębiać swoją wiedzę na ten temat. Jeden z amatorów niebezpiecznych węży opowiada, jak leczył się wapnem po ukąszeniu przez 20-centymetrowego jadowitego węża, który dopiero się urodził. Opuchlizna i ból trwały miesiąc, niedowład ręki - dwa miesiące. - Gdyby mnie ukąsiła 120- centymetrowa matka, ta relacja nigdy by nie powstała - przyznał zainteresowany.

- Rocznie do kliniki toksykologii w Krakowie trafiają 3-4 osoby pokąsane przez jadowite węże - przyznaje dr Leszek Satora z ośrodka informacji toksykologicznej. - Przypadków niezgłaszanych jest 10 razy więcej, bo hodowcy nawet po ugryzieniu leczą się sami, stosując środki przeciwbólowe i wapno. Boją się, że od lekarza policja dowie się o ich hodowlach, a przecież my zachowujemy dyskrecję. Zdarzało się, że nawet po przywiezieniu przez pogotowie hodowca nie podawał swoich danych i uciekał ze szpitala zaraz, jak poczuł się lepiej. To jednak poważny błąd, bo skutki ukąszenia mogą odezwać się po długim czasie jako problemy z sercem, z niedowładem kończyn.

Rzesza niepoliczona
Zagrożenie nie dotyczy wyłącznie hobbystów, którzy sami sobie fundują podobne emocje. Według Jana Śmiełowskiego z Centrum Monitorowania CITES (Konwencja Waszyngtońska o zasadach handlu gatunkami chronionymi) w Polsce przybywa ludzi gotowych zapłacić każde pieniądze za wymarzone zwierzę, nawet jeśli nie mają zielonego pojęcia o jego biologii i hodowli. Przybywa też firm, które są gotowe spełnić te zachcianki, nawet w drodze przemytu. Objęte ochroną gatunki węży egzotycznych, a nawet krokodyli sprzedaje się w niewielkich sklepikach i dużych supermarketach. Niektórzy oferenci weszli z handlem do internetu i proponują dostawę towaru pocztą, przesyłką za zaliczeniem. Coraz więcej krajowych nielegalnych hodowli oferuje zwierzęta urodzone
już w niewoli. Cena spada, egzotyka staje się coraz bardziej dostępna. Jeśli w trakcie nielegalnej transakcji coś grozi wpadką, zwierzę zawsze można wypuścić, żeby uniknąć odpowiedzialności. Ono się nie przyzna do właściciela. Przykład? W marcu 1993 roku w pociągu skradziono torbę, w której były dwa grzechotniki. Złodziej porzucił je potem w Krakowie, jednego na Plantach, drugiego w budynku sądu.

Jako państwo jesteśmy średnio przygotowani na egzotyczne zagrożenia. Lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej brakuje wiedzy o działaniu jadów. Nie mamy centralnego rejestru surowic, których zresztą kompletnie nie ma w aptekach i hurtowniach farmaceutycznych. Środowisko toksykologów oficjalnie wie tylko o… trzech surowicach, przetrzymywanych w krakowskim Muzeum Przyrodniczym. Portal społecznościowy jadowite.org zaproponował ostatnio, żeby sami hodowcy zrzucili się na zakup surowic, które kosztują co najmniej kilka tys. zł za sztukę. I trzeba je wymieniać co 3-5 lat, bo tracą ważność.

Instytucje państwowe nie mają orientacji w skali zagrożenia. Formalnie istnieje obowiązek rejestrowania hodowli wszystkich zwierząt egzotycznych, objętych międzynarodową Konwencją Waszyngtońską. Rejestruje się jednak tylko drobna część hodowców, których potem i tak nikt nie kontroluje. W samym Opolu dotychczas zarejestrowano 104 hodowle, m.in. boa dusicieli, pytonów, żmij rogatych, żmij gabońskich, egzotycznych ptaków, żółwi, pająków ptaszników. Zgłoszono nawet pojedyncze egzemplarze grzechotników i kobry indyjskiej. Na portalu internetowym terrarium.com z Opolszczyzny zarejestrowało się ok. 180 hodowców i miłośników gadów i pajęczaków. Cztery osoby pod pseudonimem przyznały się, że trzymają niebezpiecznego boa dusiciela, który z pewnością zostanie zaliczony do kategorii zwierząt najniebezpieczniejszych.

Listy nie ma, wszystko wolno
W polskim prawie do 1998 roku nie było żadnych ograniczeń dotyczących hodowli niebezpiecznych gatunków. Pierwsze hodowle ruszały jeszcze w tamtym okresie. Potem przez 6 lat obowiązywała ustawa grożąca rocznym więzieniem za trzymanie zwierząt jadowitych i drapieżnych poza ogrodami zoologicznymi. Wchodząc do Unii Europejskiej, politycy zafundowali nam standardy unijne, ale tylko na papierze. Ustawa o ochronie przyrody z 2004 roku, zmieniana jesienią 2008 roku, wprowadziła całkowity zakaz hodowli tych zwierząt niebezpiecznych, które mogą sprowadzić śmierć lub kalectwo człowieka, poza ogrodami zoologicznymi, cyrkami czy ośrodkami naukowymi. Mniej niebezpieczne, zaliczone do tzw. II kategorii, mogą być dopuszczone do indywidualnej hodowli przez regionalnego dyrektora ochrony środowiska, do którego trzeba wystąpić o indywidualne pozwolenie. Problem w tym, że do dziś nie weszło w życie rozporządzenie ministra środowiska, które zgodnie z ustawą miało podać dokładną listę gatunków zaliczonych do kategorii I i II.

Formalnie więc policja nie ma żadnych podstaw, aby twierdzić, że hodowla pumy jest zakazana. Bo minister przez 5 lat nie zaliczył pum do gatunków szczególnie niebezpiecznych.

- Prace nad projektem tego rozporządzenia są bardzo zaawansowane - mówi Monika Jakubiak, rzecznik prasowy Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. - Wszystko wskazuje na to, że w drugiej połowie maja będzie on skierowany do konsultacji społecznych.

Dyrekcja ochrony środowiska na razie nie chce zdradzać, jakie gatunki będą uznane za szczególnie niebezpieczne. Nie wie także, ile takich zwierząt znajduje się obecnie w rękach prywatnych hodowców.

- Nigdy wcześniej nie byliśmy organem, który rejestrował takie zwierzęta - komentuje Monika Jakubiak.

Środowisko terrarystów już zaprotestowało przeciwko nowym przepisom, ale politycy nawet tego nie zauważyli. Hodowcom szczególnie nie podoba się zapis, że właściciele gatunków z kategorii I muszą nieodpłatnie oddać swoje zwierzęta do ogrodów zoologicznych. Uważają to za bezprawną próbę zawłaszczenia ich zwierząt, które są warte duże pieniądze i które kosztowały wiele wysiłków i czasu.

Żegnaj, grzechotniku
Jakub z Opola hodowlą węży pasjonuje się od 7 lat. Miał m.in. pytona tygrysiego. W amerykańskich hodowlach zdarzało się, że dorosłe pytony śmiertelnie dusiły dzieci.
- Kiedy doszedł do 3 metrów długości, wymieniłem go na anakondę i boa kubańskiego, bo w domu nie mam warunków do trzymania tak dużych okazów - opowiada hodowca. - Pyton ani razu nie próbował mnie atakować, ale anakonda atakuje za każdym razem, gdy coś robię z terrarium. Z wężem, który ma 80 cm, mogę sobie poradzić. Kiedy dorośnie do 3 metrów i kilkudziesięciu kilogramów wagi, człowiek nie ma szans.

Jakub już się pozbył swojej dorastającej anakondy. Przygodę miał raz, kiedy uciekła z terrarium. Na szczęście nie wyszła z mieszkania. Znalazł ją śpiącą pod parapetem. O przygotowywanych przepisach mówi krótko: Nikt się nimi nie będzie przejmował. Hodowcy zejdą do podziemia, przestaną zgłaszać swoje zwierzęta, występować o pozwolenia.

- Prawdę mówiąc, psy ras niebezpiecznych, to częstsze i większe zagrożenie dla ludzi niż węże. Nikt nie zrezygnuje ze swojego hobby z powodu chorych przepisów - mówi Jakub, który sam też nie rejestrował swoich niebezpiecznych zwierząt.

- Myślałem o powiększeniu swojej hodowli także o gatunki niebezpieczne, na ile pozwolą mi warunki mieszkaniowe. Jeśli wejdą w życie nowe przepisy, wycofam się - przyznaje Samuel Pacuła, hodowca z Opola. Jego półmetrowy pyton królewski ma małe szanse trafić na listę zakazaną. Nie stwarza zagrożenia dla człowieka. Samuel nie obawia się ujawnić nazwiska, bo swoją hodowlę zarejestrował, a węże kupił ze świadectwem pochodzenia. Jest przygotowany na każdą kontrolę. Tylko sąsiad z parteru już zapowiedział, że potraktuje gada siekierą, jak tylko zobaczy go koło swoich drzwi. - Ja też wysłałem protest w sprawie całkowitego zakazu hodowli zwierząt niebezpiecznych. Legalne hodowle zawsze można skontrolować, a jak ludzie zejdą do podziemia, nikt nad tym nie zapanuje. Staram się nie myśleć, że mój pyton może się znaleźć na takiej liście i że będę musiał go oddać. Na forum kontaktuję się z hodowcami anakond czy aligatorów i żal mi tych ludzi. Wydali na zwierzęta duże pieniądze, z sentymentem patrzyli, jak rosną, przywiązali się do nich.

Ciężko im będzie je oddać.
- Węże jadowite są i będą obiektem hodowli amatorskich - uważa Grzegorz Porowski, twórca portalu jadowite.org. - Bezwzględny zakaz hodowli nie załatwi problemu, a jedynie spowoduje całkowity brak kontroli. Rozwiązaniem idealnym byłoby wprowadzenie imiennych zezwoleń, wydawanych na podstawie kontroli, egzaminów, może nawet badań psychologicznych. Niezrównoważony psychicznie człowiek z jadowitym wężem jest tak samo niebezpieczny jak z bronią palną.

- Istnieje niebezpieczeństwo, że kiedy wejdzie w życie lista gatunków zakazanych w hodowli, część nieodpowiedzialnych hodowców wypuści je po prostu na wolność - uważa dr Lidia Winnik, lekarz z krakowskiej Kliniki Toksykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

- Największe zagrożenie powodują hodowcy nieodpowiedzialni - mówi dr Leszek Satora. - Ostatnie dwa przypadki ukąszeń, jakie do nas trafiły, to byli młodzi ludzie, którzy pod wpływem alkoholu zaczęli się zabawiać z grzechotnikami. Jeśli po zmianie przepisów ktoś poważnie zacznie ścigać nielegalne hodowle, ludzie nieodpowiedzialni mogą wypuścić swoje węże na wolność. A proszę mi wierzyć, tego jest naprawdę dużo.

Jedynym pocieszeniem jest dla nas chłodny klimat Polski. Egzotyczne gady potrzebują do życia wysokiej temperatury. U nas jest dla nich za zimno. Chyba że zdarzy się gorące lato.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska