Opolanie w Ugandzie jadą po bandzie

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Marcin (z lewej) i Kuba na wiacie zawiesili tabliczkę z napisem po polsku i angielsku: We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabszych i pamiętać o słowach Pana Jezusa: Więcej szczęścia jest dawać aniżeli brać.
Marcin (z lewej) i Kuba na wiacie zawiesili tabliczkę z napisem po polsku i angielsku: We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabszych i pamiętać o słowach Pana Jezusa: Więcej szczęścia jest dawać aniżeli brać. Archiwum prywatne
Opowieść o dwóch takich z Nysy, którzy rzucili spokojne życie i na dwa miesiące pojechali do Afryki budować placyk zabaw dla dzieci z sierocińca.

Marcin Wydra mieszka w Nysie, zawodowo prowadzi plantację jagody kamczackiej, wcześniej miał firmę reklamową. Jego brat Paweł Wydra mieszka na stałe w Ugandzie, ma żonę Ugandyjkę. Jego siostra Honorata trafiła do Ugandy kilka lat temu i prowadzi tam fundację Gate of Hope, która za datki z Polski wybudowała w Ugandzie 20 obiektów, głównie sierocińców i szkół. Dozorowaniem budów zajmuje się Paweł Wydra. Dawid „Kuba” Brocki jest alpinistą przemysłowym, wykonuje usługi remontowe na wysokościach. Mieszka w Nysie.


Skąd wzięliście pomysł budowy wiaty edukacyjnej i placu zabaw w Ugandzie?

Dawid „Kuba” Brocki: Trzy lata temu wyjechałem pierwszy raz do Ugandy. Pojechałem na misję, byłem wolontariuszem fundacji Gate of Hope (Brama Nadziei), ale chciałem też zobaczyć kawałek Afryki. Kupiłem tam dla siebie motocykl i zrobiłem miejscowe prawo jazdy. Zobaczyłem, jaka tam jest bieda, jakie są potrzeby miejscowych ludzi. Pomyślałem, że fajnie byłoby jakoś im pomóc.

Kenjojo, gdzie zbudowaliście plac zabaw, to miasto czy wioska? Dlaczego akurat ta miejscowość?

Marcin Wydra: Kenjojo ma około 10 tys. mieszkańców. Tam nie ma bloków, wysokich budynków, wszyscy mieszkają w małych domach, ciągnących się na dużej przestrzeni. Trudno powiedzieć, czy to miasto czy wieś.

Kuba Brocki: W Kenjojo znajduje się duży sierociniec, prowadzony przez Kościół. Dogadałem się w sprawie wiaty z miejscowym biskupem, który ma pod opieką w sumie z 500 dzieci, rozrzuconych w różnych miejscach.

Marcin Wydra: W Ugandzie rodzice, których już nie stać na utrzymanie kolejnego dziecka, przychodzą do kościoła i mówią, że je zostawiają. Jeśli ktoś ma kilkanaście dzieci, a zarabia w przeliczeniu na polskie 100 czy 300 złotych, albo nic nie zarabia, nie jest w stanie wyżywić dziecka. Dzieci są często po prostu porzucane, a bardziej honorowi rodzice zostawiają je w sierocińcach i utrzymują z nimi potem jakiś kontakt.

Kuba: Pewnym argumentem było to, że w Kenjojo jest dostęp do w miarę przyzwoicie zaopatrzonego sklepu z materiałami budowlanymi. Bo tam generalnie nie można niczego kupić. Poza tym było blisko, motorem w parę minut można było coś przywieźć na budowę.

Skąd wzięliście pieniądze na budowę wiaty?

Kuba: Budowa kosztowała około 20 tys. złotych. Część uzbieraliśmy od ludzi. Większość musiałem wyłożyć sam. Liczyłem się z tym od początku. W Ugandzie ochrzciłem się, poznałem Boga. Chciałem coś zrobić dla Boga, w prezencie za to że rzuciłem alkohol, narkotyki, że dostałem nowe życie. Tak jakoś wyszło. Pieniądze rzecz nabyta. A tu zostały dobrze wydane.

Musieliście załatwiać jakieś pozwolenia, formalne zgody na miejscu?

Kuba: Był jakiś miejscowy kierownik budowy, nadzorca, który załatwił zgodę miejscowego projektanta. To Afryka, nie Polska. Tam łapówka goni łapówkę. Uganda to kraj, gdzie policjant zatrzymując pijanego na drodze i żąda - daj mi na piwo, bo inaczej będzie kontrola. I lepiej mu często dać, niż się potem z nim użerać. Robiłem tam prawo jazdy i cały egzamin trwał pół godziny. Poszedłem na policję i mówię: “Cześć, ja jestem biały”. A czarny na to: “Jak się masz? Ja mam się dobrze”. Tak zawsze wygląda ich przywitanie.
- No to co chcesz biały?

- Chcę zrobić czarne prawo jazdy.

- Dobra. Masz pieniądze?

- Mam.

- A umiesz na motorze jeździć?

- Umiem.

- To poczekaj, zaraz ktoś przyjedzie.

Przyjechał drugi koleś rozwaloną „elką” i znów to samo:

- Jak się masz? Słyszałem, że chcesz prawo jazdy. A masz pieniądze? To daj mi pieniądze, to ja ci dam prawo jazdy.

I koniec egzaminu. Dostałem od razu kartkę, z którą mogłem jeździć do dwóch miesięcy, ale w tym czasie otrzymałem ze stolicy w Kampali normalne prawo jazdy.

Z polskim prawem jazdy nie można jeździć?

Kuba: Mógłby być kłopot, gdyby doszło do kontroli czy jakieś kolizji.

Marcin: Żona mojego brata Pawła pochodzi z rodziny, która ma spore koneksje i wpływy. Zresztą oni nas tam szanują, nie chcą nas specjalnie karać czy wyłudzać pieniądze. Wielu chce, żeby biali tam przyjeżdżali, przywozili wiedzę, technologie. W czasie budowy wiaty Kuba przyuczył do zawodu około 10 osób. Co chwilę ktoś przychodził pytać o pracę, bo potem mógł się pochwalić, że pracował z białymi, na sprzęcie białych.

Jak wyglądała budowa? Musieliście sami wszystkiego pilnować?

Marcin: Ja byłem pomocą budowlaną i tłumaczem. Zresztą, w ciągu tego 1,5 miesiąca Kuba podszkolił się w angielskim i sam się dogadywał. Ogólnie świetnie się bawiłem. Bardzo dobrze to wszystko wspominam. Kuba doglądał wszystkich prac.

Kuba: Marcin pojechał jako tłumacz i do pomocy w pracy. Ja zająłem się przygotowaniem budowy, bo pewne części wyposażenia, na przykład ściankę wspinaczkową, trzeba było wysłać z Polski. Na miejscu zamawiałem drzewo na budowę, jeszcze rosnące w lesie, które oni tną ręczną piłą we dwóch prostą metodą: moja - twoja. Ja trafiłem na człowieka, który akurat miał dużą piłę spalinową. Zamówiłem osiem belek i słupów do konstrukcji o konkretnych wymiarach, a dostałem część w tym wymiarze, część mniejszych czy większych. Ale trzeba było robić z tego, co się miało do dyspozycji.

Marcin Wydra: Przed wyjazdem pojeździliśmy z Kubą po różnych placach zabaw w Polsce, oglądaliśmy projekty, ale na miejscu wyszło zupełnie inaczej. Zrobiliśmy tylko jedną drewnianą huśtawkę, bo metalowe prawdopodobniej dłużej wytrzymają w tamtym klimacie. Tam są termity. Mam nadzieję, że impregnat wytrzyma ich napór.

Kuba: Termity potrafią zjeść całe deski. Dwa razy do roku z kopców wychodzą roje białych młodych mrówek i idą. Ludzie na ich drodze budzą się mając termity wszędzie, w nosie, w uszach. Miejscowi łapią te mrówki, czyszczą na sitach i po usmażeniu mają naprawdę pyszne jedzenie. Trzeba tylko uważać przy jedzeniu, bo ma dużo piasku. Zupa z mrówek jest pyszna. Szarańczę łapie się na żarówkę zostawioną w nocy nad beczką. Następnego dnia kobiety wyrywają nóżki, smażą z cebulką i solą i sprzedają na garście. Przepyszne czipsy o smaku mięsa, tylko trzeba uważać, żeby nie patrzeć im w oczy. Ja zresztą w czasie wyjazdu schudłem 7 kilogramów, bo tam nie ma gdzie wyskoczyć na ciastko czy hamburgera.

Jak miejscowi przyjęli waszą inicjatywę?

Kuba: Dzieciaki niecierpliwie czekały na koniec budowy. Nie wolno było im wchodzić na plac budowy, więc siedziały na skarpie obok i patrzyły, kiedy będą mogły się bawić. A dla nich półtora miesiąca to szmat czasu.

Marcin: W Kenjojo zadowoleni byli sklepikarze, bo na miejscu kupowaliśmy część materiału, wydawaliśmy pieniądze na jedzenie. Ludzie często przyjeżdżali do nas, przyglądali się, cieszyli się, że coś się dzieje. W centrum Kenjojo jest jedna większa krzyżówka. Gdy się tam pojawialiśmy, zawsze ktoś nas zagadywał. A my żartowaliśmy z nimi, więc byliśmy dobrze postrzegani. Tam nikt nie siedzi w domu, nie mają telewizji ani internetu, więc wszyscy są w mieście. Czasem wystarczyło wyciągnąć wiertarkę akumulatorową i zbiegało się mnóstwo osób, żeby popatrzeć co się dzieje.

Kuba: Nie wiem, czy w Afryce spotka się podobną wiatę edukacyjną. Ma kształt ośmiokąta, dach jest samonośny. Przed zakończeniem prac wyciągnęliśmy główny pal na środku dachu. Wcześniej kierownik budowy przyszedł do mnie i powiedział, że na pewno się zawali, jak się ten pal wyciągnie. I dodał: “Pamiętaj, masz mi zapłacić nawet jeśli się zawali!” U nich place zabaw to coś wyjątkowego. Spotyka się najwyżej metalowe huśtawki. Na naszym placu jest ślizgawka i dwie huśtawki, które kosztowały w Polsce ponad 4 tysiące złotych. Dla porównania: w Ugandzie nauczycielka zarabia 300 zł miesięcznie. Zrobiliśmy też pod wiatą stanowiska do gier planszowych w statki, w chińczyka i do innych, bardziej skomplikowanych. Jest tablica do pisania kredą. Są miejsca siedzące dla 80 dzieci. Można prowadzić zajęcia. Na otwarcie chciało przyjść z 500 osób, a było może ze 200, bo nie dla każdego starczyło na michę z mięsem. Tam mięso je się dwa razy do roku na święta, a w niedzielę najwyżej dodatkową kupkę ryżu.

Polubili was w Kenjojo?

Marcin: Nabrali do Kuby szacunku, jak zaczął wkładać na swój motor materiały budowlane i przewozić na budowę. Najpierw się śmiali, że zaraz się wywali, bo biały nie da rady, nie potrafi wozić ciężkich rzeczy.

Kuba: Wiozłem za jednym zamachem na motorze trzy płyty o wymiarach 2,4 na 1,2 metra . Zrobił się z tego samolot. Innym razem jechałem z blachą falistą pogiąłem kierownicę motocykla.

Co teraz? Chcecie budować studnie w Ugandzie?

Kuba: Tam właściwie nie ma wodociągów. Woda w wielu miejscach jest przynoszona do domów z kałuż, zbiorniczków, które tworzą się w dolinkach. Przynoszeniem wody zajmują się dzieci do 5 roku życia. Czasem muszą chodzić z kanistrem po 4-5 kilometrów. Jakość wody jest fatalna, woda jest mętna, brudna, piasek strzela pod zębami, gdy się pije herbatę, a osad pewnie zostaje gdzieś w nerkach. Średnia długość życia w Ugandzie to 45 lat, połowa ludzi jest chora na AIDS, a jeszcze dobijają się tą wodą.

Marcin: Kiedyś dostałem herbatę z wody, w której bałbym się umyć ręce. Poprzedniej nocy śniło mi się, żebym nie pił herbaty, więc na wszelki wypadek jej nie tknąłem. W Ugandzie już były realizowane projekty z kopaniem studni. Wielu ludzi przysyła pieniądze na ten cel, bo to ma ogromny sens. Mój brat Paweł uczestniczył przy budowie 3 - 4. Najgłębsze miały 25 metrów. Paweł nauczył się szukać pokładów wody, ostatnie znalazł już na głębokości 15 metrów, więc jest coraz lepiej.

Kuba: Chciałbym kopać studnie przy sierocińcach, żeby dzieci nie musiały daleko chodzić, ale żeby opiekun sierocińca pozwolił też korzystać okolicznej ludności. I jeszcze chcę powiesić przy studni jakiś napis, że kto czerpie, to oddaje cześć Bogu. Tak, aby muzułmanie i wyznawcy innych religii wyraźnie wiedzieli, że pompując wodę z tej studni wielbią Jedynego Boga.

Ile to kosztuje?

Kuba: Samo wykopanie studni kosztuje około tysiąca złotych. Chcemy robić kopane studnie, bo znamy na miejscu ludzi, którzy to potrafią. Trzeba jeszcze wylać ze 2-3 kręgi betonowe, przykryć jakimś wiekiem i zamontować ręczną pompę, a to są dodatkowe koszty.

Czego potrzebujecie, żeby to zrobić?

Kuba: Potrzebne są pieniądze. Kiedy jadę sam i na miejscu wszystkiego pilnuję, to wiem, że nikt tej pomocy nie zmarnuje. Tam, niestety, potrafią wywinąć jakiś numer z pieniędzmi. Jeśli zresztą ktoś chce pomóc i jednocześnie popatrzeć, jak są wydawane jego pieniądze, to może pojechać z nami do Ugandy. Ja do Afryki pojadę zawsze z przyjemnością, bo po południu mam czas, żeby gdzieś pojechać, coś zobaczyć, odwiedzić znajomych, albo po prostu przejechać się po buszu motorem. Sto kilometrów dalej jest najpiękniejszy park narodowy Ugandy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska